W Polsce jest największa na świecie dysproporcja we wskaźnikach samobójstw kobiet i mężczyzn. Mężczyźni odbierają sobie życie sześć razy częściej niż kobiety Prof. Maria Jarosz – profesor zwyczajny w Instytucie Studiów Politycznych PAN, autorka wielu publikacji o polskiej rzeczywistości, zwłaszcza o wykluczeniach i zróżnicowaniach społecznych. Jej najnowsza książka to „Samobójstwa. Dlaczego teraz?” (Wydawnictwo Naukowe PWN, 2013). Najczęściej życie odbierają sobie pracownicy fizyczni, bezrobotni i rolnicy. Dlaczego właśnie oni? – Pracownicy fizyczni, czyli robotnicy, od lat 70. byli grupą o najwyższych wskaźnikach samobójstw. W ich przypadku dużą rolę odgrywają sytuacyjne czynniki ekonomiczno-społeczne. Należy w tym miejscu zwrócić uwagę na konsekwencje nadmiernych i niespełnionych oczekiwań związanych z transformacją, której głównymi aktorami byli właśnie robotnicy. To hutnicy, górnicy czy stoczniowcy ponieśli największe koszty przebudowy gospodarki. Praca albo śmierć Okres transformacji i związana z nim dynamika zmian politycznych, społecznych i gospodarczych wpłynęły zatem na liczbę samobójstw? – Ten okres, czyli lata 90., wyróżnia się wzrostem liczby samobójstw na wsi. Życie odbierali sobie robotnicy migranci, pracownicy państwowych gospodarstw rolnych. Byli to ludzie przegrani i zupełnie nieprzystosowani do przyjmowania nowych ról zawodowych. Budowa ekonomicznie sprawniejszego i politycznie normalnego, demokratycznego systemu nie gwarantowała realizacji zasad sprawiedliwości społecznej, szczególnie w rozumieniu populistycznym. Jakie były konsekwencje nadmiernych i niespełnionych obietnic związanych z transformacją? – Zacznijmy od tego, że tu i teraz grupą o najwyższym wskaźniku samobójstw są bezrobotni. Druga grupa charakteryzująca się podobnie wysokimi wskaźnikami to rolnicy i hodowcy. Wśród nich są osoby, które zaciągnęły długi i nie potrafią z nich wyjść. Wskaźniki samobójstw są tym niższe, im większa jest miejscowość. W największych miastach, gdzie pracy jest relatywnie więcej, są one najniższe. Na wsi bądź w miasteczkach ludzie tracą pracę, bo zamyka się ostatnią fabrykę czy ostatnie miejsce, gdzie można zarobić. To się odbija na wskaźnikach samobójstw. W większym mieście jest łatwiej. Musimy również wziąć pod uwagę bardzo ważną kwestię – otóż jest to zjawisko nieznane wcześniej społecznie. W PRL-u nie było bezrobocia. Ludzie żyli w tym PRL-u i nie bardzo liczyli na zmianę. Większość nie czekała na III wojnę światową i na wolną Polskę. Poza tym nierówności społeczne były relatywnie niewielkie. Obecnie nierówności bardzo szybko rosną. Czy można więc powiedzieć, że miejsce zamieszkania determinuje zachowania samobójcze? – Tak. Sytuacja jest gorsza na wsi czy w małej miejscowości. We współczesnej Polsce występuje określony zespół czynników, które w mieście historycznie doprowadziły do nasilenia zachowań samobójczych. Należy tutaj wymienić osłabienie więzi rodzinnych, sąsiedzkich i środowiskowych oraz związane z tym poczucie izolacji i osamotnienia. Proszę sobie wyobrazić miasteczko, gdzie zamyka się ostatni zakład pracy. W takich sytuacjach i w takich miejscach liczba samobójstw zwiększa się o 100%. Co ciekawe, gdy samorząd pracowniczy przejmuje zakład pracy, przekłada się to na poprawę samopoczucia całego tego środowiska. Początek XXI w. to okres, kiedy dominują samobójstwa z przyczyn ekonomicznych. Dysproporcje materialne stanowią jeden z czynników odpowiadających za taki stan rzeczy? – Przypomnijmy, że od roku 2009 śmiercią samobójczą umiera już nie ok. 5 tys. osób, jak było na początku wieku, ale ponad 6 tys. Jest to zapewne pokłosie kryzysu ekonomicznego. A PRL? Był to okres, kiedy ludzie mieli jednak poczucie pewnej stabilizacji. Państwo w ich wyobraźni pełniło funkcję ochronną. Teraz bardzo trudno myśleć o przyszłości, bo praca jest niepewna i niełatwo przewidzieć, gdzie i jak długo człowiek będzie pracował. Dochodzi do tego również sytuacja młodych ludzi, których położenie będzie gorsze niż ich rodziców, czego dotąd nie było. Proszę zwrócić uwagę, jak silne są u nas emocje związane z teoriami spiskowymi czy niewiara w polepszenie własnej sytuacji, mimo ogólnej poprawy. Tamta rzeczywistość była bardziej statyczna i przewidywalna. Dziś możliwości awansu, przynajmniej w teorii, są większe i ludzie mają rozbudzone aspiracje. Możemy sobie układać scenariusze życiowe, ale tuż obok mamy innych, z którymi się porównujemy. – Tak. Ludzie mają zdecydowanie większe oczekiwania. Pod koniec PRL-u, czyli w 1989 r., sądzono, że wchodzimy do nowego świata
Tagi:
Kacper Leśniewicz