Polską niepodległość budowała lewica

Polską niepodległość budowała lewica

Rząd Moraczewskiego działał przez zaledwie trzy miesiące. W tym czasie udało mu się stworzyć nowoczesny system opieki socjalnej i rozpocząć prawdziwą demokratyzację życia politycznego Polska niepodległość nie odrodziła się 11 listopada 1918 r., lecz tydzień później. Wtedy to Jędrzej Moraczewski, socjalista z krwi i kości, stanął na czele pierwszego krajowego rządu. Chociaż był premierem przez zaledwie trzy miesiące, wyznaczył kierunek rozwoju państwa na pokolenia. W obiegowej opinii niepodległość w Polsce wywalczyli Józef Piłsudski i Roman Dmowski. Pierwszy pokonał zaborców na polu walki, drugi na salonach międzynarodowych. Jednak to tylko część prawdy. Nie sposób budować państwa jedynie za pomocą bagnetów czy dyplomatycznych wystąpień. Najważniejsza, choć mało wdzięczna rola często należy do ludzi drugiego planu, którzy potrafią tworzyć dobre prawo i skutecznie je wdrażać. Ich nazwiska rzadko są pamiętane, inaczej niż ich dokonania, które zostawiają trwały ślad w życiu całego państwa. Tak było z rządem Jędrzeja Moraczewskiego. Kiedy 10 listopada 1918 r. Józef Piłsudski przybył w cesarskim pociągu do Warszawy, na ziemiach polskich istniało kilka ośrodków władzy. W stolicy rządy sprawowała Rada Regencyjna, powołana rok wcześniej przez niemieckie dowództwo. Kierował nią arcybiskup warszawski kard. Aleksander Kakowski, a towarzyszyli mu prezydent miasta książę Zdzisław Lubomirski oraz ziemianin Józef Ostrowski. Ze względu na jej reakcyjny charakter i przesadnie ostrożne działanie, Rada Regencyjna cieszyła się nikłym poparciem społeczeństwa. Na drugim biegunie znajdował się Tymczasowy Rząd Republiki Polskiej z Ignacym Daszyńskim na czele. Utworzony w nocy z 6 na 7 listopada 1918 r. w Lublinie, stanowił odpowiedź na rosnącą radykalizację nastrojów najuboższych warstw. Jak grzyby po deszczu powstawały rady delegatów robotniczych. Rewolucyjny ferment szerzył się zwłaszcza w Galicji, najbiedniejszej i najbardziej zacofanej części odradzającego się kraju. Na początku listopada powołano tam do życia tzw. Republikę Tarnobrzeską z własną administracją i milicją. Dopiero interwencja wojskowa w 1919 r. położyła kres temu socjalistycznemu eksperymentowi. Decyzja o powierzeniu teki premiera Jędrzejowi Moraczewskiemu nie przyszła Piłsudskiemu łatwo. Chociaż łączyła ich długoletnia przyjaźń, scementowana wspólną walką z zaborcami i burżuazją, Piłsudski bał się powołać rząd jednoznacznie lewicowy. Nie kłamał, gdy mówił swoim towarzyszom z PPS, że z pociągu o nazwie „socjalizm” już dawno wysiadł na przystanku „niepodległość”. Z chwilą odrodzenia Polski dla Piłsudskiego najważniejszy był spokój społeczny. Za cenę koalicyjnego rządu z endecją gotowy był więc zrezygnować z oczekiwanej reformy rolnej czy opieki zdrowotnej dla robotników. Jednak prawica nie doceniła jego wysiłków. Odmówiła poparcia Ignacego Daszyńskiego na premiera i zażądała dla siebie większości w nowym rządzie. Wówczas Piłsudski wydobył kandydaturę Jędrzeja Moraczewskiego – socjalisty nie mniejszego od Daszyńskiego, lecz początkowo bardziej strawnego dla endeków. Po latach Józef Piłsudski wspominał: „Powołałem na prezesa ministrów oficera 1. Brygady, przy tym kapitana saperów, inż. Moraczewskiego. Na wszelki wypadek kazałem mu stanąć na baczność (w owych czasach ostrożność ta, moi panowie, nie była zbyteczną), a potem powiedziałem mu: „Panie kapitanie, ma pan zostać prezesem ministrów””1. Faktycznie o poparciu Piłsudskiego dla Moraczewskiego zadecydowała raczej aktywność legionowa tego drugiego aniżeli jego polityczne doświadczenie. W opinii naczelnika podstawowym zadaniem rządu było uspokojenie sytuacji i przeprowadzenie wyborów do parlamentu. Chociaż premier podzielał tę opinię, nie miał zamiaru godzić się na rolę marionetki Piłsudskiego. Moraczewski błyskawicznie utworzył rząd, w którym pierwsze skrzypce – oprócz niego – grali minister spraw zagranicznych Leon Wasilewski i minister spraw wewnętrznych Stanisław Thugutt. Dwie teki zarezerwowano dla przedstawicieli endecji. Ci jednak zdecydowali się pozostać w opozycji. Podobnie zachował się Wincenty Witos, zdegustowany zbyt skromną jak na jego ambicje funkcją ministra dla Galicji. Przed premierem Moraczewskim stało trudne zadanie. Naród był podzielony, a odzyskanie przez Polskę niepodległości wyciszyło spory jedynie na moment. Gorączka rewolucyjna powoli rosła, zwłaszcza w biednych rejonach kraju, a tych przecież nie brakowało. Nic więc dziwnego, że nawet najbardziej nieprzejednani konserwatyści nawoływali do budowy „Polski Ludowej”. Jednocześnie nie mieli zamiaru rezygnować ze swoich przywilejów, co jeszcze bardziej potęgowało wewnątrzpaństwowy kryzys. Wkrótce

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2010, 45/2010

Kategorie: Historia