Pieniądze, lęki i monopol

Pieniądze, lęki i monopol

Urząd Regulacji Energetyki wezwał PGNiG do korekty cen gazu najpóźniej pierwszego dnia po świętach. Spółka gra na zwłokę, a klienci płacą więcej

Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo SA to jedna z największych polskich spółek. Na koniec grudnia 2008 r. przychody netto ze sprzedaży sięgnęły 18 mld zł, aktywa zaś przekroczyły 29 mld. Spółka praktycznie dzierży monopol na sprzedaż gazu w Polsce. Z danych Urzędu Regulacji Energetyki wynika, że przemysł, budownictwo i gospodarstwa domowe zużywają łącznie 68,6% sprzedawanego w kraju surowca. Najwięcej w województwie mazowieckim.
W 2004 r. z 13,6 mld m sześc. zużywanego przez nas błękitnego złota prawie połowa pochodziła z Rosji, ok. jednej trzeciej ze źródeł krajowych, jedna piąta z krajów Azji Środkowej, ok. 6% zaś z Norwegii i Niemiec razem. Proporcje te raczej się nie zmieniają, mimo że od lat toczy się dyskusja na temat dywersyfikacji źródeł dostaw gazu do Polski. Szumne zapowiedzi polityków o uniezależnieniu się od rosyjskich dostaw rozbijają się o twarde realia ekonomiczne. Rosyjski gaz jest tańszy od sprowadzanego z innych miejsc. Radykalną poprawę sytuacji mogłoby przynieść zwiększenie wydobycia ze źródeł krajowych, lecz PGNiG do tego się nie kwapi. Cóż… lepsze bywa wrogiem dobrego.

Pewne pieniądze

Rynek hurtowy gazu ziemnego, ze względu na jego strukturę, nie może być i nie jest uznawany za konkurencyjny. Ceny na nim kształtowane są decyzjami taryfowymi prezesa Urzędu Regulacji Energetyki i zawsze budzą emocje. PGNiG chce zarabiać jak najwięcej, urząd zaś musi pamiętać o portfelach konsumentów.
8 kwietnia br. Polska Agencja Prasowa cytowała w depeszy wypowiedź wiceprezesa URE Marka Woszczyka, iż „Urząd Regulacji Energetyki spodziewa się odpowiedzi PGNiG na kolejne wezwanie do korekty cen gazu najpóźniej pierwszego dnia po świętach”. To kolejna odsłona bitwy o ceny. Pierwotnie zakładano, że nowe taryfy wejdą w życie
1 kwietnia. Miały być niższe niż te z ubiegłego roku. Dzień wcześniej PGNiG złożyło do URE korektę wniosku taryfowego. Choć spółka zaproponowała obniżkę o ponad 6% cen gazu dla gospodarstw domowych i przemysłu, nie powinniśmy zbytnio liczyć na dużo niższe rachunki. PGNiG gra na zwłokę. Nie chce sprzedawać gazu zbyt tanio, bo potrzebuje środków na liczne i kosztowne inwestycje.
Poprzedni wniosek taryfowy złożony przez spółkę nie został przyjęty przez urząd. W ocenie prezesa URE, Mariusza Swory, był on zbyt wygórowany i oznaczał wzrost cen gazu dla niektórych odbiorców. Ta różnica poglądów między regulatorem a gazowym monopolistą oznacza, że do czasu zatwierdzenia nowej taryfy odbiorcy muszą płacić po dotychczasowych wyższych stawkach, a to dla PGNiG czysty zysk.
W przeszłości wielkie nadzieje wiązano z liberalizacją cen i eksploatacją krajowych złóż gazu. Jak zwykle skończyło się na niczym. Spółka korzystając z pozycji monopolisty, ma zapewnione pieniądze i nie musi ponosić wydatków inwestycyjnych.
Ma to dla niej znaczenie, od czasu do czasu bowiem PGNiG wpada w kłopoty. Tak było np. w ostatnim kwartale 2008 r., gdy ku zaskoczeniu analityków wykazała ona 310 mln zł straty, podczas gdy wcześniej, w najbardziej pesymistycznych scenariuszach, zakładano je na poziomie 113 mln zł.
Spółka podała, że największy wpływ na stratę miał bardzo wysoki koszt zakupu gazu z importu, który nie został zrekompensowany przez obowiązującą taryfę dla paliw gazowych.
Na początku marca 2009 r. PGNiG poinformowało w komunikacie, że także w I kwartale br. należy oczekiwać straty „ze względu na warunki makroekonomiczne”. PGNiG kupuje obecnie gaz po cenach bazujących na wysokich cenach surowców ropopochodnych z II i III kwartału 2008 r., gdy były one najwyższe w historii. Wątpliwym pocieszeniem jest fakt, że w Niemczech ubiegłoroczna podwyżka cen gazu wyniosła 40%, a w Czechach i na Słowacji cena tego surowca jest wyższa o 20-30% niż w Polsce.

