Piotruś Pan kina

Piotruś Pan kina

Johnny Depp drugi rok z rzędu jest nominowany do Oscara. Wieczny outsider stał się hollywoodzkim ulubieńcem „Piotruś Pan to nie ja. To on nim jest”, mówi chłopiec, wskazując na Johnny’ego Deppa. Scena dotyczy postaci z „Marzyciela” Marca Forstera, ale właściwie pasuje do opisu nieszablonowej kariery aktora. Wielokrotnie wcielał się przecież w postacie, które za fasadą dziwaczności czy upiorności skrywały wrażliwość. Tę samą, której pochwałę głosi „Marzyciel”, oparta na faktach opowieść o powstaniu „Piotrusia Pana” – historii chłopca, który nie chciał dorosnąć. Duży dzieciak Barrie Zatem kierunek Nibylandia: druga gwiazda na lewo i prosto aż do rana. A właściwie Londyn początku XX w., gdzie dramaturg James Matthew Barrie szuka inspiracji do nowej sztuki. Znajdzie ją w wyprawach do krainy wyobraźni odbywanych z czwórką chłopców i ich matką, wdową Sylvią Llewelyn Davies. Na ekranie sceny z życia przenikają do teatralnego dzieła Barriego, a sielankową atmosferę zakłócają poważna choroba Sylvii, jawna niechęć jej matki i rozpad małżeństwa pisarza. Na dodatek w komentarzach Dustina Hoffmana w roli producenta pobrzmiewają echa jego Kapitana Haka z „Hooka” Stevena Spielberga. Depp ratuje film przed przesłodzeniem, chociaż chwilami najsilniejszą konkurencją są małe gwiazdy, zwłaszcza Freddie Highmore w roli sceptycznego, nieufnego Petera. Związek pisarza z Sylvią jest platoniczny, a ufność widza w stworzoną na ekranie postać ma podwójne znaczenie. Trzeba mieć bowiem sporo odwagi, aby w czasie gdy w wielu krajach pedofilia to nabrzmiały temat, a w USA zaczyna się proces Michaela Jacksona, kręcić film o pisarzu spędzającym czas na zabawach z małymi chłopcami. Relacje mu współczesnych, zwłaszcza chłopców Llewelyn Davies, wskazują na osobę niewinną i kochaną, wręcz aseksualną. Dlatego w scenie rozmowy z przyjacielem Barriego oburzają podejrzenia otoczenia. Przy powziętej manierze opowiadania i przede wszystkim grania postaci ta scena wprowadza dysonans. Wydaje się wycięta z innej bajki, bo z pewnością mamy do czynienia z dużym chłopcem, który nadrabia stracone dzieciństwo i daje upust nieokiełznanej wyobraźni. Przypadek dla psychologa, ale dla stróżów prawa – nie. „Marzyciel” to kolejna ekranizacja umacniająca sentymentalny obraz „Piotrusia Pana”. Uważna lektura odkrywa jednak pokłady horroru równe modnym ostatnio opowieściom Lemony’ego Snicketa. Jak wiele wiktoriańskich fantazji historia ta łączy baśniowość ze śmiercią. Postaci Piotrusia i Zgubionych Chłopców można odczytać jako duchy zmarłych dzieci, które wypadły z wózków. Wejście pirata Niejednoznaczne postacie dziwaków, odszczepieńców i kontestatorów dominują na liście ponad 30 tytułów w filmografii Deppa. „Interesuje mnie szukanie w postaciach niewinności i czystości, bo tych cech w świecie już nie znajdziemy”, mówił w filmowym piśmie „Empire”. Szczególne pole do popisu daje mu współpraca z Timem Burtonem, reżyserem znanym z niesamowitych bajkowych wizji. Niewinną postacią wystawiającą na próbę otoczenie był Edward Nożycoręki. Uśmiech i sympatię wywoływali ekscentryczny detektyw w „Jeźdźcu bez głowy” czy najgorszy reżyser wszech czasów, Ed Wood. W tym roku zobaczymy kolejny film tego duetu, „Charlie i fabryka czekolady”. W karierze Deppa zebrała się imponująca kolekcja portretów wariatów i samotników: „Benny i Joon”, „Don Juan de Marco”, Axel w „Arizona Dream” czy poświęcający się dla rodziny Gilbert Grape w filmie Lasse Hallstroma. Wrażliwcami z przeszłością byli jego inspektor Fred Abberline, ścigający Kubę Rozpruwacza w „Z piekła rodem”, czy Roux zdobywający serce bohaterki „Czekolady”, sporą naiwnością wykazał się George Jung z „Blow”, pionier przemytników narkotyków w USA, początkowo traktujący to zajęcie jak dobrą zabawę. Coś z dziecięcej zabawy miał udział Deppa w filmie „Pewnego razu w Meksyku” Rodrigueza, gdzie miał okazję bezmyślnie postrzelać i małą rolą przyćmił Antonia Banderasa. Ale rok 2003 to przede wszystkim pierwsza wielka produkcja w dorobku Deppa, w dodatku pod szyldem konserwatywnego Disneya – „Piraci z Karaibów: Klątwa Czarnej Perły”. O sukcesie filmu zdecydowała postać kapitana Jacka Sparrowa, pirata, którego aktor ulepił trochę na wzór gitarzysty Rolling Stones, Keitha Richardsa. Początkowo szefowie wytwórni nie byli zachwyceni – wiecznie podchmielony pirat z dredami i garniturem złotych zębów w kinie familijnym? Sukces zamknął usta niedowiarkom, otworzył drogę do sequela i pierwszej nominacji

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 05/2005, 2005

Kategorie: Kultura