Choć dziś nie chodzi się już na kurs po to, by znaleźć żonę, szkoły tańca nie zginęły Gdy ona wypręży nogę, unosząc stopę lekko do przodu, na fioletowej spódnicy podszytej czarną koronką załamuje się błysk pomarańczowej lampy, która oświetla salę. Jak z obrazka impresjonistów. W drugim takcie ona delikatnie obrysowuje szpilką jego łydkę, a on leniwie kołysze biodrami. Gdy ona wykonuje obrót, zapach parkietu miesza się na chwilę z zapachem kwiatowych perfum. W trzecim takcie on przydepnął ją niechcący, ale szybciutko się wycofał. Na chwilę stracili płynność pląsu. W szkole tańca na ulicy Chłodnej w Warszawie wszyscy mają równe szanse: i smukli liryczni, i piękni czterdziestoletni. – Hulała świetnie, to się z nią ożeniłem – wzrusza ramionami mąż pani Zyty, który poprosił ją do twista 40 lat temu. Do dziś wymieniają się krokami. Pan Ziutek, wdowiec, przychodzi solo i tylko podpatruje, popijając malinową herbatę. Ale nie lubi plotkować. – Ja tu nie chodzę języka strzępić – ucina rozmowę o tym, czy panie jeszcze piszczą podrzucane w rock and rollu. Pan Ziutek nie ma teraźniejszych mód w poważaniu. – Młodzi opędzają się rękami jak niedźwiedzie od pszczół – gestykuluje zamaszyście. – Czy czuje pani czaczę, czy czaczę pani zna… – nuci zawadiacko. W sali na Chłodnej jest dużo luster, które pomagają miłośnikom tańca w samokrytycznym spojrzeniu. W piątkowy wieczór schodzi się ich najwięcej, „młodych, dojrzałych i przejrzałych”. Raz, dwa, trzy. Z gramofonu lecą pierwsze takty walca. – Panowie obejmą partnerkę z tyłu na wysokości biustonosza – instruuje trener, przekrzykując muzykę. – Ale ja mam zapinany z przodu – chichoce pani w legginsach. – Proszę spojrzeć, w pewnym miejscu partnerzy mają taki mięsień. – Nie każdy – pani w rozkloszowanej spódnicy patrzy z dezaprobatą na miejsce po bicepsie u swojego mężczyzny (istotnie nie wygląda jak Patrick Swayze). Znów chichot na sali. Potem panie idą na krzesła, a panowie „na sucho” poruszają się po czworoboku. Pan w spodniach ze śladem po kancie obejmuje ramionami wyimaginowaną partnerkę i przymyka z oczy. Kursy stawiania kroków Taniec jest w gruncie rzeczy ruchem pozbawionym jakichkolwiek praktycznych celów. A jednak. Lubimy tańczyć prawie tak samo jak popić. Dance, danza, tanz… Podobny niemal w każdym języku europejskim trzon „tan” w sanskrycie oznacza napięcie. Może dlatego, że nigdy nie wiadomo, kiedy się przyda? Zostaniemy oddelegowani do tanga z szefową na firmowym party, a może trzeba będzie odtańczyć wiedeńskiego walca na własnym weselu? – Wpadłem tu dwa dni przed ślubem – opowiada Rafał. – Miałem nóż na gardle, bo w dwa dni musiałem opanować kroki walca. Narzeczona chciała tylko tego z „Nocy i dni”, przy którym Toliboski rwał Barbarze nenufary. Choć dziś nie chodzi się już na kurs po to, by znaleźć żonę, bo tę funkcję przejęły internetowe czaty, szkoły tańca nie zginęły. Marzymy o wdzięku, z jakim poruszają się Jennifer Lopez i łapiący się za krocze w „księżycowym stepie” Michael Jackson. Nieporadność ruchów odbija się w lustrzanych ścianach sal tylko na początku kursu. Potem ukłony panów stają się szarmanckie, wycisza się „choreografia rąk”, a gest zapięcia lub rozpięcia guzika marynarki nabiera nonszalancji. Na to, co w tańcu pozostaje w domysłach, a co we mgle, jak mawia Krzysztof Polański, właściciel najstarszej w Polsce akademii tańca, jest cały savoir vivre. Bez niego czar uwodzonej dziewczyny może prysnąć przy pierwszym obrocie. Po kursie u Polańskiego (100 zł za sześć godzin miesięcznie od osoby) żadna dama nie ulegnie zaproszeniu do walca klepnięciem w plecy. – Kiedyś kobiety idąc na kurs, pięć razy oglądały się za siebie, czy robią to wystarczająco dyskretnie – opowiada Polański. – Bo kobiety są próżne. Myślą, że taneczny wdzięk wyssały z mlekiem matki i pójdą w tangu, tak jak prowadzi je partner. Guzik prawda! Nawet nie pamiętają, iż należy położyć dłoń zawsze na jego ręce (nigdy pod spodem) i lekce sobie ważą, że partner nie powinien się kłaniać dolną częścią ciała, bo wtedy spuszcza z nich wzrok. A potem zamiast się w tańcu uwodzić nawzajem, oboje patrzą przed siebie tak, jakby
Tagi:
Edyta Gietka









