Pogoń za wybaczeniem

Nie dotknęli tych pieniędzy. A jednak zmieniły wszystko

– Dlaczego tego jest tak dużo? Dlaczego? Dlaczego nie możemy tego wziąć? – Ewa płakała i wyrzucała z siebie wściekłe pytania. Jacek milczał. Gdyby tych pieniędzy było mniej – 10, 20, no 30 tysięcy, mogliby je zatrzymać, ale 200 tysięcy było sumą niebezpieczną. Straszną.
Pieniądze wysypywały się z półotwartej walizki. Zachęcająco zsunęły się na dywan. Paczka upadła aż pod choinkę. Dzisiaj Wigilia. Ta myśl była zepchnięta w głąb nerwowej rozmowy.
– Po co w ogóle to brałeś? – Ewa kopnęła walizkę, a paczki jeszcze łapczywiej posypały się po dywanie. – Nie mogłeś wziąć tylko trochę?
– Przestań zadawać takie głupie pytania. Co? Miałem usiąść na peronie, otworzyć walizkę, wyjąć część po starannym przeliczeniu i oddalić się powoli? Aha, jeszcze meneli poprosić, żeby popilnowali reszty. Nie wiem, co mnie podkusiło, widziałem, że ta walizka jest bezpańska, więc ją wziąłem. No wiesz, byłem trochę pijany i w ogóle…
I w ogóle. Te mętne słowa najlepiej tłumaczyły sytuację. Tego przedpołudnia Jacek spotkał się z kolegami. Taki wyskok na chwilę. W końcu wszyscy stracili pracę. Wypiją po piwie i pożegnają się. Pewnie już nigdy się nie spotkają. Nikt nie zamawiał pizzy, no to kierowcy w pizzerii nie są potrzebni. Trzeba ich zwolnić, a potem zwinąć interes.
Ale za jednym piwem poszły kolejne, bo jeszcze ten chciał się wyżalić, a tamten opowiedzieć, jaki ma pomysł na życie. Razem czuli się pewniej. Myśl o powrocie do domu, pretensjach żony, minach rodziców powodowała, że kolejny mężczyzna zamawiał następne piwa. Aż skończyły im się pieniądze.
Tylko Jacek mieszkał w Warszawie. Reszta wracała do podmiejskich miejscowości. Na peronie trochę ucichli. Jacek sprawdził godzinę odjazdu pociągu. Wtedy zauważył tę walizkę. Po pół godzinie, gdy odjechali, nadal była bezpańska. – Gdybym był trzeźwy, nigdy bym jej nie wziął – powtarzał teraz.
– Ale wziąłeś – odpowiedziała. – I będziemy mieli kłopoty. To nie są zwykłe pieniądze. Zresztą wyobrażasz sobie średnio inteligentnego Polaka, który z taką kasą przechadza się po Dworcu Centralnym? To są pieniądze mafii. I ona nas zabije.

