Polska droga do konkordatu

Polska droga do konkordatu

Pół godziny miały władze na poinformowanie świata o układzie z Watykanem Prawie pięcioletnie opóźnienie ratyfikacji polskiego konkordatu być może było wręcz błogosławieństwem. Tej opinii nie wygłosił któryś z polityków centrolewicy, która przyszedłszy w 1993 r do władzy, przez cały czas swych rządów blokowała ratyfikację konkordatu podpisanego przez premier Hannę Suchocką 28 lipca 1993 r. Powiedział to duchowny, uczestnik negocjacji konkordatowych, który woli jednak pozostać w cieniu. Tekst konkordatu nie był efektem publicznej debaty. Stał się raczej projekcją tego, co władza kościelna uważała za dobre dla Polski. Wypracowywano ten układ w sytuacji, gdy lewica była słaba, obciążona przeszłością, rozdrażniona własną sytuacją i pozbawiona inicjatywy. Mało sprawna w działaniu prawica zastępowała kompetencję demonstrowaniem pobożności i przekonania, że Watykan wie, co dla Polski najlepsze. Zresztą było różnie. Np. za rządów liberalnego premiera Bieleckiego w ogóle nie wyczuwało się woli regulowania stosunków z Kościołem. Niesprawność i brak dojrzałości polskiej klasy politycznej prowadziła nieraz do sytuacji, w której inicjatywę musiał podejmować Watykan. Na rozpoczęcie rozmów konkordatowych czekał prawie półtora roku, od czasu przedstawienia rządowi swego projektu konkordatu. Watykan przypomina Skubiszewskiemu Zaczęło się w styczniu 1993 r., na wyraźne życzenie Stolicy Apostolskiej. Skrytykowała ona ówczesnego szefa polskiej dyplomacji, Krzysztofa Skubiszewskiego, za to, że znalazł czas na zawarcie traktatów przyjaźni z Francją i Włochami, Ukrainą i Białorusią, natomiast zawarcie porozumienia ze Stolicą Apostolską uważał jakby za mniej ważne dla polskiej racji stanu. Ważnym aspektem przemawiającym za przyspieszeniem rozmów była sytuacja w Polsce. Utrwaliło się właśnie rozbicie „Solidarności” na dwa nurty, z których jeden był bardzo krytyczny wobec Kościoła. Sondaże zapowiadały zwycięstwo wyborcze lewicy. Sam papież wyrażał obawy, czy powrót do władzy lewicy nie skomplikuje stosunków rządu z Kościołem i wejścia w życie konkordatu. Obawy te potwierdziły się po 1993 r. Niektórzy czołowi intelektualiści katoliccy krytykowali wówczas nadmierne zaangażowanie Kościoła w walkę wyborczą. Wbrew intencjom papieża wyrażonym podczas jego następnych pielgrzymek do kraju pewne kręgi kościelne uznały, że należy ratować skażone latami komunistycznej władzy polskie społeczeństwo przed nim samym i poddać je „właściwej” indoktrynacji. Tymczasem Jan Paweł II pragnął ustrzec Kościół przed wejściem na drogę prowadzącą do państwa wyznaniowego, w którym wiodącą rolę odgrywałby kler, a nie instytucje demokratyczne. Gdy po wyborach centrolewica objęła władzę, Sejm stał się forum, na którym w atmosferze emocji spowodowanych czynnym zaangażowaniem się znacznej części duchowieństwa w wybory po stronie prawicy wystrzelano całą amunicję przeciwko konkordatowi. Często zresztą były to strzały bez prochu. Jeden z posłów – nie pamiętam, czy chodziło o przedstawiciela SD, czy PSL, które w tym czasie było mocno krytyczne wobec Kościoła – z kodeksem prawa kanonicznego w ręku ostrzegał, że jeśli ratyfikujemy konkordat, ten kodeks będzie obowiązywał wszystkich. Cztery lata później, gdy po ratyfikacji układu przystąpiono do tworzenia ustaw okołokonkordatowych, okazało się, że emocje opadły i nikt już nie twierdzi, że grozi nam stanie się państwem wyznaniowym. Dlatego cytowany na wstępie kompetentny przedstawiciel Kościoła mógł nie bez racji stwierdzić, iż właściwie dobrze się stało, że ratyfikacja konkordatu nie nastąpiła wkrótce po jego podpisaniu, lecz znacznie później, gdy upadł już mit o groźbie państwa wyznaniowego. Początek drogi Ważną rolę w procesie dochodzenia do konkordatu odegrał jeden z najbliższych współpracowników papieża, kierownik sekcji polskiej w watykańskim Sekretariacie Stanu, obecny nuncjusz apostolski w Warszawie, abp Józef Kowalczyk. W przemówieniu wygłoszonym 28 lipca 1993 r. na konferencji prasowej z okazji podpisania konkordatu wskazał na historyczny fakt, że droga do konkordatu nie rozpoczęła się dopiero po upadku PRL. Wypowiedział znamienne zdanie: „Dokument, który Państwo przed chwilą otrzymaliście (tekst konkordatu) jest owocem dialogu, który rozpoczął się protokołem uzgodnień nigdy dotąd niepublikowanym, a podpisanym 6 lipca 1974 r.”. Dialog ten – powiedział nuncjusz – „został zainicjowany wolą ówczesnych władz polskich”, które doszły do wniosku, że za nawiązaniem stosunków dyplomatycznych ze Stolicą Apostolską przemawiają takie względy jak umocnienie pozycji międzynarodowej Polski, „a w pewnym stopniu także stabilizacja wewnętrzna”. W grudniu 1977 r., 10 lat po słynnym międzynarodowym skandalu, gdy przewodniczący Rady Państwa, Edward Ochab,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 31/2003

Kategorie: Kraj