Polacy starający się o pracę nagminnie kłamią w swoich CV Ks. prof. Józef Tischner mówił, że w góralskiej tradycji są trzy rodzaje prawdy: świento prowda, tys prowda i g… prowda. Kandydaci na różne stanowiska pracy najczęściej kierują się dwoma ostatnimi rodzajami prawdy. Oczywiste jest, że pisząc zawodowy życiorys, czyli tzw. CV, kandydat pragnie przedstawić się w najkorzystniejszym świetle, wygładza zawodowe losy, koloryzuje, powiększa zasługi. Gorzej, jeśli podaje informacje nieprawdziwe lub poparte fałszywymi dowodami. Kompetencje kolegi Kamil Pastuszka z polsko-szwedzkiej wywiadowni gospodarczej IBBC Group twierdzi, że większość kandydatów do pracy jest uczciwa, ale CV prawdziwe aż do spodu, czyli jak 1:1, właściwie się nie zdarzają. Prawie do każdego można mieć jakieś zastrzeżenia: a to do długości stażu, a to do powodów odejścia z poprzedniej pracy, a to do stopnia kompetencji. Jeśli ktoś pisze, że pracował na kierowniczym stanowisku od 2011 do 2013 r., wygląda to na trzy lata, jednak jeśli zatrudniono go w grudniu 2011 r., a odszedł w styczniu 2013 r., pracował niewiele ponad rok. Po weryfikacji CV zwykle takie dane się poprawia. Groźniejsze są ewidentne próby wprowadzenia pracodawcy w błąd. Kamil Pastuszka podaje kilka przykładów: kandydat pisze, że ukończył studia, nie informuje jednak, że nie obronił pracy dyplomowej ani np., że na piątym roku został skreślony z listy studentów. Ktoś inny podaje, że w poprzedniej firmie był zatrudniony na stanowisku dyrektora finansowego, i jest to prawda. W CV nie ma natomiast nawet wzmianki, dlaczego odszedł z tamtej pracy, a jak się okazuje – zwolniono go za nadużycia finansowe. Jeszcze inny kandydat opisuje swoje kompetencje, tzn. czym zajmował się w poprzednim miejscu pracy. Po weryfikacji okazuje się, że dopisał sobie również kompetencje kolegi, z którym siedział biurko w biurko. Niby słyszał i widział, jakimi sprawami kolega się zajmuje, ale nie były to jego obowiązki ani jego umiejętności. Poliglota na papierze Większość firm, zwłaszcza małych i średnich, stara się samodzielnie radzić sobie z kłamstwami w CV. Wiele z tych nieprawd i półprawd wyłapuje się już na etapie rekrutacji, ale część nie zostaje wykryta i później może to się okazać zgubne dla przedsiębiorcy. Źle dobrany pracownik przynosi straty, a nie zyski. Trzeba dopłacać do jego wpadek i niedokładności. Najgorzej jest wtedy, gdy ktoś taki odpowiada za finanse, a jego najważniejsze kompetencje to umiejętność okradania zatrudniającego. To szczególne ryzyko dla każdej firmy, ponieważ nieuczciwość w świecie finansów, ale także błędy wynikające z niedbałości, niekompetencji czy ignorancji pracownika, mogą powodować olbrzymie straty. Aby uczulić pracodawców na ryzyko związane z życiorysami kandydatów do pracy, stworzono pierwszy w Polsce raport o kłamstwach w CV. Już pierwsze pytanie w ankiecie dla pracodawców pokazuje, jak trudne jest pisanie prawdy o sobie. Brzmiało ono: „Czy spotkał/a się Pan/i z kłamstwami w CV kandydatów do pracy?”. „Tak” odpowiedziało 81% badanych przedstawicieli pracodawców, głównie zajmujących się rekrutacją nowych pracowników. Najczęściej pracodawcy okłamywani są w kwestii posiadanych umiejętności dodatkowych – znajomości języków obcych, obsługi oprogramowania, posiadania prawa jazdy (z takimi kłamstwami zetknęło się 85% respondentów), dat zatrudnienia w poprzednich firmach (58,7%), zakresu wykonywanych obowiązków (53,7% udzielonych odpowiedzi), a także wcześniej zajmowanych stanowisk i uzyskanego wykształcenia (odpowiednio 28,9% i 23,1%). Po wykryciu kłamstwa tłumaczenia kandydatów są rozbrajająco naiwne, np.: podałem na wyrost znajomość języków obcych, bo przecież nikt tego nie będzie sprawdzał. Albo: nie mam prawa jazdy, ale przecież samochodu służbowego i tak nikt mi nie obiecuje. Zdarzają się też, choć rzadziej, próby zafałszowania danych osobowych czy zatajenia powodu odejścia z poprzedniego miejsca pracy. Mało kto przyznaje się, że ciąży na nim jakiś wyrok, dlatego pracodawca powinien to z zasady sprawdzać w Krajowym Rejestrze Karnym. W raporcie podano też przykłady tzw. grubych kłamstw, np. posługiwania się fałszywym dyplomem. Dokonał tego nawet pewien profesor ekonomii wykładający na uczelniach w Kielcach i Sandomierzu. Pracodawcom okazał dyplom uniwersytetu w Belford w USA, po sprawdzeniu okazało się, że takiego uniwersytetu nie ma, jest natomiast firma, która za stosowną opłatą wysyła każdemu dowolny dyplom nieistniejącej uczelni. Prasa pisała też o rzekomym lekarzu, który przez prawie 10 lat posługiwał