W Azji na polskie wizy czeka rzesza ludzi, na których z kolei czeka wielu pracodawców w Polsce Wieczór, lubelska starówka. Amit, Hindus mieszkający w Polsce od przeszło 20 lat, obecnie prowadzący restaurację w Lublinie, idzie ulicą z przyjacielem, również Hindusem. „Ciapaty, wracaj do swojego kraju!”, słyszy od pijanej dziewczyny w mijającym ich samochodzie. Do podobnej sytuacji dochodzi innego dnia. Tym razem takie słowa padają z ust dwóch nietrzeźwych mężczyzn. Amit nie daje się sprowokować. Uważa, że nasilenie podobnych ataków w ostatnich latach ma związek z atmosferą w polskiej polityce. Przypomina mocne, antyimigranckie wypowiedzi Dominika Tarczyńskiego. Choćby tę z czerwca 2018 r. dla brytyjskiej telewizji Channel 4, w której poseł PiS zasugerował niemieckiej posłance, by wszystkich uchodźców „wzięli sobie do Niemiec”, i oświadczył, że „nie obchodzi go” to, że jesteśmy uważani przez świat za rasistów. Kilka miesięcy później wiceminister inwestycji i rozwoju Paweł Chorąży zostaje zdymisjonowany przez premiera Morawieckiego za stwierdzenie, że Polska potrzebuje większej liczby imigrantów, by osiągnąć dobrobyt. „Zagalopował się”, wyjaśnił wtedy swoją decyzję Mateusz Morawiecki, mimo że Chorąży powiedział coś, czego nikt już nie może kwestionować i co się dzieje na naszych oczach bez względu na narrację rządu. Liczba imigrantów zarobkowych w Polsce stale rośnie. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie potrzebowali ich polscy przedsiębiorcy. Według rządowych raportów w 2018 r. wydano 328,8 tys. zezwoleń na pracę. Ponad 70% otrzymali obywatele Ukrainy. Dla porównania w 2017 r. zezwoleń wydano 235,6 tys. Jednocześnie otwarcie na początku 2019 r. niemieckiego rynku pracy dla naszych wschodnich sąsiadów budzi słuszne obawy polskich pracodawców, czy „nasi“ Ukraińcy nie zaczną masowo wyjeżdżać za zachodnią granicę. Stąd coraz większe zainteresowanie pracownikami z innych krajów, m.in. z Białorusi. Ale nie tylko. Już drugie miejsce pod względem liczby zezwoleń na pracę zajmują Nepalczycy. Czy to znaczy, że staną się, po Ukraińcach, Wietnamczykach czy Hindusach, kolejną najpopularniejszą nacją w Polsce? Nie jest to takie proste. Nepalski „najazd” to wciąż mit. Hindusi z Uber Eats To pierwsze skojarzenie mieszkańców dużych miast, gdy mowa o Hindusach w Polsce. Logo popularnego dostawcy jedzenia stało się już symbolem imigracji z Indii. Przedstawiciele firmy nie bardzo chcą jednak rozmawiać o tym, dlaczego właśnie Hindusów tak chętnie przyjmują do pracy. Tłumaczą, że tak naprawdę nie są to nawet ich pracownicy, a jedynie zakontraktowani współpracownicy, mający własną działalność gospodarczą, lub są zatrudnieni przez tzw. partnerów. Dlatego Uber Eats nie prowadzi statystyk dotyczących hinduskich rozwozicieli i nie chce się wypowiadać jako ich pracodawca. Sami Hindusi również nie chcą mówić o swojej pracy. Dostali się do Polski z niemałym trudem i potencjalne problemy z władzą lub pracodawcami to ostatnia rzecz, na której im teraz zależy. O to, dlaczego właśnie Hindusów tak często widzimy śmigających na rowerach lub skuterach z charakterystycznymi pudłami z jedzeniem na wynos, pytam więc ludzi z branży. Marcin, partner Uber Eats: – Przede wszystkim dlatego, że pracodawcy nie muszą za nich płacić ubezpieczenia, bo zwykle są studentami. Poza tym są sporo tańsi od Polaków. Dlaczego Hindusi przyjeżdżają właśnie do Polski? Amit wyjaśnia: – To nie jest tak, że oni wybrali ten kraj i przyjechali. To polscy pośrednicy ich zaprosili. Niektórzy pracownicy zapłacili za to 4-5 tys. euro. Do tego procesu potrzeba dwóch stron. Chodzi przecież nie tylko o to, by obcokrajowcy chcieli przyjechać do Polski, ale też by przedsiębiorcy potrzebowali pracowników. Tańszych niż Polacy czy Ukraińcy. Według Marcina ta „cena” przekłada się czasem na jakość ich pracy, choć oczywiście nie musi to być regułą. – Kilku pracuje dla mnie od czasu do czasu. Niektórzy są rzetelni, ale są i tacy, którzy do czegoś się zobowiązują, a potem znikają – stwierdza. – Generalnie to nie są konfliktowi ludzie, ale świadczą usługi na dość niskim poziomie. Na przykład potrafią włożyć pizzę ukośnie do torby i twierdzić, że ją dowiozą w całości. Dobrej opinii Hindusom nie przysparzają też krążące w branży legendy na temat wielu fałszywych kont, zakładanych przez nich ponoć na portalach skupiających dostawców. Używają kilku telefonów, by zgarnąć dla siebie jak najwięcej zamówień. Jakość usług rozwozicieli pracujących dla Uber Eats (i innych partnerów) oraz ich sposoby konkurowania ze sobą to jednak sprawa regulowana przez rynek. Co więcej, jedzenie oferowane przez hinduskie
Tagi:
e-administracja, imigracja, Imigranci, Indie, migracje zarobkowe, Nepal, oszuści, oszustwo, pracownicy, rynek pracy, Uber Eats, uczelnie, wizy, wyzysk










