Po wojnie przyjęliśmy prawie 15 tys. uchodźców z Grecji Dionisios Sturis – dziennikarz radia TOK FM. Autor „Grecji. Gorzkich pomarańczy”, książki nominowanej do Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego. Napisał też „Gdziekolwiek mnie rzucisz. Wyspa Man i Polacy. Historia splątania” i „Nowe życie. Jak Polacy pomogli uchodźcom z Grecji”. Dlaczego nową książkę, opowiadającą o greckich uchodźcach przybyłych do Polski na początku lat 50., dedykuje pan uchodźcom dzisiejszym? Żeby dodać im otuchy, zawstydzić współczesną Polskę czy dowartościować minioną? – Z tych wszystkich powodów i jeszcze jednego – chciałem zwrócić uwagę na niezmienność sytuacji uchodźczej. Moich bohaterów, Greków i Macedończyków, łączy wspólne, dramatyczne doświadczenie z tymi ludźmi, którzy dziś uciekają z Syrii, Iraku, Afganistanu czy krajów Afryki. Wszyscy oni są ofiarami okrutnych wojen, wojny ich wykorzeniają, rzucają daleko od domu, skazują na łaskę innych, trwale zmieniają ich życiorysy, wikłają także losy przyszłych pokoleń. Skoro prawie 70 lat temu zdecydowaliśmy się pomóc uchodźcom z Grecji, pomóżmy także tym dzisiejszym. Wtedy zachowaliśmy się godnie. To, co robią dzisiejsze władze, jedynie nas zawstydza. Zaczął jeszcze poprzedni rząd z premier Ewą Kopacz, która długo lawirowała w sprawie przyjęcia uchodźców. Dobrze to pamiętam, bo jako dziennikarz śledzę kryzys uchodźczy od lat, pisałem o nim już pięć lat temu w pierwszej książce „Grecja. Gorzkie pomarańcze”. Pojechałem wtedy na pogranicze grecko-tureckie i widziałem, jak zdesperowani uchodźcy próbują przejść lub przepłynąć rzekę Ewros. Wiele osób ginęło podczas tej próby – mało kto się tym przejmował, a to była zapowiedź sytuacji, jaka wydarzyła się w roku 2015. Skąd to zainteresowanie? – Jako potomek uchodźców mam w sobie może jakiś uchodźczy gen. Uchodźstwo mocno we mnie rezonuje. Czuję, że mam dług do spłacenia. Stąd projekt książki. Pomyślałem, że przypomnienie zdarzeń sprzed prawie 70 lat w pewnym sensie pomoże dzisiejszym uciekinierom – a raczej nam, byśmy bardziej się na nich otworzyli. Może czytelnicy poprowadzą paralelę między historią a współczesnością. O co chodzi z tym długiem? – Cała rodzina mojego ojca to uchodźcy z Grecji – pochodzili z małej wioski na północy kraju. Nie byli ludźmi zaangażowanymi politycznie, choć bracia i kuzyni babci walczyli w komunistycznej partyzantce. Kiedy zbliżały się wojska rządowe, cała wioska zdecydowała się na ewakuację. Najpierw wszyscy przeszli do Jugosławii i w obozie szkoleniowym czekali na koniec walk. Wierzyli, że partyzanci zwyciężą i będzie można wrócić do domu. Stało się inaczej. Komuniści przegrali wojnę domową i chcąc ratować życie, musieli uciekać z Grecji. Babcia z bliskimi znalazła się w Czechosłowacji, a później, w ramach łączenia rodzin, w Polsce. Historia ich uchodźczej odysei zafascynowała mnie. Postanowiłem, że ją opiszę, tym bardziej że przede mną nie zajął się tym w Polsce żaden reporter. Pamięć o uchodźcach z Grecji prawie nie istnieje. Pisze pan: „Dzielimy się tym, co mamy – wiemy aż za dobrze, co to wojna”. Na początku lat 50. Polska się odbudowywała, dużo było problemów wewnętrznych, ale przyjęto ok. 15 tys. Greków. Decydowały względy ideologiczne (lewica pomagała lewicy) czy dużą rolę odegrała świeża pamięć grozy wojny? – Historycy twierdzą, że Stalinowi niespecjalnie zależało na greckich towarzyszach, dlatego nie naciskał na Bieruta. Ten jednak, w myśl proletariackiego internacjonalizmu, zdecydował się pomóc Grekom, i to pomimo olbrzymich problemów krajowych. Być może świeża pamięć o wojnie również miała znaczenie – z pewnością była ona ważna dla osób opiekujących się przybyszami, zarówno dziećmi ewakuowanymi z terenów walk, które znalazły się na Ziemiach Odzyskanych, jak i rannymi partyzantami, dla których polskie władze uruchomiły specjalny szpital w Dziwnowie. Nauczyciele, wychowawcy, opiekunki, lekarze, pielęgniarki – ich życzliwość wobec wojennych uchodźców była nieskończona. Na stację wjeżdża pociąg, otwierają się drzwi bydlęcych wagonów, bucha smród brudu, odchodów… Na peron zaczynają wyskakiwać przestraszone, umęczone greckie dzieci. Ta scena najdobitniej przedstawia tragizm uchodźców. – Słyszałem o tych wagonach, potem widziałem fragment filmu dokumentalnego, gdzie utrwalono










