Wybierając zdjęcia, miałem dylematy, czy powinienem pokazywać rapera X skręcającego jointa lub rzucającego krzesłem Michał Kołyga, fotograf, autor pierwszego w Polsce albumu fotografii o hip-hopie – W środowisku fotografów kojarzony jesteś głownie z hip-hopem. Skąd właśnie takie zainteresowanie? – W latach 1996-1998 współpracowałem z wieloma pismami muzycznymi, które podchwyciły temat wychodzącego na światło dzienne hip-hopu. Tworzyły się pierwsze składy, ludzie zaczynali rymować. Pewnego razu zupełnie przypadkowo zostałem wysłany przez redakcję na koncert. I to w zasadzie wszystko. Z czasem przyszły zdjęcia z wywiadów i wyjazdy w trasy. Jako ciekawostkę warto dodać, że z wykształcenia jestem prawnikiem. To właśnie w czasie studiów rozpocząłem naukę w Szkole Reportażu. Początkowo traktowałem to jako hobby. W końcu odstawiłem prawo i postawiłem na fotografię. – A hip-hop, od razu go polubiłeś? – Na początku w ogóle nie znałem tej muzyki. Jednak scena dopiero się tworzyła, a ja szybko znalazłem się w samym jej sercu. Z czasem przekonałem się do tych ludzi i muzyki. Polubiłem ją. Inaczej nie spędziłbym w tym środowisku tyle czasu. A to było niezbędne, aby zdobyć zaufanie. Środowisko hiphopowe to hermetyczna grupa ludzi. Jeśli ich do siebie nie przekonasz, trudno do nich dotrzeć. – Kiedy pomyślałeś, że z twojego fotograficznego dorobku może powstać album? – Przez kilka pierwszych lat śledziłem na bieżąco każde wydarzenie, byłem wszędzie tam, gdzie coś się działo. Powstawał materiał, z którym tak naprawdę nie wiedziałem, co zrobić. W Polsce hip-hop nie był na tyle znany, abym mógł jako fotograf prasowy liczyć na szerokie publikacje. Zdjęcia pojawiały się sporadycznie. Dopiero pod koniec lat 90. hip-hop mocno wkroczył na rynek. Pojawiło się mnóstwo nowych wykonawców, wytwórni oraz płyt. Dwa lata temu wszedłem w koleżeński układ z ludźmi zajmującymi się sceną hiphopową od strony wizualnej. Powstał pomysł, aby mój dorobek artystyczny z ostatnich lat złożyć w album. Tak też się stało. Aby nie tracić na aktualności, dalej fotografowałem. Tylko inaczej niż dotychczas. Nie szukałem twarzy, ale sytuacji. Chciałem pokazać to, co się zmieniło. I tak w albumie znajdą się zdjęcia artystów z początków działalności, w otoczeniu swojego naturalnego środowiska – po takie, gdzie naturalne środowisko zostało zastąpione przez błysk fleszy i światła jupiterów. Chciałem, aby w albumie było wyraźnie widać ewolucję zjawiska. – W tytule albumu pojawia się cezura czasowa „1997-2003”. Czy ta pierwsza data oznacza początek hip-hopu w Polsce? – Rok 1997 to moment, kiedy po raz pierwszy z aparatem w dłoni zetknąłem się z hip-hopem, druga data to chwila, kiedy wydaję album. Rok 1997 w żadnym wypadku nie oznacza początku hip-hopu w Polsce, podobnie jak 2003 nie wyznacza jego kresu. – Dzisiaj hip-hop przeżywa prawdziwy bum. – Hip-hop to liczna, ważna i zróżnicowana subkultura. Trzeba pamiętać, że składa się z czegoś więcej niż tylko z muzyki. Stał się pewnego rodzaju modą. Odzież, gadżety, slang hiphopowy – notabene coraz częściej wykorzystywany w reklamach. Na rynku funkcjonuje kilka magazynów hiphopowych. Cóż, teraz jest hip-hop i tyle. – Album nie jest chronologicznym przekazem tylko obiektywnym spojrzeniem autora. W jaki sposób dokonywałeś selekcji zdjęć? – Unikałem analizowania i wartościowania. Dla mnie najważniejsza jest sama fotografia. Jestem wyznawcą zasady: robiąc zdjęcie, masz się kierować emocjami, a wybierając zdjęcie – intelektem. Nigdy odwrotnie. Podstawą jest to, aby zdjęcie zawierało wszystkie informacje i mogło funkcjonować bez podpisu. Album nie jest też ułożony chronologicznie, bo przypominałby encyklopedię. Ma być spectrum wydobywającym przełomowe dla sceny polskiej zjawiska. A wracając do wartościowania. Wybierając zdjęcia, miałem dylematy, czy powinienem pokazywać rapera X skręcającego jointa lub rzucającego krzesłem. Niektórych rzeczy świadomie nie pokażę. Nie pokażę narkotyków i alkoholu. Tym bardziej że album – poprzez dołączony do niego apel – będzie również pierwszym elementem kampanii antynarkotykowej dla młodzieży do 18. roku życia. – Niejednokrotnie byłeś w miejscach dla fotografów niedostępnych. – To prawda. Uczestniczyłem w życiu kuluarowym artystów, byłem w wielu miejscach niedostępnych dla większości odbiorców. Na wiele spraw spoglądam od zaplecza. Konkretny przykład? Ekipa graficiarzy pozwoliła mi sfotografować,
Tagi:
Tomasz Sygut