Czy Polska gazem stoi?

Teoretycznie nasz kraj mógłby być samowystarczalny pod względem zaopatrzenia w gaz ziemny. 20 maja 2005 r., w trakcie sejmowej debaty nad prywatyzacją PGNiG, wiceminister skarbu Stanisław Speczik oświadczył: – Już nie mówimy o zasobach krajowych rzędu 20 czy 40 mld m sześc. gazu, lecz o 120 mld i o tym, że w ciągu najbliższych pięciu lat te zasoby wzrosną do 160, a nawet do 200 mld. Dzisiejsze prognozy pokazują, że jesteśmy w stanie udokumentować w Polsce, wedle różnych opinii, różnych zespołów naukowców, od 640 mld do 1240 mld m sześc. gazu. Są to ilości gigantyczne.
W tamtym czasie wydobycie krajowego gazu było o połowę tańsze niż cena, którą płaciliśmy za gaz jamalski. Łatwo było sobie wyobrazić, że inwestując w wydobycie krajowe, zapewnimy sobie i bezpieczeństwo energetyczne, i tanie dostawy błękitnego złota. Rzeczywistość okazała się bardziej złożona. PGNiG mogłoby inwestować szeroko w poszukiwania i wydobycie rodzimego gazu, tylko po co to robić? Są przecież prywatni inwestorzy.
We wrześniu 2008 r. media obiegła informacja, iż kontrolowana przez dr. Jana Kulczyka spółka Kulczyk Investment House (KIH) nabyła akcje obecnej w Polsce brytyjskiej spółki Aurelian Oil Gas (AOG). „Kulczyk wraca do gry”, pisano.
Inwestycja nie była wielka – za ok. 9 mln euro KIH wszedł w posiadanie pakietu 13,2% akcji Aurelian Oil Gas. W marcu ub.r. Brytyjczycy podali, że zasoby gazu ziemnego w złożu w podpoznańskich Siekierkach mogą przekroczyć nawet 5 mld m sześc. Aurelian Oil Gas prowadzi poszukiwania surowca na terenie Wielkopolski i jeśli wierzyć mediom, powoli wyrasta na największego po PGNiG krajowego producenta.
Latem ub.r. AOG zapowiadał znaczne inwestycje w poszukiwania na terenie naszego kraju. Przedstawiciele spółki podkreślali, że jest to co prawda ryzykowne, ale wyniki badań geologicznych dają nadzieję na odkrycia i eksploatację nowych zasobów. Dziś, gdy mamy kryzys, podobne deklaracje należy traktować ostrożnie.
Poza tym istnieją plany przyłączenia się Polski do budowy nowych gazociągów (Nabucco, Gazociąg Norweski) i gazoportu (planowane zakończenie tej inwestycji – 2014 r.), do którego błękitne złoto transportowane byłoby statkami z Kataru, Libii i innych egzotycznych krajów.
Od lat wałkowany jest temat łącznika Bernau-Szczecin, promowany przez Aleksandra Gudzowatego i należącą do niego spółkę Bartimpex. Miałby on połączyć polski system gazociągów z systemem zachodnioeuropejskim i tym sposobem zapewnić nam dywersyfikację dostaw. Dziwnym trafem od lat nie udaje się tego zrobić.
Wyznawcy teorii spiskowych wskazują na robotę „agentów”, Kremla albo „rosyjskiej mafii”. Osobiście skłaniam się ku opiniom, że gaz, podobnie jak wszystko, co związane jest z ropą naftową i energią elektryczną, jest przez polskich polityków, bez względu na opcję, traktowane jako strategiczna domena państwa, klucz do bezpieczeństwa energetycznego, a więc i narodowego, nad którym pieczę winien sprawować rząd. PGNiG jako spółka z niezwykle silnym pierwiastkiem państwowym cieszy się w tym obszarze pełną swobodą i tylko od niej zależy, od kogo będzie kupowała surowiec.

