W Polsce każdy tańczy sobie

W Polsce każdy tańczy sobie

Polak zawsze tańczył indywidualnie Ewa Wycichowska – tancerka, choreograf, pedagog. – Czy taniec jest bardziej damską dziedziną? – Nie. W żadnym razie! Flamenco w Hiszpanii tańczą kobiety i mężczyźni i żaden mężczyzna nie może sobie pozwolić na nieumiejętność „bycia Hiszpanem poprzez ruch”. Cała Ameryka Południowa oraz Afryka to głównie tańce męskie. W krajach arabskich i afrykańskich tak naprawdę tańczą głównie mężczyźni. To oni popisują się publicznie. Taniec kobiecy – taki jak taniec brzucha – zarezerwowany jest przede wszystkim na występy estradowe. Również tańce izraelskie czy gruzińskie tańczą głównie mężczyźni. Na poznańskich warsztatach tańca współczesnego co roku jest więcej mężczyzn. Obecnie stanowią około 30%. Capoeira, tai-chi, aikido, tai-jitsu, ale też breakdance, street dance czy tap dance – to techniki, gdzie mogą przeważać mężczyźni. – Powiedziała pani kiedyś, że tancerze Polacy tworzą inną sztukę i są gombrowiczowscy. Co to znaczy? – Wtedy realizowaliśmy spektakl „Transs… nieprawdziwe zdarzenie progresywne”. Byłam zainspirowana jego ideami, kontrastami Gombrowicza – a także postrzeganiem ludzi jako niedojrzałych. Tancerze bardzo długo pozostają dziećmi, chociaż już w szkole baletowej mają obowiązek zawodowy. Niedojrzałość spojrzenia jest istotna dla tancerza. Tancerze dają się też łatwo „upupić”, można nimi manipulować poprzez wywyższanie i poniżanie. Ponadto Polacy w ogóle są trudnym narodem, żeby zrobić coś razem. Tylko w sytuacji zagrożenia jesteśmy w stanie razem walczyć, natomiast w chwilach spokoju każdy chce być indywidualistą i dlatego bardzo trudno w Polsce o równe tańczenie. Inne narody mają to we krwi z tańców regionalnych czy narodowych. Polak za to zawsze tańczył indywidualnie. Choćby w polonezie: kroki były wprawdzie zadane, ale on w trakcie i rozmawiał, i załatwiał interesy, i pokazywał, jaką ma szablę i gest. Przez te nasze polonezy, mazury i inne działania artystyczne zawsze dążyliśmy do zaznaczania własnej odrębności. – Czy to pani nie przeszkadza w pracy z tancerzami? – Ależ ja właśnie staram się angażować takich różnorodnych ludzi. Im ciekawsi, bardziej niezwykli, tym oferta dla widza bardziej interesująca. Nie szukam Miss Polonii, choć parę lat temu tańczyła w naszym zespole wicemiss. – Podobno żywot dyrektora teatru liczy się jak żywot psa: 15 lat. Pani właśnie „stuknęło” 15 lat. I co pani na to? – Nie sądziłam nigdy, że tak długo będę związana z tą funkcją, i to w najgorszym dla sztuki czasie. Nie mam łatwego życia, kobiecość wielokrotnie przeszkadza, gdy podejmuję walkę. Tych 15 lat nie żałuję, przeprowadzenie Polskiego Teatru Tańca w nowy wiek uważam za swój największy sukces. Ale ja cykle mam 20-letnie, więc dłuższe niż życie psa. Choć mam nadzieję, że Hertz, nasze malutkie serce teatralne – york terrier, którego dostałam w prezencie od zespołu – będzie również żył co najmniej 20 lat. Teraz ma rok i cztery miesiące. Bycie dyrektorem bardzo doświadcza i jest możliwe tylko wtedy, gdy ma się tak doskonałą ekipę, jaką mamy w Polskim Teatrze Tańca. – Kiedy obejmowała pani stanowisko dyrektora, nie zastępowała pani po prostu poprzedniego dyrektora, ale również założyciela i legendę teatru. Nie obawiała się pani takiego wyzwania? – Kiedy Conrad Drzewiecki zrezygnował w czerwcu 1987 r., przez rok zespół prowadzony był przez jego asystenta. Rada artystyczna miasta, która powołała ten teatr, nie chciała się zgodzić, by zespół istniał bez lidera. Propozycja Andrzeja Wituskiego, ówczesnego prezydenta miasta, brzmiała tak: albo weźmie ten teatr jakaś całkiem nowa ekipa, mogąca zaproponować coś własnego, albo zespół przestanie istnieć. Czułam się zobowiązana do przyjścia. Nie można było pozwolić, by ten jedyny wówczas w Polsce profesjonalny teatr tańca, by ten wysiłek poszedł na marne! Znałam dobrze zespół. Kończyłam szkołę baletową w Poznaniu, obserwowałam, jak zalążek grupy tworzył się jeszcze w operze, śledziłam początki Polskiego Teatru Tańca, odnosząc własne sukcesy jako pierwsza tancerka w Teatrze Wielkim w Łodzi. Wiedziałam zatem, z czym przyjdzie mi się zmierzyć. Z drugiej strony, nie spodziewałam się że zaledwie po roku zespół będzie w tak depresyjnej formie, w poczuciu, że nie ma dla nich miejsca ani tu, w Poznaniu, ani w Polsce. – Zamiast dyrektorem

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 36/2003

Kategorie: Kultura