Kampania do europarlamentu będzie ostra, ale to tylko przygrywka do wyborów do Sejmu Kogo obchodzi kampania do europarlamentu? Nikogo – chciałoby się odpowiedzieć, sądząc po aktywności wyborczej polityków. Ale raczej nie stanowi to większego rozczarowania dla Polaków, którym – jeśli wierzyć sondażom opinii publicznej – i tak jest wszystko jedno, kto będzie ich reprezentował w Strasburgu. Wprawdzie oficjalne rozpoczęcie kampanii wyborczej do Parlamentu Europejskiego większość partii odtrąbiła już dwa tygodnie temu (najczęściej przed ołtarzami i w rytm patriotycznych pieśni), ale machina wyborcza na dobre jeszcze nie ruszyła. Zalew plakatów, ulotek i haseł wyborczych czeka nas najwcześniej dopiero pod koniec maja. Z rozmów z politykami wynika, że kampania będzie krótka i mało merytoryczna. Po trupach do celu? Walka o euromandaty zapowiada się za to wyjątkowo ostro. Nie dość, że społeczeństwo coraz wyraźniej dzieli się na zdeklarowanych eurosceptyków i zagorzałych euroentuzjastów, to jeszcze do wzięcia są tylko 54 mandaty. A chętnych do wyjazdu do Strasburga jest kilkadziesiąt razy więcej. W dodatku z każdego z 13 okręgów możemy wybrać od trojga do sześciorga posłów. To sprawia, że osoby na pierwszych miejscach listy – a więc te, które teoretycznie mają największe szanse – będą toczyć między sobą zażarte spory i nie przebierać w środkach. Gra się toczy nie tylko o prestiż bycia europosłem, ale o ogromne pieniądze. Parlament Europejski nie ma inicjatywy ustawodawczej, ale za to w dużym stopniu decyduje, do kogo trafią pieniądze z funduszy strukturalnych. Chodzi też o środki, które zostaną wydane na kampanię. Niektórzy kandydaci za umieszczenie ich na pierwszym miejscu listy płacili nawet 200 tys. zł, choć nieoficjalnie wpisowe wynosiło około 1 tys. zł! Inni przechodzą specjalne szkolenia za bajońskie sumy od 50 do 100 tys. zł. Do tego oczywiście dochodzą koszty związane z drukowaniem materiałów promocyjnych, dotarciem z nimi do wyborców (a okręgi są bardzo duże zarówno pod względem demograficznym, jak i przestrzennym), wyprodukowaniem reklamówek telewizyjnych i radiowych oraz koszt wykupu czasu antenowego. Wprawdzie budżet państwa finansuje ambicje polityczne, ale na częściowy zwrot poniesionych kosztów mogą liczyć tylko zwycięskie ugrupowania. Partie przeżywające kryzys sondażowy mają też za złe kolegom z PO i Samoobrony, że zgarnęli większość sponsorów zazwyczaj współfinansujących kampanie wyborcze. Przedsmaku kampanii wyborczej dostarczyła nam LPR. To, co zaprezentowało to ugrupowanie, wskazuje, że politycy nie będą przebierać w środkach. W pierwszych emitowanych w telewizji reklamach LPR żeruje na niechęci Polaków do interwencji naszych wojsk w Iraku. Na tle krwawych obrazków pojawiają się politycy (od SLD poczynając, na PO kończąc), a głos z offu informuje: „To oni wysłali naszych chłopców do Iraku”. Oczywiście, to, że kraje UE w zdecydowanej większości nie poparły wojny w Iraku, nie ma większego znaczenia dla antyunijnych polityków Ligi. – Charakter kampanii będzie zależny od elektoratu, do którego chce się dotrzeć. Im bardziej populistyczny wyborca, tym mniej będzie poruszanych spraw europejskich – tłumaczy ekspert od marketingu politycznego, Mirosław Barbachowski z firmy Public Pro. Jest to więc nie tylko przykład kampanii negatywnej. Ta reklamówka pokazuje, że dla wielu ugrupowań najważniejsze będzie zwalczanie krajowych wrogów i zdobywanie sympatyków przed nadchodzącymi wyborami krajowymi. Na Wiejską przez Strasburg Właściwie kampania wyborcza rozpoczęła się w dniu, kiedy liderzy PO wypowiedzieli wojnę Samoobronie. Wprawdzie oprócz krótkiej, choć głośnej utarczki słownej Polacy nie doczekali się niczego więcej, ale dano sygnał, że wyścig do parlamentu się rozpoczął. – Kampanię wyborczą do Parlamentu Europejskiego zdeterminują zbliżające się wybory do naszego parlamentu. Będzie ona potwierdzeniem informacji płynących z sondaży opinii publicznej. Przy okazji ugrupowania będą prezentować własny program, niekoniecznie w odniesieniu do spraw europejskich – przewiduje Mirosław Barbachowski, ekspert od marketingu politycznego. – To będzie przetarcie się przed wyborami parlamentarnymi. Wynik uzyskany przez poszczególne ugrupowania będzie miał wpływ na wyniki w wyborach krajowych – przyznaje Andrzej Grzyb, poseł PSL i kandydat na eurodeputowanego. Atmosferę wyborczej walki zapewne podgrzeje fakt, że dla wielu partii będzie to walka o przetrwanie (np. PSL) lub w przypadku nowych inicjatyw okazja do wybicia się. Dlatego do Państwowej Komisji Wyborczej wpłynęły wnioski o rejestrację kilkunastu ugrupowań, które nie mają praktycznie żadnych szans na europejski sukces, ale planują podbój krajowego parlamentu. Muszą tylko okazać się wystarczająco wyraziste. Podczas
Tagi:
Aleksandra Zborowska