Przy gazie można się poparzyć

Niezbyt zorientowani dziennikarze telewizyjni oraz zbytnio egzaltowani politycy mogą co roku straszyć nas wizją katastrofy wywołanej przez kolejną rosyjsko-ukraińską wojnę gazową. Prawda jest taka, że nic nam nie grozi, bo zapasy zgromadzone w magazynach oraz dostawy ze źródeł krajowych zapewniają nam pełne bezpieczeństwo.
Zupełnie inną sprawą jest to, co dzieje się w otoczeniu rynku gazu. Po 20 latach wolno pokusić się o wyciągnięcie kilku wniosków. Najważniejszy z nich to ten, że przy gazie można się nieźle poparzyć. O czym boleśnie przekonał się Aleksander Gudzowaty.
25 września 1996 r. (za rządu premiera Cimoszewicza) szefowie PGNiG i Gazpromu zawarli kontrakt na dostawy gazu z Rosji do Polski w latach 1998-2022. Nazwano go kontraktem stulecia. Strona polska zobowiązała się w nim zakupić 250 mld m sześc. gazu w ciągu 25 lat.
Na przełomie 2000/2001 r. „Gazeta Wyborcza” opisała, jak to przy okazji budowy polskiego odcinka Gazociągu Jamalskiego – którego Gudzowaty był głównym promotorem – kładziona jest eksterytorialna infostrada, czyli światłowód, którym z Europy Zachodniej do Rosji transmitowane mogą być ogromne ilości danych.
Sprawą zajęły się rząd premiera Jerzego Buzka, Urząd Ochrony Państwa i prokuratura. Za najbogatszym z Polaków zaczęli jeździć smutni panowie, a on sam w świadomości społecznej wyrósł na głównego eksponenta Kremla nad Wisłą. Milioner uważał, że jest dyskryminowany przez polskie władze. Twierdził, że funkcjonariusze służb specjalnych uknuli spisek, który miał zniszczyć jego firmę.
W tym czasie stosunki Bartimpeksu z Gazpromem ochłodziły się, a sam Gudzowaty zaczął zabiegać o budowę liczącego ok. 100 km gazociągu Bernau-Szczecin. Dzięki tej inwestycji Polska mogłaby korzystać z dostaw gazu z Europy Zachodniej. Lecz politycy Akcji Wyborczej „Solidarność” nie sprzyjali takiemu rozwiązaniu. Przeciwnie, wyglądało na to, że wręcz uwzięli się na milionera. Rząd Jerzego Buzka zabiegał w tym czasie o bezpośredni dostęp do złóż gazowych Norwegii znajdujących się na Morzu Północnym. Pomysł Aleksandra Gudzowatego konkurował z tą wizją dywersyfikacji dostaw gazu do Polski.
Milioner liczył, że wraz z dojściem SLD do władzy w 2001 r. sytuacja się zmieni, ale srodze się zawiódł. Nowy rząd, podobnie jak poprzednicy, podchodził do planów budowy gazociągu Bernau-Szczecin z rezerwą.
Dziś Aleksander Gudzowaty i Bartimpex nie zajmuje się handlem gazem. Jego nazwisko od 2006 r. pojawia się na pierwszych stronach gazet wyłącznie w kontekście kolejnych taśm z nagraniami rozmów, które prowadził z prominentnymi niegdyś politykami. Ma to jedynie wymiar towarzyski, a nie biznesowy.
31 marca 2009 r. Polska Agencja Prasowa podała, że przesądzone jest złożenie przez PGNiG wniosku do sądu arbitrażowego w Berlinie, w którym spółka będzie się domagała rekompensaty od należącej w połowie do Gazpromu firmy RosUkrEnergo. Chodzi o nierealizowanie zakontraktowanych w tym roku dostaw 2,3 mld m sześc. gazu. Temat RosUkrEnergo od lat napędza sensacyjne publikacje o związkach rosyjskiej mafii z ukraińskimi politykami i PGNiG. „Jak to możliwe, że polska spółka od tak podejrzanego partnera kupuje duże ilości surowca?”, pytają ich autorzy.
