Pierwsze ofiary

Pierwsze ofiary

Szaron liczy, że zwycięstwo nad reżimem Saddama Husajna doprowadzi do pokoju na Bliskim Wschodzie Korespondencja z Tel Awiwu W czwartek rano izraelscy Żydzi przekonali się, ile warte są zapewnienia USA, że uprzedzą Izrael przed zaatakowaniem Iraku. Sekretarz stanu, Colin Powell, uprzedził wprawdzie premiera Ariela Szarona telefonem o świcie, ale nie w obiecanym terminie trzech dni, tylko na krótko przed lądowaniem tomahawków w Bagdadzie. Tak czy owak prestiż Izraela został ocalony, ponieważ rozczarowanie Amerykanów bezprzykładną gadatliwością izraelskich ministrów, poprzedzającą wybuch działań wojennych, groziło zerwaniem porozumienia. Po raz drugi, tak jak podczas pierwszej wojny w Zatoce Perskiej przed 12 laty, Ameryka nie życzy sobie udziału Izraela w koalicji. Tym razem Biały Dom odrzucił ofertę izraelską nie tylko z uwagi na państwa arabskie, sprzyjające próbie obalenia reżimu Saddama Husajna, ale też z winy złośliwych oskarżeń podnoszonych w Stanach Zjednoczonych, jakoby Żydzi amerykańscy z kręgów rządowych i finansowych, zbliżeni do prezydenta George’a W. Busha, do Kongresu, Pentagonu i Departamentu Stanu, popchnęli Amerykę do spektakularnej wojny z Irakiem li tylko w interesie Izraela. „Nie mamy nic wspólnego z drugą wojną w Zatoce Perskiej”, zarzeka się Szaron idący na odsiecz Bushowi. Wtórują mu minister obrony, Szaul Mofaz, i minister spraw zagranicznych, Silwan Szalom. Na mocy zarządzenia Szarona jedynie ta wiodąca trójka otrzymała prawo wyrażania własnych opinii na temat wojny z Irakiem. Zakneblowani zostali pozostali ministrowie koalicyjnego rządu, w tym członkowie lukratywnego gabinetu bezpieczeństwa, dyplomowani informatorzy mediów. Stracone nadzieje Izrael mógłby uczestniczyć w wysiłku zbrojnym Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, gdyby Turcja wytrwała w oporze przed udostępnieniem koalicjantom swojej przestrzeni powietrznej i tureckich dróg bitych, prowadzących w kierunku Iraku. Wobec odmowy Turcji amerykańskie samoloty bombardujące, startujące z dwóch lotniskowców zakotwiczonych na Morzu Śródziemnym, musiałyby przelatywać nad Izraelem, korzystając z eskorty izraelskich F-16. Szaron chichotał w mankiet, już był w ogródku, już witał się z gąską: współpraca wojenna z siłami Stanów Zjednoczonych obiecywała Izraelowi krzesło przy stole zwycięzców, szczodre wsparcie finansowe zaraz po wojnie i być może powściągliwość Ameryki przy wprowadzaniu w życie tzw. mapy drogowej – pokojowego planu dla Bliskiego Wschodu, opracowanego przez USA, Rosję i Unię Europejską. Mapa drogowa grozi Szaronowi proklamacją niepodległej Palestyny tudzież likwidacją żydowskich osiedli na Zachodnim Brzegu i w strefie Gazy. Udział w ataku na Irak mógł to niebezpieczeństwo oddalić, ale projekt współpracy wojskowej z USA upadł z winy sprzeciwu króla Abdullaha II, władcy Jordanii. Zgoda Turcji na przelot i przejazd Amerykanów przepełniła czarę goryczy. Obserwując z boku dehusajnizację Iraku, Izrael cierpi na rozdwojenie jaźni, będąc raz szlachetną babcią z bajki o Czerwonym Kapturku, raz złowieszczym wilkiem pokazującym kły. Babcia mówi: „To nie nasza wojna”, a Szaron i Mofaz grający na zmianę rolę wilkołaka prześcigają się w deklaracjach, że zaatakowanie Izraela skudami Iraku pociągnie za sobą bolesny odwet ze strony państwa żydowskiego. Bush może posłużyć się Izraelem, wykorzystując ograniczoną zdolność Szarona do rozróżniania dobra i zła, ujawnioną w roku 1982 przez państwową komisję śledczą sędziego Kahane, badającą okoliczności mordu w obozach uchodźców w Sabrze i Szatili. Wystarczy, że Amerykanie popatrzą przez palce na irackie skudy startujące z zachodniego Iraku w kierunku Tel Awiwu i Ramat Ganu albo w stronę reaktora atomowego w Dimonie, żeby Izrael pokarał Saddama bronią jądrową, dopełniając zwycięstwa Ameryki. Bush nie może użyć taktycznej broni atomowej ze względów moralnych, ponieważ ludności Stanów Zjednoczonych (w odróżnieniu od Izraela) nie grozi porażenie zatrutymi skudami Saddama Husajna. Silni, zwarci, gotowi Izrael szczyci się starannym przygotowaniem do obrony „niemającym precedensu wśród krajów świata” (Szaron), chociaż 10. program komercyjny izraelskiej telewizji pokazuje w dziennikach wieczornych zagracone i zdewastowane schrony publiczne, mogące stać się śmiertelnymi pułapkami dla tysięcy Izraelczyków. Ale po co Żydom schrony, jeśli według oficjalnego „uspokajacza” narodowego, gen. Amosa Gilada, irackie skudy nie dolecą do Tel Awiwu i Ramat Ganu, „bo ich nie ma w zachodnim Iraku, penetrowanym przez komandosów”, a jeśli są, to zostaną wykryte przez satelity wywiadowcze i przechwycone jeszcze nad Irakiem przez izraelskie antyrakiety Chetz (strzała)

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 13/2003, 2003

Kategorie: Świat
Tagi: Edward Etler