Zbyt zrozpaczeni

Jacek myślał o tym od chwili, gdy nerwowo otworzył walizkę. Miał z niej wypaść sweter, trochę ciuchów. Już trzeźwiał, pewnie dlatego, czuł się koszmarnie. A może w środku będzie coś z adresem właściciela? Jacek odda walizkę i dostanie znaleźne. W końcu, gdyby nie on, walizką zaopiekowaliby się dworcowi kieszonkowcy.
– Oni przyjdą po te pieniądze i nas zabiją. Widziałeś w telewizji. Strzelają do każdego – Ewa układała z banknotów piramidę.
Jacek zaczął upychać je do walizki. – Odniosę ją na dworzec – wrzasnął.
Posterunkowy Jasicki stał pod domem Jacka i Ewy. Zastanawiał się, czy jego dziewczyna kupiła mu coś pod choinkę. On się wykosztował i może być głupio… Zimne zawirowanie wyrwało go z rozważań. Jak tak dalej pójdzie, to na żadną Wigilię nie zdąży. Czekał na brygadę antyterrorystyczną, choć nie wiedział, dlaczego tych paru dość sprawnych kumpli nosiło taką nazwę. Chodzili wokół porwania syna Jana Z., biznesmena z Konstancina. Chodzili od tygodnia. Cisza. Żadnego telefonu. Już im się wydawało, że jest po dzieciaku, a tu porywacze wreszcie się odezwali. Tak sprytnie zmieniali miejsca, gdzie ma być podrzucona walizka, że jak namierzyli porywacza, to znaczy tego, który wziął bagaż, już szedł ze świąteczno-dworcowym tłumem. No i teraz będą go obezwładniać w domu. Podobno to jakiś zwyczajny facet, ale tacy są najgorsi.
Posterunkowy spojrzał w okno na trzecim piętrze. Mignęła sylwetka kobiety. Żeby tam tylko jatki nie było. Ale spróbują wziąć ich żywych. Przecież nie wiadomo, gdzie chłopaka trzymają. A potem? Jak chłopaka wypuszczą…
A na trzecim piętrze Jacek z trudem domknął walizkę. – To nasza jedyna szansa. Muszę odstawić tę kasę tam, gdzie była. Dadzą nam spokój.
– A może byśmy poszli na policję? – zapytała Ewa, ale zaraz machnęła ręką. – Idź już. Jak nam policja zacznie pomagać, to nas zastrzelą za pierwszym rogiem. Tylko nie skręcaj na piwo – dodała ponuro.
Jacek otworzył drzwi. Broń była wycelowana w okolice jego serca.
Już przy Wigilii, na którą posterunkowy Jasicki zdążył, opowiadał, że miał jakieś podejrzenia. Ci ludzie zachowywali się jak barany. Ona płakała, on prawie zemdlał. Bełkotali ze strachu. – Nie, nie. Tak się nie zachowują przestępcy – perorował posterunkowy Jasicki, a dziewczyna oczu nie mogła od niego oderwać. Tak naprawdę posterunkowy jeszcze przez wiele dni nie mógł zapomnieć twarzy tej kobiety.
– Wiesz – rzucił kolega, gdy przyszli na pierwszy dyżur po świętach. – Wypuścili tę parę z Żoliborza, tych niby-porywaczy. Poza tym, że facet chciał ukraść walizkę, nic na nich nie mają. Szef mówi, że to nie porywacze i jest wściekły. Pewnie ci prawdziwi wiedzą, że była zasadzka i już po chłopaku.
Jasicki odkręcił termos. Potem wyjął dwie kanapki. Nigdy nie wiedział, którą matka zrobiła ze znienawidzonym serem topionym. I zawsze ją odwijał pierwszą. – To dobrze, ta kobieta była taka zrozpaczona. Gdzie tam jej, żeby cudze dzieci katować – powiedział niewyraźnie. Żuł kęs chleba z topionym serem.

niedyskretny Barman

Choinka stała przekrzywiona. Pewnie któryś z policjantów ją potrącił. Pod butami zgrzytały pogniecione bombki. – Jak w szkole się dowiedzą, że przesiedziałam święta w pudle, to mnie wyrzucą – powiedziała bezradnie.
– Przecież przyrzekli dyskrecję – jego głos brzmiał niepewnie. – Dyskrecja, cała kamienica widziała, jak nas wlekli. Wszystko przez to twoje piwo z kolegami.
Płakała. Rozmazywała łzy. Zaszeleścił papier. – Spóźnione, ale najczulsze życzenia. Spójrz, co ci Mikołaj przyniósł pod choinkę – Jacek ją objął.
Srebrna, cienka bransoletka. – Ja też mam coś dla ciebie. Koszula do nowej pracy. – Zwariowałbym tam bez ciebie. Z jakimiś typami mnie zamknęli – Jacek ją przytulił. – Ale tak się o ciebie bałem, że zapominałem o swoim horrorze.
Powoli zdejmowała bluzkę. – Przytul mnie – z trudem zrozumiał jej szept. – Chcę się kochać, chcę zapomnieć, chcę, żebyśmy byli sami.
Kiedy obudził się następnego dnia, na stole leżała gazeta. Z zaznaczonego artykułu dowiedział się, że policja traci nadzieję na odnalezienie chłopca. Ze zdjęcia patrzyła poważna twarz najlepszego ucznia w klasie. Ktokolwiek wie…
Ewa prowadziła zajęcia w domu kultury. Krótkie, świąteczne ferie, ale i tak dzieci kręciły się po ulicach.
Nie mógł patrzeć na twarz chłopca spoglądającego z gazety. Wyjął wkładkę z ogłoszeniami. Przy trzydziestym telefonie automatycznie, monotonnym tonem zaczął opowiadać, w jakich knajpach pracował. – A mógłby pan przyjść dzisiaj, na nocną zmianę? – głos był burkliwy. – Barmanka zachorowała. Ale jak się pan sprawdzi, zajęcie będzie na sali.
Dzwonił od ogłoszenia do ogłoszenia. Sprawdził na planie, gdzie znalazł pracę. Aż się za głowę złapał. Hen, pod lasem, przy wyjeździe z miasta.
Restauracja nazywała się “Pod jastrzębiem” i pamiętała gierkowskie czasy. Jacek nie miał zbyt wiele pracy, więc jeszcze raz powycierał szklanki, poprawił butelki. – Te, pedancik, dwa “Żywce”, ale szybko – głos był zdenerwowany. Mężczyzna rzucił pieniądze, niecierpliwie machnął na resztę. Wszystkie stoliki były zajęte, więc przepędził panienki i z drugim, jakimś smętnym, usiadł przy barze. Szeptali.
Jacek był dziś takim “przynieś, podaj”. Właśnie niósł schabowe dla skłóconych mężczyzn pod oknem, gdy zobaczył, że ci od “Żywca” rozmawiają w toalecie. Drzwi zostawili otwarte. Zatrzymał się i te sekundy zaraz go sparaliżowały. Mógł się mylić, ale chyba dogadywali, gdzie zakopią ciało chłopca. No i który go zabije.
Postawił schabowe. – Już mi coś odbiło, w każdym widzę porywacza – zastanawiał się. – A jeśli się mylę? A jeśli mam rację? – twarz chłopca mignęła mu w oczach.

