Pierwsza połówka Beczały

Pierwsza połówka Beczały

W kraju tenor pojawia się rzadko – wystąpił tu zaledwie trzy razy, kolekcjonuje natomiast sukcesy zagraniczne, jak ostatnio w nowojorskiej MET W 2009 r. pisaliśmy w „Przeglądzie”, że najbliższe miesiące będą kluczowe w karierze Piotra Beczały. 42-letni wówczas śpiewak trafił na wyjątkową szansę. W ostatniej chwili zastąpił na scenie nowojorskiej Metropolitan Opera przeziębionego meksykańskiego gwiazdora Rolanda Villazona, który musiał zrezygnować ze śpiewania w „Łucji z Lammermooru”. Beczała spił wtedy całą śmietankę. Po pierwsze, wystąpił w towarzystwie partnerki Villazona, zjawiskowej Anny Netrebko. Po drugie, dzięki transmisji na żywo i w technologii HD zobaczył go i usłyszał cały świat. Po trzecie i najważniejsze – spodobał się. Owacja dla Polaka przeszła oczekiwania – była nawet dłuższa niż dla pięknej Anny. Być najlepszym Dziś tenor ma prawie 46 lat i kolejne sukcesy, a jego kariera pokazuje, że jest świadomy wszystkich uwarunkowań międzynarodowej sceny i wie, że niczego nie należy robić na chybcika. Kilka dni temu śpiewał w MET już nie w zastępstwie, ale zgodnie z wcześniejszym planem, i wypadł jeszcze lepiej. – Beczała mimo już osiągniętego mistrzostwa i klasy światowej wciąż się rozwija. Przecież rolę w „Manon” przygotował specjalnie na zamówienie MET. Po przedstawieniu kupiłem trzy renomowane nagrania tej opery (niestety, Beczała jeszcze „Manon” nie zarejestrował) i stwierdziłem, że żadne nie dorównuje jemu. Jego interpretacja i śpiew są niezrównane, a choć był to debiut w tej roli, to ona stała się chyba najlepszą w jego repertuarze – mówi Sławomir Pietras i dodaje: – Porównywanie go z innymi śpiewakami nie ma sensu, on jest najlepszy. Mówię to nie tylko jako Polak i doświadczony dyrektor wielu teatrów operowych. Po prostu dostrzegam w nim olbrzymi potencjał rozwojowy. Beczała jest dopiero w pierwszej połowie kariery. Już zapowiedziany jest jego występ w MET w „Rigoletcie” Verdiego. Nie sądzę, by ten artysta odważył się na śpiewanie mocnych partii tenorowych. Jego głos pozostaje lirico-spinto, ale właśnie repertuar w tym gatunku jest najbogatszy i najbardziej poszukiwany. Komentujący nowojorski występ twierdzili, że Beczała to jeden z trzech największych współczesnych tenorów, choć nazwisk dwóch pozostałych w ogóle nie wymieniano. Ciśnienie sukcesu „Rzeczpospolita” także odnotowuje piórem Jacka Marczyńskiego najnowszy sukces Piotra Beczały, choć w sposób nie do końca patriotyczny: „Nasz tenor dorównał pięknej Rosjance”. Rzecz jednak nie w niuansach, ale w tym, jak do Beczały podchodzą światowe media. „Jego żarliwy, męski głos brzmiał cudownie”, pisał recenzent „New York Timesa”. Zachwycał się także wykonaniem arii „En fermant les yeux”, w której polski tenor wypełnił salę „wspaniałymi wysokimi dźwiękami pianissimo, czym wywołał pierwszą, gorącą owację podczas premiery”. W „New York Daily News” napisano natomiast, że Piotr Beczała „świetnie śpiewał, dobrze się prezentował, tworząc przekonujący portret mężczyzny zamroczonego miłością”. „Manon” była pokazywana w Nowym Jorku aż dziewięciokrotnie. Na retransmisję spektaklu w technologii HD zaprosiło widzów 1,2 tys. sal kinowych i teatralnych w ponad 40 krajach, a w Polsce m.in. stołeczny Teatr Studio i Gliwicki Teatr Muzyczny. Melomani już się szykują na sierpniowy wyjazd do Salzburga – na letnim festiwalu muzycznym zapowiedziano bowiem „Cyganerię” Pucciniego z tą samą parą wykonawców, Anną Netrebko w roli Mimi i Piotrem Beczałą jako Rudolfem. Tymczasem w gabinetach dyrektorów słynnych oper toczy się gra, który gwiazdor przyniesie producentom spektakli większy zysk. Pozycja Piotra Beczały jest coraz mocniejsza i śpiewak otwarcie stawia warunki. Twierdzi, że dyktat reżyserów operowych już się skończył. – Nie zgadzam się z tym poglądem – mówi Sławomir Pietras. – Reżyserzy wciąż mają bardzo dużo do powiedzenia. Beczała jednak wypowiada takie opinie „życzeniowo”, bo coraz więcej mu wolno. Wykpiwa, całkiem słusznie, inscenizacje, które zniekształcają spektakle operowe, są zaprzeczeniem intencji kompozytora i twórcy libretta. I odmawia udziału w takich projektach. Znam jego opinię na ten temat. Twierdzi, że dobry reżyser umie wytłumaczyć, o co mu chodzi i co mają przekazać postacie sceniczne, natomiast szaleńcy potrzebują aż 50 stron w programie, aby wyjaśnić swoje intencje, a i tak nikt ich nie rozumie. Beczała nie jest jednak śpiewakiem o zachowawczych poglądach. Gdy jakiś pomysł mu się

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 17-18/2012, 2012

Kategorie: Kultura