Stanisław Barańczak kończy 60 lat Stanisław Barańczak kończy 13 listopada 60 lat. Jestem jednym z tych, którzy pamiętają jego debiut, którzy dorastali razem z jego twórczością, i żal teraz myśleć, że już, że tak prędko staliśmy się starszym pokoleniem literackim. 60-letni Barańczak to jakieś, niezbyt radosne, memento dla ludzi pióra urodzonych już po wojnie. Dlaczego? Dlatego, że i oni nie uniknęli potyczek z historią, która ich pokiereszowała. Tamte roczniki są do dziś poranione i podzielone – głównie stosunkiem do PRL i tzw. etosem, który wtedy ich dzielił i teraz ich dzieli. Jeśli coś ich może za życia połączyć, to właśnie nadarza się kolejna historyczna okazja – IV Rzeczpospolita, której zasługą jest, iż wielu intelektualistom i twórcom, także zwykłym wykształciuchom, objawiła się linia nowego podziału, o tyle nowego, że ich, dawnych adwersarzy, dziś właśnie jednoczy. Czy wypada w artykuł jubileuszowy wkładać bieżącą politykę? Tak, akurat w przypadku Barańczaka, wypada. Bo on – z krwi i kości – pisarz – był sztandarowym przykładem twórcy uwikłanego w politykę. Właściciel talentu i tytan pracowitości Stanisław Barańczak jest poznaniakiem, absolwentem polonistyki na UAM. Debiutował w wieku 19 lat we wrocławskiej „Odrze”. W 1967 r. został członkiem redakcji miesięcznika „Nurt” (było to wtedy zupełnie ciekawe, liczące się pismo kulturalne) oraz członkiem… PZPR. Zaczął pracować na wydziale, który ukończył (jako jeden z kolegów znanego już wtedy i cenionego Edwarda Balcerzana), co było naturalną konsekwencją jego wybitnych zdolności literaturoznawczych. W zasadzie w tym samym okresie (1968) ukazał się jego pierwszy tomik pt. „Korekta twarzy”. Wtedy trudno było przewidzieć literacką erupcję Barańczaka – do dziś wydał około 30 książek autorskich, ponad drugie tyle książek, które przełożył, głównie z angielskiego i rosyjskiego, że nie wspomnę o jego bardzo poważniej publicystyce prasowej (np. w paryskich „Zeszytach Literackich”, w periodykach krajowych), wykładach, odczytach itd. Dorobek ogromny i niemożliwy do zbagatelizowania chyba nawet przez jego dawnych (i obecnych, jeśli takich ma) przeciwników. Tak, Barańczak był właścicielem wielkiego talentu i tytanem pracowitości (może to geny rodzinne? – siostra pisarza, Małgorzata Musierowicz, jest przecież od lat pierwszorzędną autorką książek dla dzieci). Biografia twórcza Barańczaka dzieli się na dwa etapy. Pierwszy, polski, i drugi, amerykański – w 1981 r. poeta wyjechał do Bostonu, na Harvard University, gdzie objął na slawistyce katedrę po prof. Wiktorze Weintraubie (1908-1988). Miał wtedy zaledwie 35 lat i był niekwestionowanym następcą tego sławnego polonisty. „Mówienie wprost” kontra peerelowska nowomowa Ale wróćmy do Polski. Proszę zwrócić uwagę, że pojawienie się Barańczaka w „przestrzeni publicznej” przypadło na lata 1965-1969. To był schyłek Gomułki. Wydarzenia 1968 r. były przełomem; początkiem kształtowania się opozycji twórczej, co w następnych latach przyniosło rozwój podziemia literackiego (drugi obieg; pismo „Zapis” itd.), KOR i wielu innych „instytucji oporu”. Barańczak już w 1969 r. wystąpił z PZPR i wybrał opozycję. Zaczęło się od grupy poetyckiej „Teraz” (m.in. Krzysztof Karasek, Julian Kornhauser, Ryszard Krynicki, Adam Zagajewski), która zapoczątkowała ruch Nowej Fali. Była to już o wiele szersza formacja poetycka, która demonstrowała poezję polityczną, walczącą z peerelowską nowomową, z fasadowością języka i fałszem komunikacji społecznej. Poeci ci mówili wprost w swoich „publicystycznych” wierszach o tamtej Polsce. „Mówienie wprost” urosło do rangi programu i metody. Drugi tomik Barańczaka pt. „Jednym tchem” (1970) był manifestacją tego programu. W trzecim – „Dzienniku porannym”, 1972 – czytamy: „głowa jest po to, żeby myśleć, tu / trzeba z głową, panowie, z głową / lekko wzniesioną”. I głowy podnosiły się coraz wyżej. Barańczak w swoim pokoleniu urósł do rangi papieża buntu i czystego sumienia. Zaangażował się zresztą niezwykle mocno w działalność opozycyjną, m.in. był członkiem założycielem KOR i wielu innych „ciał podziemnych”, za co płacił wieloma szykanami. Odpowiadał na nie nieustannie swoją „poezją moralnego niepokoju”, taką jak w wierszu „Prosty człowiek mógłby, do licha”. Oto fragment: Prosty człowiek mógłby, do licha, zdecydować się wreszcie, kim jest. Skarbnicą moralnej prawdy, czy skarbonką marnej pazerności? sienno-pszennym oddechem Natury? odorem braku
Tagi:
Leszek Żuliński









