Pierwsze dni wolnej Pragi

Pierwsze dni wolnej Pragi

Warszawa 18,08,2016 re, Plk.Antoni Wladyslaw Zurowski - mural i skwer. fot.Krzysztof Zuczkowski Mural "Powstanie Warszawskie 1944" zostal namalowany na scianie kamienicy przy ulicy Okrzei 5 na Starej Pradze w dzielnicy Praga Polnoc. Mural autorstwa Macieja Pakalskiego i Dominika Robaka powstal w dniach 16-18 listopada 2012 roku w ramach zaproponowanego i sfinansowanego przez stowarzyszenie "Monopol Warszawski" projektu "Blok, podworko, kamienice ozywily sie dzielnice". Jego powstaŮcza tematyka, ktůra zosta≥a wybrana przez mieszkaŮcůw okolicznych kamienic przy ul. K≥opotowskiego i Okrzei ukazuje trzech przyjaciů≥: Alka czyli Aleksego Dawidowskiego, Rudego czyli Jana Bytnara i ZoúkÍ - Tadeusza Zawadzkiego oraz pp≥k Antoniego Įurowskiego - dowůdcÍ VI Obwodu Praga ps "Bober", "PapieŅ". fot K Zuczkowski

Powstanie warszawskie: każdy czekał z utęsknieniem na koniec tego siedzenia w piwnicach TERAZ JEST POLSKA!!! Na Pradze wszyscy znali się na wojnie. Kiedy zaczęło grzmieć od huku dział, jakby gdzieś daleko szalała burza z piorunami, nikt nie wątpił, że to… ruscy ruszyli. Nie było takiego, kto by nie czekał na to z utęsknieniem, na koniec siedzenia w piwnicach. Może wreszcie przestaną lecieć nam na głowę pociski?! Tej nocy cały nasz dom drżał także od przejeżdżających ulicą czołgów i wozów pancernych. Co będzie dalej? Nad ranem wszystko ucichło. Ludzie wyszli z piwnic i tłoczyli się w bramie. Nadsłuchiwali. Aż ponownie zazgrzytały gąsienice. Na skrzyżowaniu Stalowej i Środkowej, kilkadziesiąt metrów od naszego domu, zatrzymał się czołg. Kilka osób ostrożnie wychyliło głowy. – Znowu szkopy? Nie, chyba ruscy – rozgorzał spór. – To Polacy! – krzyknął Dudzik. Wszyscy zaczęli wybiegać na ulicę. Z sąsiednich kamienic też. Wokół „T-34” z białym orłem na wieżyczce zrobiło się tłoczno. Wojaków siedzących na czołgu ściągnięto na ziemię. Zapanowała euforia. Szaleństwo. Płacz radości. Łzy leciały nawet mężczyznom. Kobiety obściskiwały czołgistów, całowały w usta, w policzki, a nawet po rękach. Udało mi się dotknąć pepeszy wiszącej na karku wąsatego kaprala. – Na Targowej pełno naszych! – przekrzykiwał ludzi dowódca żelaznego kolosa. – Zanieście im coś do picia! – wrzeszczał drugi. Wróciłem do domu. Złapałem za litrową butelkę i zacząłem nalewać wodę. – Dzieciaku! Zgłupiałeś? Im trzeba bimbru – zastopował mnie ojciec. Pobiegłem bez butelki. W okolicy cerkwi, budynku gimnazjum Władysława IV, pod budynkiem Dyrekcji PKP i na całej ulicy Targowej kłębiło się od koni, furmanek, ciężarówek, działek i czołgów. Żołnierze siedzieli na trawie i na krawężniku chodnika, przewijali na nogach onuce, robili skręty z kawałków gazet i opychali się tuszonką z puszek. Pojawiła się butelka samogonu. Każdy brał po łyku, prychał z uznaniem, wycierał usta rękawem i podawał dalej. Popędziłem w kierunku mostu Kierbedzia. Myślałem, że cała Warszawa jest już wolna, chciałem zajrzeć na Starówkę, do Ogniska na Długiej, zobaczyć mojego wychowawcę „Dziadka” Lisieckiego i kolegów.! Minąłem zburzony kościół św. Floriana, a chwilę później stanąłem jak wryty: przęsła mostu leżały w wodzie, tylko pierwsze trzymało się na filarze. – Ej, malczyk! Uchadi stamtąd, bo niemiaszki strelą ci w rzopu – usłyszałem głos z dołu wysokiego nasypu. Kilku żołnierzy w polskich mundurach stało przy karabinie maszynowym. Jeden z lornetką obserwował Powiśle. „A więc po drugiej stronie Wisły są Niemcy?!” – byłem zawiedziony. W drodze powrotnej do domu zauważyłem gromadę ludzi wokół budynku niemieckiego przy ul. Floriańskiej. Wynosili szafy, biurka, krzesła… Zaczął się szaber. Pobiegłem do domu po kumpla. Wzięliśmy woreczki. Te na kartofle. W opuszczonej kamienicy znalazłem gumę na zelówki, żelazko z duszą, stolnicę, wałek do ciasta, kilka żarówek, młotek, lampkę nocną i jakieś sandały. Wiesiek też miał pełny worek zdobyczy. Przed naszą bramą na Środkowej stał krawiec Maszkiewicz, przewodniczący Komitetu Domowego. Jakby specjalnie na nas czekał. Kazał opróżnić woreczki na samym środku podwórka. I mówił głośniej, niż trzeba. Żeby słyszeli wszyscy sąsiedzi: – Chłopaki! Teraz już jest Polska! Mamy wolną Polskę! Trzeba skończyć z takimi kradzieżami. Ziemniaki… to co innego. Albo pomidory. Ale to? – Pokazał palcem. – Z tym musicie skończyć. Zrozumiano? Chciałem się postawić, co mu do tego? Co go to obchodzi? Niech pilnuje swojego nosa… ale słowa „teraz mamy Polskę” zabrzmiały mi w uchu dziwnie mocno. Machnąłem ręką. Cała kamienica zazdrościła Waszczukom z parteru. Ich mieszkanie wybrał na swoją kwaterę por. Lędzioł. A każdy by chciał, bo pan porucznik płacił chlebem i puszkami tuszonki, smacznej jak rzadko co. Był bardzo miły, chętnie rozmawiał. Najbardziej zamęczał go krawiec Maszkiewicz. Twierdził: – Rosjanie załatwiają Warszawę rękami Niemców, czekają, zamiast ją wyzwolić. Porucznik przekonywał: – Nikt nie uzgadniał powstania z dowództwem frontu… walki są niepotrzebne, bo i tak byśmy wszystkich wyzwolili… Nie za bardzo rozumiałem, o co chodzi. Od Lędzioła usłyszeliśmy, że na Saskiej Kępie trwa desant kościuszkowców na Czerniaków. Pobiegłem nad Wisłę w jednej chwili, chciałem zobaczyć, jak Polacy zdobywają Warszawę. Pogoniła

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2016, 36/2016

Kategorie: Historia