Oficjalnie nie jest to gaz „rosyjski”, ale „środkowoazjatycki”, RosUkrEnergo zaś cieszyła się do niedawna pełnym zaufaniem władz ukraińskich. Dziś wokół spółki toczy się zaciekła gra obozów prezydenta Juszczenki i premier Julii Tymoszenko, której ofiarą są dostawy do naszego kraju.
Nie dziwmy się. Na pośrednictwie w dostawach gazu wyrosła niejedna fortuna. Aleksander Gudzowaty mógł awansować na najbogatszego Polaka, lecz jego pieniądze niewiele znaczą przy pieniądzach ukraińskiej pani premier, którą zachodnia prasa nazywa „Gazową Księżniczką”.
PGNiG kupując gaz od RosUkrEnergo, robiło wyborny interes, był on bowiem tańszy od surowca sprzedawanego nam przez Gazprom. Sytuacja ta być może irytowała Rosjan, ale przymykali oko, bo sami przecież mieli udziały w tym biznesie. Po polskiej stronie nie było oznak zdenerwowania.
PGNiG w porównaniu z takimi spółkami jak KGHM Polska Miedź czy PKN Orlen jawi się jako spokojne miejsce pracy. Obecny prezes zarządu Michał Szubski to człowiek wywodzący się z branży, podobnie jak jego zastępcy – Mirosław Dobrut i Radosław Dudziński. Szubski objął stanowisko po odwołanym 12 marca 2008 r. Krzysztofie Głogowskim, który piastował tę funkcję od września 2006 r. Dobre samopoczucie nie powinno opuszczać też pracowników PGNiG. 2 kwietnia 2009 r. rzecznik resortu skarbu Maciej Wewiór poinformował, że spółka będzie zawierała z nimi umowy w sprawie nieodpłatnego przekazania 15% akcji należących dziś do skarbu państwa. W wyniku tej operacji otrzymają oni 750 mln z 5 mld akcji kontrolowanych przez skarb państwa. Ich wartość to ok. 2,5 mld zł! Po swoje walory może zgłosić się ok. 30 tys. pracowników. To jedna z najhojniejszych prywatyzacji w dziejach III RP.
Pisząc o PGNiG, trzeba pożegnać się z mitem niskich cen gazu. Nasi politycy od lat uznają za obowiązek zapewnienie obywatelom „światowych cen” przy zachowaniu azjatyckiego poziomu zarobków. W tej sytuacji spółka dzierżąca praktycznie monopol nie musi przejmować się konkurencją ze strony innych dostawców. Tarcza broniąca konsumentów w postaci Urzędu Regulacji Energetyki wydaje się nadzwyczaj skromna. Nie trzeba też przejmować się kosztami najbardziej nawet ambitnych, by nie rzec szalonych planów rozwoju.
Podobnie jak w przypadku ropy naftowej Polska od lat toczy cichą wojnę z Rosją, której celem jest uniezależnienie kraju od dostaw surowców energetycznych ze Wschodu. Na wojnie nikt nie liczy wystrzelonych pocisków, więc droga do utrzymania wysokich cen gazu dla odbiorców końcowych jest wolna. Tani gaz i ropa były za czasów PRL, RWPG i Układu Warszawskiego.

Autor jest dziennikarzem magazynu „E-play”

Wydanie: 15/2009, 2009

Kategorie: Kraj

Komentarze

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy