PiS prześwietli media

PiS prześwietli media

Dlaczego Prawo i Sprawiedliwość boi się komisji śledczej ds. inwigilacji dziennikarzy „Rzeczpospolitej” Wojna PiS z mediami wkracza w kolejną fazę. Teraz konflikt będzie się rozgrywał przed komisją śledczą. Tylko jaką? Platforma Obywatelska chce wyjaśnić sprawę inwigilacji dziennikarzy „Rzeczpospolitej”, o której pisał niedawno tygodnik „Newsweek”. PiS zaś domaga się powołania komisji, która zbada wszelkie patologie w mediach w ostatnich 16 latach. O tym, która komisja powstanie, zadecyduje paradoksalnie Andrzej Lepper i głosy Samoobrony. Co różni komisyjne projekty PiS i PO? – Platforma chce badać jedno drzewo, my zaś chcemy badać cały las – przekonuje Jacek Kurski, poseł PiS. Nie o objętość materii, jaką miałyby zbadać komisje, jednak idzie. Różnica polega na tym, że komisja, której chce PO, musiałaby przesłuchać Lecha Kaczyńskiego, Zbigniewa Wassermanna i innych polityków PiS. A na cenzurowanym komisji PiS znaleźliby się dziennikarze, redaktorzy naczelni, wydawcy i prezesi spółek skarbu państwa. Proste. W ten sposób bowiem PiS uda się również zablokować śledztwo w sprawie inwigilacji dziennikarzy „Rzeczpospolitej”. Przemysław Gosiewski, szef klubu PiS, jasno dał do zrozumienia, mówiąc, że w sprawie „Rzeczpospolitej” „nie ma już co sprawdzać”. Przeciwne zdanie ma jednak większość dziennikarzy. I nic dziwnego, może się bowiem okazać, że ludzie, którzy dzisiaj deklarują, że w Polsce wolnych mediów nie ma, sami przed laty dokonali nieuzasadnionego zamachu na tę wolność. Wyjaśnienie tej sprawy może też pokazać rzeczywiste podłoże konfliktu PiS z mediami. Od plotki do inwigilacji A na początku była plotka. O tym, że Anna Marszałek i Bertold Kittel, dziennikarze „Rzeczpospolitej”, „otrzymali zlecenie” na napisanie artykułów kompromitujących trzech polityków – Marka Kempskiego (wojewody śląskiego), Jerzego Widzyka (ministra transportu) i Lecha Kaczyńskiego (ówczesnego ministra sprawiedliwości)”. Zlecenie od służb specjalnych. Ową plotkę miał usłyszeć w Sejmie Jan Ołdakowski (wówczas dyrektor departamentu Ministerstwa Kultury, dziś poseł PiS). Potem podzielił się „rewelacjami” z Elżbietą Kruk (ówczesną szefową gabinetu politycznego ministra sprawiedliwości, Lecha Kaczyńskiego, dziś szefową KRRiTV). Ta zaś napisała służbową notatkę i zaalarmowała ówczesnego p.o. prokuratora krajowego Zbigniewa Wassermanna. Ten bez zwłoki polecił wszcząć śledztwo. Wsparcie dał mu Kaczyński, który wydał polecenie powołania specjalnego trzyosobowego zespołu prokuratorskiego (rzecz bez precedensu, bo takie zespoły powołuje się jedynie do rozwikłania najniebezpieczniejszych przestępstw). Był grudzień 2000 r. Plotka wystarczyła, aby rozpocząć zakrojone na szeroką skalę śledztwo. Była dostatecznym powodem, by śledzić dziennikarzy „Rzeczpospolitej”, sprawdzać billingi ich telefonów, kontakty, przesłuchiwać informatorów. Śledztwo umorzono dopiero po ośmiu miesiącach – w sierpniu 2001 r., gdy ówczesny premier Jerzy Buzek odwołał ministra Kaczyńskiego. Gdyby nie ta dymisja, prokuratorzy dalej chodziliby po śladach dziennikarzy. Okazało się, że efekt owego postępowania w postaci kilkudziesięciu teczek z 4 tys. ponumerowanych stron nie zawiera niczego, co mogłoby obciążać dziennikarzy. Sprawę tych działań ujawnił w lipcu 2001 r. następca Lecha Kaczyńskiego, Stanisław Iwanicki. Nazwał je „karygodnymi akcjami”. W całej „operacji” najbardziej bulwersuje fakt, że na podstawie zwykłej plotki uruchomiono na wiele miesięcy ogromną machinę śledczą, która de facto prewencyjne inwigilowała dziennikarzy. Prewencyjnie – bo żaden artykuł o Kaczyńskim wówczas nie powstał. Nie powstał też potem. I jeśli wierzyć dziennikarzom „Rzepy”, powstać nigdy nie miał. Wszystko wskazuje więc na to, że strach Lecha Kaczyńskigo przed prasowym artykułem, wystarczył, by wszcząć śledztwo. – Presja za pomocą metod operacyjnych to bardzo poważane zagrożenie dla wolności słowa – przekonuje Jan Rokita. – W dodatku nie chodzi tylko o działania prokuratury czy policji. Rzecz dotyczy osób piastujących obecnie najważniejsze funkcje w państwie. Bo jak wszystko na to wskazuje, doniesienie złożyła dzisiejsza szefowa KRRiTV, decyzję w sprawie śledztwa wydał obecny prezydent, wykonawstwem zaś zajął się obecny koordynator ds. służb specjalnych. Co powinna wyjaśnić komisja? Zdaniem Rokity, komisja śledcza, o powołanie której zwraca się z wnioskiem PO, powinna pracować krótko – najwyżej kilka tygodni. – Zakres śledztwa jest bardzo konkretny. Kluczowa do wyjaśnienia jest sprawa, czy użyto prokuratury i środków operacyjnych, by wpłynąć na treść artykułu lub uniemożliwić jego publikację. Raport komisji powinien

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 11/2006, 2006

Kategorie: Kraj
Tagi: Tomasz Sygut