Co mam państwu powiedzieć? Że już mi się odechciało? Że nie chce mi się żyć? Przecież to nieprawdaRak: Ciach! Spodziewał się ksiądz swojej choroby czy informacja o niej przyszła nagle? – Obserwując nowotwory, zastanawiałem się, kiedy jakiś mnie trafi. Dlaczego miał ksiądz takie myśli? – Wszędzie wokół nowotwory ciachały, ale nie w moim najbliższym otoczeniu. Nie pragnąłem choroby i nie wzywałem jej ku sobie. Może popełniłem inny błąd, a może jest to błogosławiona wina, jak mówi Exsultet? Nigdy się nie spodziewałem, że będę starym księdzem. W Liturgii Godzin znajduje się modlitwa: „Noc spokojną i śmierć szczęśliwą niech nam da Bóg Wszechmogący, Ojciec i Syn, i Duch Święty. Amen”. A ja zupełnie nieświadomy efektu mówiłem: „śmierć szczęśliwą a rychłą”. Nie mam pojęcia, skąd się to przejęzyczenie wzięło. Może było mi spieszno do zbawienia albo do sytuacji granicznej, żeby zaspokoić swoją ciekawość, jak bym się w niej zachował? Czy zachowałbym wiarę, czyby się ona rozpadła jak wydmuszka? Jak zaczęła się księdza choroba? – Widzę wyraźnie związek między stresem a rozwojem chorób nowotworowych. Rok 2010 był dla mnie pełen napięcia. Kończyliśmy budowę hospicjum i je wyposażaliśmy. Podpisaliśmy kontrakt, mieliśmy pierwszych pacjentów. Zacząłem odczuwać ból w brzuchu. Myślałem, że to trzustka. Otrzymałem skierowanie na USG. Miałem już nie wykonać prześwietlenia, ponieważ w międzyczasie okazało się, że to najzwyklejsza przepuklina. Ale moja zastępczyni namówiła mnie: „Skoro już jesteś zapisany, to jedź!”. Na USG wybrałem się w pełnej beztrosce. Leżę na kozetce, pani doktor mnie bada i widzę, że robi się coraz bardziej skupiona, zaczyna mnie gnieść głowicą aparatu i pyta: „A co się księdzu dzieje z nerką?”. „Z nerką? Nic”. Zrobiła zdjęcie, pokazała, co ją niepokoi, i skierowała mnie na urologię do Wejherowa. Nie odczuwał ksiądz żadnego bólu? – Ani nie odczuwałem bólu, ani nie dostrzegałem objawów. Kolejny lekarz opisał zmiany na nerce jako około dwu-, trzycentymetrowy guz otoczony torbielą. „Gdybym nie widział tej zmiany na zdjęciu – mówił – to stwierdziłbym, że nerka jest zdrowa”. I dodał: „Brawo dla pani doktor”. Kazał mi diagnozować się dalej. Przeszedłem więc przez kilka konsultacji, po których ów lekarz powiedział mi: „W szpitalach będą proponować księdzu różne rozwiązania”. (…) Wróciłem do Wejherowa. Lekarz w Wejherowie poświęcił mi swój czas. Porozmawiał ze mną, wytłumaczył zaobserwowane zmiany, narysował schemat nerki i operacji. Zaproponował: „Otworzę księdza, wytnę kawałek żebra, żeby mieć lepsze dojście, i spróbuję wejść klinem. Wygląda na to, że zmiana jest otoczona torbielą i nie wchodzi w kielich nerki, więc samą nerkę spróbuję oszczędzić. Ale powinien ksiądz podpisać zgodę, by w razie zmiany oceny sytuacji w trakcie operacji było możliwe usunięcie całej nerki”. Informacja o dobrze rokującym nowotworze nerki z dzisiejszej perspektywy była dla mnie większym szokiem niż późniejsza o glejaku. Operacja się udała. Lekarz oszczędzająco usunął tylko zmianę. Od tego czasu konieczne są kontrole. Pomimo glejaka chodzę na nie. Przecież byłoby głupio umrzeć na typowy jasnokomórkowy nowotwór nerki. Przynajmniej wiedziałem, na czym stoję. (…) Stres: Ciężko żyć Na długo? – Szybko dopadł mnie stres. Niespełna dwa lata później razem ze świeckim kolegą chcieliśmy założyć szkołę katolicką, wykorzystując do tego zaplecze parafialne i hospicyjne oraz środki unijne. Miałem nawet od arcybiskupa pisemne pozwolenie na rozpoczęcie działań. Uzyskałem zgodę od rodziny pana marszałka, by szkoła nosiła imię Macieja Płażyńskiego, który dwa lata wcześniej zginął w katastrofie smoleńskiej. Tymczasem w kurii zaczęły się pojawiać donosy. Okazało się, że pomysłowi sprzeciwia się ówczesna dyrektorka puckiego gimnazjum oraz ówczesny burmistrz, którzy postrzegali naszą inicjatywę jako konkurencję. Arcybiskup, zapewne wprowadzony w błąd, przysłał do nas komisję. Komisja, trzymając się dość niskich, a wręcz obrzydliwych standardów, przesłuchała proboszcza, mojego kolegę i mnie. Dopuszczano się nawet straszenia w iście ubeckim stylu, włącznie z niepokojącymi telefonami i oczernianiem ludzi. Członkami tej komisji byli księża, których znałem. Jeden z nich piastował funkcję dyrektora nieodległych szkół katolickich, dla których nasza inicjatywa mogła być niewygodna. Stres, który przeżywałem, bardzo się nasilił. Przyszłość
Tagi:
Piotr Żyłka