Zabić zakładnika

Mężczyźni nie dokończyli piwa, wychodzili pospiesznie. Jacek wybiegł z baru. Na szczęście, tamci nie przyjechali samochodem. Szli drogą wzdłuż lasu, nawet nie bardzo się rozglądali. Słyszał podniesione głosy. Potknął się o jakieś gałęzie. Może powinien zawiadomić policję. Wydawało mu się, że bardzo oddalili się od miasta. Sylwetki coraz bardziej szarzały w ciemnościach. Wreszcie zobaczył, że las staje się coraz rzadszy. Mężczyźni podeszli do brzydkiego domku. Może tylko sad za domem wydawał się większy niż przy innych gospodarstwach.
Teraz porywacze się zatrzymali. Latarką przeczesali teren. Schował się za drzewo. Do domu jakiś budowniczy przykleił komórkę. Odsuwali ciężkie blokady. A więc tam był chłopiec. Nie wiedział, co robić. Był sam, tamci po prostu zabiją niepotrzebnego zakładnika, pozbędą się go, a on zostanie za tym drzewem.
Blokady były odsunięte. Jedyna nadzieja, że chłopiec nie jest skrępowany. Teraz się wydostanie. Oczywiście, jeżeli napastnicy znikną. Nic innego nie przychodziło mu do głowy. – Będę biegł szybko, żeby Ewa nie została wdową – pomyślał i rzucił kamień.
Mężczyźni zamarli. Cień człowieka mignął między drzewami. – Tam – zawołał jeden z nich. – Biegnij. Drugi rzucił się w stronę lasu. Jacek kluczył między drzewami. Pierwszy mężczyzna rzucił blokadę. Ten, kto ich śledził, musi zginąć przed chłopcem. Ruszył w pogoń. Byli coraz bliżej. Nawet nie musieli strzelać. Po prostu go dopadną. I nagle las rozświetlił się jak scena teatralna.
ttt
– Czułem się jak w kinie – opowiadał w parę dni później posterunkowy Jasicki, a jego dziewczyna spojrzała z zachwytem. – Uratowaliśmy tego faceta. Najpierw kradnie walizkę, a potem chce umrzeć jak bohater. No, ale dzięki niemu chłopak po prostu wyszedł z zamknięcia. Nie było niebezpiecznej akcji. Odciągnął ich. A podobno ojciec porwanego chce zatrudnić tego złodzieja walizek. Bo wiesz, to jest jakiś świetny kelner.
– A ty? A ty? Kto kiedyś zauważy, jakim jesteś świetnym policjantem – szepnęła dziewczyna.

Bohaterowie i zdarzenia są fikcyjne.

Wydanie: 2000, 51/2000

Kategorie: Przegląd poleca

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy