Po kongresie kultury

Po kongresie kultury

Dzięki patronatowi medialnemu nad odbytym niedawno kongresem kultury mogliśmy się przekonać, że był on poświęcony nie wiadomo czemu. Najnamiętniej mówiono o potrzebie finansowania kultury przez państwo i biznesmenów, ale już co do tego, o jaką kulturę chodzi i czym ona jest, nie było zgody. Ani potrzeby zgody. Jeden z wybitniejszych uczestników pytany o to w telewizji, mówił, że chodzi zarówno o kulturę w znaczeniu sztuki i literatury, jak też o kulturę życia codziennego, a nawet kulturę polityczną. Nie wiem, co mu przeszkodziło objąć kulturę rolną i wspomnieć o tych ogrodzonych poletkach, jakie spotykamy czasem w głębokim lesie, które leśnicy nazywają kulturami. Osobiście najbardziej kocham te śródleśne kultury, bo z nich wyrastają piękne, wysokie drzewa. Niestety, te drzewa potem są ścinane, przerabiane na papier, a na tym papierze drukuje się mało kulturalne utwory literackie lub reprodukuje bezwartościowe dzieła graficznej anty-sztuki. Ludzie kultury oburzali się tam na komercjalizację i traktowanie dzieł sztuki jak towarów. Muszę w tym miejscu powątpiewać albo w ich szczerość, albo w ich zdolność pojmowania. Jeżeli nie życzą sobie, aby ich dzieła były towarami, to powinni zacząć od zrezygnowania raz na zawsze z praw autorskich. Prawo autorskie zakłada, że dzieła sztuki są towarem i zostało ono wprowadzone po to, aby odpowiednia część zysku trafiła do twórcy. Poezja, podobnie jak teoria naukowa, towarem nie jest, ale książki, w których wiersze lub teorie są wydrukowane, to już towar. Usługi są towarem, mają swoją cenę, ta cena jest zależna od rzadkości, podobnie jak cena towaru fizycznego. Dzieła sztuki malarskiej podlegają prawom rynku, reguła, że towar gorszy wypiera towar lepszy, odnosi się także do nich. Ale co znaczy ta reguła, czy to prawo? Pieniądz gorszy wypiera z rynku towar lepszy nie dlatego, że ludzie nie znają się na pieniądzach i wolą gorsze. Odwrotnie. Ponieważ wolą lepszy pieniądz, płacą gorszym, a lepszy zostawiają sobie. To się nazywa wypieraniem pieniądza lepszego przez gorszy. Dopóki złotówka nie była wymienialna, łatwiej było o złotówkę niż o dolara. Kossak jeden czy drugi nie dlatego wypiera z rynku sztuki Matejkę, że nabywcy nie znają się na malarstwie, lecz dlatego, że się znają. Dlaczego twórcy, tak twardo walczący o prawo autorskie, nie życzą sobie, aby ich dzieła podlegały prawom rynku? Ten powód jest dobrze znany wszystkim producentom – wszyscy oni życzyliby sobie, aby ich produkty sprzedawały się niezależnie od tego, czy mają zalety cenione przez nabywców. Rodzajowe malarstwo holenderskie upadło z przyczyn ekonomicznych. Przez dziesięciolecia cieszyło się ogromnym powodzeniem, co doprowadziło do nadprodukcji i takiego spadku cen, że dalsze tworzenie w tym stylu stało się nieopłacalne. Dziś artyści w Europie wywalczyli sobie mecenat ze strony establishmentu – państwa i wielkiego biznesu – i już nie potrzebują upokarzać się, dogadzając cudzym gustom. Bogacze płacą im, ponieważ boją się, że inteligencja twórcza, zepchnięta w biedę, znowu mogłaby stać się sprzymierzeńcem lub zaczynem sił wywrotowych, jak to było w XIX i XX w. Warszawski kongres był w istocie budzącą niewiele szacunku próbą odzyskania przez inteligencję pozycji społecznej, jaką miała w realnym socjalizmie. Wskutek intelektualnej ospałości wielu uznało, że w tym celu trzeba utożsamić się z kongresem z grudnia 1980 r., nie dokończonym z powodu stanu wojennego. Lecz już tamten kongres miał nieporównanie mniejsze znaczenie niż poprzednie zjazdy literatów polskich, konkurujące nieraz z plenarnymi obradami KC. Przy takiej koncepcji, na jakiej się oparł, mógł kongres zyskać znaczenie tylko pod warunkiem, że policja próbowałaby go rozpędzić lub przynajmniej zamknąć na kłódkę drzwi prowadzące do miejsca obrad, jak to zrobiono 13 grudnia 1981 r. Przedziwną sytuację musiał stworzyć Ryszard Kapuściński, wygłaszając przemówienie na temat: kultura w erze globalizacji, pełne komunałów i wątpliwych uogólnień. Ten znakomity dziennikarz, jeden z najlepszych na świecie, był wszędzie i niemal wszystko widział. Ponieważ zjeździł cały glob, został uznany za eksperta od globalizacji. Jego talent polega na znakomitym opisywaniu tego, co się daje zobaczyć, w tym jest niezrównany, uogólnienia natomiast bierze z gazet, łącząc je bez troski o koherencję i o to, czy z tej miszkulancji wynikają jakieś wnioski. Uderzał nawet, trochę jakby na wesoło, w tony prorocze,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2000, 51/2000

Kategorie: Bronisław Łagowski, Felietony