Polska gierkowska miała ze społeczeństwem nieformalny kontakt Choć pomysł, by rok 2013 ogłosić Rokiem Gierka w 100. rocznicę jego urodzin, zrodził się doraźnie, nie ma tego złego, co by na dobre wyjść nie mogło. Warto więc zająć się sylwetką tego, jak dowodzą badania, wciąż w miarę popularnego przywódcy PZPR. Zacznijmy od daty urodzin. Edward Gierek ma dwie daty przyjścia na świat – obie poświadczone metrykalnie. Raz jest to Trzech Króli roku 1912, a drugim razem roku 1913. Prawdziwa jest ta druga data, ale w młodości Gierek używał pierwszej. Wszystko z powodu biedy będącej udziałem jego rodziny. Otóż gdy Edward ukończył 13 lat, a był chłopcem wyrośniętym, ojczym wraz z matką – zbierającą zapobiegliwie pieniądze na wybudowanie domu w Dąbrowie Górniczej – uznali, że warto posłać 13-letniego pyrta, prawie dzieciucha, do pracy w kopalni. Ustawodawstwo francuskie w latach 20. ubiegłego wieku dozwalało na zatrudnianie w kopalni na dole chłopców, którzy ukończyli przynajmniej 14 lat. Rada w radę, pod pretekstem rzekomego zgubienia metryki Edwarda, matka wyrobiła mu we francuskim merostwie nowy dokument poświadczający, że jej syn pod względem wiekowym nadaje się do ładowania pod ziemią węgla na wózki. I tak zaczęło się pracowite życie przyszłego przywódcy Polski Ludowej. Okrężna droga Gierek nie raz i nie dwa twierdził, że do celu zawsze musiał podążać okrężną drogą. Tak było 10 lat później, gdy już w Polsce, będąc w latach 30. bez pracy, dostał z kopalni, w której zginął jego ojciec, lewe zaświadczenie dla Belgów, że jest górnikiem dołowym. Bez niego nigdy nie wyjechałby w okolice Genk. Powtórzyło się to w roku 1948, gdy Komitet Centralny PZPR postanowił przeflancować Gierka z Belgii do Francji, aby tam został przywódcą komunistów polskich pod przykrywką szefa PCK nad Sekwaną. Zgody na pobyt u Francuzów Gierek nie uzyskał jako ekspulsowany po strajku górnik i tym sposobem, chcąc nie chcąc, skazany został na budowę socjalizmu nad Wisłą. Z kolei we wczesnych latach 50. został nasz bohater jednym z sekretarzy partii na Śląsku w nagrodę za to, że nieco wcześniej – prawie samodzielnie – stłumił strajk w kopalniach zagłębiowskich. Zjechał wówczas na dół w kopalni Kazimierz do rozsierdzonych górników. Tam, początkowo straszony i wyklinany, tak gadał i gadał – w sumie widać z sensem – że przekonał ich do zgody na przedłużenie czasu pracy na dole o pół godziny, które mieli z dziada pradziada przyznane na codzienne mycie się po wyjściu z kopalnianej klatki. Oznaczało to koniec strajku. Piszę o tych nietypowych sytuacjach przyszłego I sekretarza, aby pokazać, jak twardą miał on szkołę życiową. Jego uniwersytetem były początkowo szyby i korytarze górnicze, a później nasiadówki partyjne. Gdy uznał, że będzie politykiem, zaczął intensywnie pracować nad sobą. Najpierw nauczył się literackiej francuszczyzny i polszczyzny, a potem wziął się do polskiej historii, literatury oraz geografii. Na końcu jeszcze nauczył się rosyjskiego. Było to już wtedy, gdy uznał, że w plecaku nosi buławę. I sekretarzem PZPR w grudniu 1970 r. został nasz bohater, jak twierdził, trochę z przypadku. Uchodził za tego, który ma czyste ręce. W Grudniu 1970 w żaden sposób nie był zamieszany w tłumienie rewolty robotniczej na Wybrzeżu. To było ważne, ale o decyzji Breżniewa zadecydował fakt, że nie miał on wówczas na oku nikogo lepszego. Dla wielu inteligentów partyjnych i ludzi niezacietrzewionych główna zaleta Gierka polegała na tym, że samym swoim pojawieniem się na partyjnym nieboskłonie zablokował awans pchającego się do władzy gen. Mieczysława Moczara – amatora budowy w Polsce socjalizmu o odcieniu narodowym. Pierwsza jego przymiarka w postaci Marca 1968 była nazbyt traumatycznym doświadczeniem, aby ludzie otwarci serio myśleli o powtórce. Natomiast sam Gierek w pierwszych miesiącach swojego władania uważał się za sekretarza przejściowego. Jego pomysł budowania socjalizmu w Polsce na kredyt, choć formalnie nowatorski, okazał się niestety niestrawny. Przywoływana wówczas leninowska bodajże maksyma, że kapitaliści, udzielając krajom komunistycznym kredytów, kręcą sznur, na którym sami się powieszą, okazała się kompletnie nietrafiona. Pomysł na samospłatę budowanych wtedy raźnie przez Polskę fabryk nie uwzględniał jednego – że w kapitalizmie nie sztuka coś wyprodukować, sztuką jest dopiero to coś sprzedać. Gdyby w tamtych latach
Tagi:
Janusz Rolicki









