Aktorzy rzadko chodzą na przedstawienia kolegów, nie ciekawi ich, co się dzieje na scenach – Wojciech Pszoniak (ur. 1942, Lwów) – debiutował w Starym Teatrze w Krakowie u Konrada Swinarskiego jako Parobek w „Klątwie” Wyspiańskiego (1968). Zagrał m.in. Makbeta w spektaklu A. Hanuszkiewicza, wiele ról u Wajdy, np. Piotra Wierchowieńskiego w „Biesach”, Stańczyka w „Weselu”, Bałandaszka w „Onych” Witkacego. Szerokiej publiczności znany m.in. z filmów: „Ziemia obiecana”, „Danton” i „Korczak”. – Przez ostatnie dwa lata był pan w Polsce nieuchwytny. Czytałam w Internecie, że cały czas grał pan w Paryżu. – Dwa lata grałem w sztuce, która odniosła niebywały sukces, „Sklep na rogu ulicy”. To był wręcz triumf, jaki nie zdarzył się we Francji od dwudziestu kilku lat. Otrzymaliśmy dziewięć nominacji do Moliera, najbardziej prestiżowej nagrody teatralnej. Zagrałem w „Sklepie…” 484 razy, chyba jestem mistrzem świata… (śmiech). Nie mogłem opuścić teatru nawet na jeden dzień, musiałem zrezygnować z innych atrakcyjnych propozycji, m.in. z roli Papkina w „Zemście”. Ludzie przychodzili po kilka razy, nawet Romek Polański był dwukrotnie. Właścicielka teatru była zaskoczona, bo cena biletu nie jest niska: 40 euro. – Jak się nazywa ten teatr? – Théâtre Montparnasse, słynny teatr, francuski odpowiednik West Endu. – Jeśli gra pan kilkaset razy tę samą rolę, nie odczuwa pan przesytu, znużenia? – Dopiero dwa razy w życiu zdarzyło mi się tak dużo grać, pierwszy w „’Pracowni krawieckiej” – 360 razy – i teraz… Francuska rzeczywistość jest trochę inna niż nasza. Motywacje są inne. Tam jest nie do pomyślenia, żeby tak jak w Polsce zagrać premierę, potem ok. 15 spektakli – dwa razy w tygodniu – i wakacje. To się nie kalkuluje ze względów ekonomicznych. Pyta pani, czy nie nudzi mi się. Otóż nie nudzi, bo to jest teatr prywatny, ja mam udział w tym spektaklu. No i rola jest ciekawa, niesie całe przedstawienie. – Ma pan więc motywację finansową. – Oczywiście. Zapytała mnie jedna koleżanka: „Nie wymiotujesz już tym spektaklem?”. Odpowiedziałem jej, że nie wymiotuję, bo zarabiam prawdziwe pieniądze. Może trochę przesadzam. Są role, które można wiele razy zagrać, i takie, których się nie da grać codziennie, jak wiele ról szekspirowskich. Teatr, w którym gram, nie jest teatrem intelektualnym ani nie bulwarowym. To teatr, jakiego publiczność w tych przykrych, trudnych czasach oczekuje. – A czego, pana zadaniem, oczekuje dzisiejsza publiczność? – Przyznam szczerze, że jestem trochę zdezorientowany. Wiem, że potrzebny jest zarówno lżejszy repertuar, jak i ten opierający się na wielkiej literaturze. Tak samo w kinie: inny jest sukces filmów Bergmana, inny -„Titanica”, to są kompletnie inne rzeczy. Jedno nie wyklucza drugiego. – Nie pogardza pan żadnym rodzajem teatru i sztuki? – Teatru i sztuki – nie. Ale są zjawiska, które ze sztuką aktorską i reżyserską nie mają nic wspólnego, kiedy chodzi wyłącznie o zarobienie pieniędzy. Ja się w to nie angażuję. Dlatego nigdy nie grałem w serialach popularnych postaci, z którymi by mnie utożsamiano. – Nie gra pan w serialach, w telenowelach, w sitcomach, nie prowadzi pan teleturniejów. Nie widać też pana w reklamie. – Miałem propozycje i reklam, i seriali, ale zawsze odmawiałem. Świadomie wybrałem swoją drogę jako aktor. Inaczej musiałbym zmienić zajęcie. Aktorstwo wyłącznie zarobkowe jest kompletnie nieinteresujące, wręcz idiotyczne. Lepiej zarabiać pieniądze, prowadząc sklep, to przynajmniej czysta sytuacja. Zawsze byłem czujny, wiedziałem, czym to grozi. Nigdy też nie chciałem grać swoich sukcesów. Za każdym razem starałem się złamać swój obraz. Dlatego grałem w różnorodnym repertuarze, od poważnego Dostojewskiego poprzez rolę Moryca, Robespierra, Korczaka po kabaret i komedię. Od początku zależało mi na tym, żeby ludzie chodzili do teatru na Wojciecha Pszoniaka, a nie postać z serialu. – Czy polskie środowisko teatralne bardzo się różni od francuskiego? – Tak. Polskie teatry to twierdze. Wiele wciąż funkcjonuje na starej zasadzie: stały zespół, od lat ci sami aktorzy. Tu na premierze nie widać na widowni aktorów z innych teatrów, nie ma zwyczaju ich zapraszania. Aktorzy rzadko chodzą na przedstawienia kolegów, nie ciekawi ich, co się dzieje na scenach. Nie wiem, czy w ogóle jest jeszcze w Polsce środowisko aktorskie. Gdzie mam pójść, jeśli
Tagi:
Ewa Likowska









