Polska stoi na głowie

Polska stoi na głowie

Nie mamy głupiego społeczeństwa. Ono jest raczej notorycznie ogłupiane – Podąża pani za swoimi marzeniami? – Staram się. Od kiedy zaczęłam studia reżyserskie na Wydziale Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego, moja droga zawodowa układa się tak, jak sobie to wymarzyłam, choć na realizację swoich marzeń musiałam mocno pracować. Najpierw były filmy dokumentalne: „Dziewczyny z Szymanowa”, „Franciszkański spontan”, „Przybysze”, potem zrealizowany w Bośni film „Znaleźć, zobaczyć, pochować”, a jeszcze później obraz o arystokracji rosyjskiej. Dokument tak mnie początkowo pochłonął, że nie sądziłam, iż kiedykolwiek w przyszłości będę się zajmować fabułą. Chciałam jednak spróbować pracy z aktorem, zawsze mnie to fascynowało, i tak się szczęśliwie złożyło, że niedługo po studiach, w 2004 r., zrealizowałam debiut fabularny, czyli „Pręgi”. – A dalej? Kiedyś powiedziała pani, że marzy, by zrobić komedię, film kostiumowy, zająć się nie tylko kinem psychologicznym. Jakieś trudności? Przecież „Pręgi” to był hit festiwalu w Gdyni, główna nagroda, wydawało się, że po takim sukcesie wszystkie drzwi stoją otworem. – Widzi pan, okazało się, że nie. Jestem w momencie pewnego zastoju, te trudności sprawiły, że wróciłam do dokumentu. Od dwóch lat staram się jednak o realizację filmu fabularnego. A mam bardzo różne projekty. Przede wszystkim adaptacja powieści Leopolda Tyrmanda „Filip” dokonana przez Krzysztofa Teodora Toeplitza, a więc duży film kostiumowy, a że kostiumowy, to drogi. Poza tym „Krzyż” według scenariusza Andrzeja Saramonowicza, historia o młodym księdzu, na którego drodze staje kobieta. Na końcu ten ksiądz zrzuca wprawdzie sutannę, ale przesłanie jest jak najbardziej humanistyczne. Tego filmu także od dłuższego czasu nie mogę przeforsować. – Może ze względu na tego księdza? – Wydaje mi się, że w tej chwili w ogóle osłabło zainteresowanie taką tematyką. Jeszcze przed filmem Andrzeja Seweryna „Kto nigdy nie żył…”, którego głównym bohaterem był właśnie ksiądz, prowadziłam rozmowy na temat powstania mojego projektu. Było duże zainteresowanie ze strony telewizji publicznej, TVN, a także innych producentów, ale już po filmie Seweryna osłabło. Tymczasem mam wrażenie, że ksiądz jest postacią, jeżeli można tak powiedzieć, wdzięczną filmowo i że dobrze by było, gdyby takie tematy zostały w naszym kinie szerzej potraktowane. – Pani debiut dokumentalny „Dziewczyny z Szymanowa” spotkał się nie tyle z brakiem zainteresowania, bo zainteresowanie było wielkie, ile po prostu z nieformalną cenzurą. Miała pani wtedy kłopoty, bo złamała pani tabu, pokazując od środka hermetyczną szkołę zakonną. Może znów ktoś się boi, że filmem „Krzyż” przekroczyłaby pani granicę, której w dzisiejszej Polsce lepiej nie przekraczać? – Trudno mi to interpretować. W przypadku „Dziewczyn z Szymanowa” starałam się być jak najdalej od dyskusji, która toczyła się na marginesie tego filmu. Po pierwsze, nie jestem w ogóle zainteresowana polityką, a już szczególnie polityką w sztuce, a po wtóre, podejmuję takie tematy, które z jakichś względów wydają mi się ważne, takie, które czuję. Wtedy dotknęłam tematu młodych dziewczyn, które żyją w sytuacji odosobnienia, odcięcia od świata. To wydawało mi się najważniejsze, zwłaszcza że nie byłam wiele starsza od nich, ciekawiło mnie, jak one sobie radzą w tej sytuacji i czym to dla nich jest. Natomiast film został odebrany jako głos w dyskusji o roli współczesnego Kościoła, co nie było moim głównym zamierzeniem. – Ale polityka wtargnęła wówczas w pani życie. – Owszem, otarłam się wtedy i o komisję etyki, i o radę programową, a film był półkownikiem. Dość długo czekałam na decyzję o emisji. Na szczęście zakończyło się to tak, że zostałam „oczyszczona z zarzutów” i film pojawił się na krakowskim festiwalu filmów krótkometrażowych, został nagrodzony Brązowym Lajkonikiem. Miałam naciski ze strony ówczesnych władz TVP, żeby ten obraz przemontować. Nie zrobiłam tego, gdyż siostry z Szymanowa widziały film przed emisją, nie był on robiony w ukryciu, byłam po premierze w warszawskim kinie Muranów, a przede wszystkim byłam pewna, że nie popełniłam grzechu nieuczciwości. Wydawało mi się, że dorabianie ideologii do filmu i rozkładanie go na czynniki pierwsze jest szukaniem dziury w całym. Nic mi łatwo nie przychodziło – Mamy jednak takie dziwne czasy, że doszukiwanie się dziury w całym, dorabianie ideologii, doklejanie politycznych kontekstów stało się udziałem sztuki. Nie tylko filmu, ale także teatru czy plastyki. –

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 07/2007, 2007

Kategorie: Kultura