Ewelina Muzyk-Dzieża, sekretarz miasta Mysłowice, opowiada, jakie metody stosują prokuratura i CBA W środę, 28 marca br., o ósmej rano pod Urząd Miasta w Mysłowicach podjechała czarna limuzyna. Wysiadło z niej czterech agentów Centralnego Biura Antykorupcyjnego i zasłaniając się opieczętowanym nakazem bez imiennego podpisu, weszło do gabinetu prezydenta miasta. Prezydenta akurat nie było, bo wezwano go na przesłuchanie do prokuratury. Szukali korupcyjnych dowodów… talonów na piwo, które Grzegorz Osyra rzekomo rozdawał wyborcom w czasie kampanii. Gdy po kilku godzinach nic nie znaleźli, jeden z nich pojawił się w gabinecie pani sekretarz miasta i wręczył jej wezwanie na przesłuchanie do Prokuratury Okręgowej w Katowicach. Miała się tam stawić za niecałą godzinę. – Proszę mi wybaczyć, jeśli się spóźnię – Ewelina Muzyk-Dzieża uprzedziła agenta – to bardzo mało czasu, nie wiem, czy zdążę dojechać. Agent pochylił się nad nią i rzucił przez zaciśnięte zęby: – Jeśli nie będzie pani punktualnie, doprowadzimy panią siłą – i wyszedł bez pożegnania. Ewelina Muzyk-Dzieża trochę się przestraszyła, więc błyskawicznie odwołała zaplanowane spotkania i na czas dojechała do Katowic. Tam kazano jej przez blisko półtorej godziny czekać pod drzwiami. – Wykorzystałam ten czas, aby załatwiać różne sprawy przez komórkę. Nie denerwowałam się, bo miesiąc wcześniej, w lutym, byłam przesłuchiwana w sprawie dotyczącej pana prezydenta Osyry. Na wręczonym mi wezwaniu pisano, że dotyczy to tej samej sprawy. Nie miałam nic nowego do powiedzenia, ale cierpliwie czekałam. W końcu poproszono ją do pokoju prokuratora. Oprócz młodego asesora w rogu pokoju w niedbałej pozycji siedział agent CBA, który wręczył jej wezwanie. Lustrował ją z góry na dół i przewiercał wzrokiem. – Czułam się nieswojo, akurat miałam krótką spódnicę i jego natarczywy wzrok mocno mnie stresował. A pierwsze pytanie, które zadał prokurator, wprawiło mnie w osłupienie. Zażądał, abym dokładnie zrelacjonowała, co robiłam tego dnia od rana. Powiedziała, że przyjechała do pracy około wpół do dziewiątej. Przez kilka minut podniesionym głosem prokurator żądał, aby co do minuty określiła swój przyjazd do pracy. Potem pytał, jak ocenia swoje zachowanie polegające na tym, że zaparkowała samochód nie pod samym urzędem, ale kilkadziesiąt metrów dalej, i przeszła się piechotą. Pytania niemające nic wspólnego ze sprawą, w której ją wezwano, zaczęły budzić w pani sekretarz wewnętrzny bunt i sprzeciw. – Spytałam, do czego zmierzają te pytania. Odpowiedział, że to on je zadaje, a ja mam tylko odpowiadać. Potem zażyczył sobie, abym szczegółowo podała, z kim tego ranka rozmawiałam, dokładnie co do minuty o której godzinie. Ponieważ tych telefonów było mnóstwo, powiedziałam, że nie pamiętam. Zaczął na mnie krzyczeć, a potem grozić, że za odmowę zeznań dostanę grzywnę. Uniosłam się i powiedziałam, żeby na mnie nie krzyczał. W odpowiedzi usłyszałam, że będzie krzyczał i podnosił głos, kiedy zechce, a ja mam być cicho. Zwyczajnie znęcał się nade mną psychicznie. Z emocji zaczęły mi się trząść ręce, czułam, że zaraz zemdleję. Poprosiłam o szklankę wody, ale zarówno on, jak i agent powiedzieli, że tu się nie częstuje wodą. W końcu spytałam, czy mogę odczytać z listy połączeń, z kim i o której rozmawiałam. Gdy po bardzo szczegółowej analizie spytał mnie, od kiedy mam ten numer komórki, a ja odpowiedziałam, że chyba pół roku, znów się zaczęło. Prokurator przez kilkanaście minut nękał kobietę, co to znaczy chyba: mniej czy więcej niż pół roku. Gdy uparcie powtarzała, że nie jest w stanie dokładnie tego określić, zagroził, że zatrzyma ją na 48 godzin, to sobie przypomni. – Poczułam, że nie żartuje. Pomyślałam o swoich córkach i normalnie się rozkleiłam. Byłam przerażona, ale też wściekła. Znów poprosiłam o wodę. Wtedy agent CBA wstał, wziął ze zlewu brudną szklankę, nalał wody z kranu i z impetem postawił przede mną na stole. Poczułam się jak przestępca. Pomyślałam, że chyba już nie wyjdę z tego pokoju. Niespodziewanie prokurator powiedział: a w sumie nie ma znaczenia, czy pani ma tę komórkę mniej czy więcej niż pół roku – i z ironicznym uśmiechem coś wpisał do protokołu. Po trzech godzinach maglowania kobiecie pozwolono pójść do domu. Roztrzęsiona musiała zadzwonić po męża, bo nie była w stanie prowadzić samochodu. Przez kilka dni zażywała relanium, deprim i melisę. Potem poszła do adwokata, który pouczył ją, że ma prawo żądać, aby prokurator zapisywał w protokole wszystko, nawet jak









