W warszawskiej koalicji kłótnia, ale rozwodu raczej nie będzie Los Wojciecha Kozaka, byłego prezydenta Warszawy, jest już przesądzony. Politycy Platformy Obywatelskiej nie chcą umierać za lokalnego działacza, nie będą więc wchodzić w ostry konflikt z partią braci Kaczyńskich, która domaga się jego odejścia. Warszawska koalicja PO-PiS będzie rządzić nadal, a sam Kozak na otarcie łez znajdzie się na liście do Parlamentu Europejskiego. – Pod Ścianą Płaczu stoi ubogi Żyd i modli się o 200 zł. Płacze i jęczy, że nie ma na życie. W końcu ktoś podchodzi do niego i zirytowany daje mu 500 zł, mówiąc: „Masz tu swoje pieniądze i nie przeszkadzaj nam, bo my tu się modlimy o większe interesy!” – jeden z posłów opowiada żart, który ma obrazować sytuację w warszawskiej koalicji i powody, dla których nie będą bronić Kozaka. Wnioski o odwołanie Kozaka poprzedziły prasowe doniesienia o inwestycjach i umowach podpisywanych przez poprzednich gospodarzy stolicy, na których miasto miało tracić. Chodzi m.in. o inwestycję w samym centrum Warszawy, przy ulicy Złotej. Poprzednie władze miasta zdecydowały o rozbiórce stojącej tam szkoły, godząc się, by developer sfinansował koszty rozbudowy sąsiedniej placówki przy ul. Miedzianej. Miasto miało na tym zarobić, ale straciło ok. 1,8 mln zł. Na byłego prezydenta przerzucono także odpowiedzialność za nieprawidłowości przy budowie Trasy Siekierkowskiej. Nie zrywać z koalicjantem Według raportu Najwyższej Izby Kontroli, inwestycja była źle przygotowana (chodzi o projekty i wykup gruntów), przez co miasto straciło na niej ok. 30 mln zł. Kozak broni się, że zarzuty dotyczą 1996 r., podczas gdy on prezydentem został w roku 2002. Jego głos przechodzi bez echa. W kuluarach warszawskiego ratusza mówi się, że Kozak podpisywał wszystkie dokumenty, które podsuwali mu inni, i jeśli ktoś wiedział o planowanych przekrętach, to na pewno nie sympatyczny, acz mało cwany Kozak. – Wiemy, że ojcem chrzestnym był Piskorski, ale jego trudno ukarać. Musiałaby to zrobić sama Platforma, ale na razie na to się nie zanosi – przyznaje jeden z polityków Prawa i Sprawiedliwości. Atmosferę wrogości miedzy koalicjantami podgrzał raport urzędników Lecha Kaczyńskiego, którzy doszukali się niemal 200 przestępstw, jakie miały zostać popełnione przez poprzednie władze miasta. Dokument liczy 37 stron, nie ma w nim jednak większych rewelacji. Są za to np. doniesienia przeciwko bezdomnym czy skargi na działania strażników miejskich. Chociaż PiS powtarza, że rządzący w poprzednich latach działacze PO dopuszczali się karygodnych nieprawidłowości, nie chce zerwania koalicji. Zadowoli się tylko głową Kozaka. – To polityk lokalny, a w takiego można łatwiej uderzyć i łatwiej z niego zrezygnować – nie jest posłem, był (choć krótko) prezydentem miasta, jest więc odpowiedzialny za to, co działo się w mieście. Skoro PiS domaga się tylko jego głowy, nie ma powodu, aby zrywać z koalicjantem, z którym mamy przecież współtworzyć rząd. Kaczyńscy dozują ciosy oszczędnie i rozważnie. Dlatego PiS sprytnie nie uderzyło w Pawła Piskorskiego, byłego wieloletniego prezydenta Warszawy, bo Piskorski, sekretarz generalny partii, jest zbyt ważny w PO. Uderzenie w niego byłoby atakiem na instytucje Platformy – tłumaczy poseł PO. Nie wiadomo jeszcze, kto zastąpi Kozaka. W radzie miasta jest ośmiu przedstawicieli Platformy Obywatelskiej. Po „odliczeniu” Kozaka i Małgorzaty Ławniczak-Hertel (wyrzuconej z PO) zostaje sześć osób. Najczęściej wymienia się dwa nazwiska – radnych Joanny Fabisiak i Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. Nie są one kojarzone z tzw. układem warszawskim, dla Kaczyńskiego byłyby więc do zaakceptowania. Obie strony podkreślają jednak, że nie było na razie w tej sprawie oficjalnych rozmów. Małe pyskuje Dla polityków Platformy rozgrywka liderów PiS jest jasna. – Kaczyński myśli, że jeśli zerwiemy koalicję z nimi, to nawiążemy współpracę z SLD. W ten sposób PiS straciłoby 10-11 dzielnic. Zostałyby mu jednak cztery dzielnice i, co ważniejsze, Rada Warszawy, gdzie większość mają radni PiS i Ligi Polskich Rodzin. Liderzy PiS mogliby wówczas wytoczyć argumenty, że Platforma jest skorumpowana (wolała zerwać koalicję, aby obronić ludzi zamieszanych w warszawskie afery) oraz że skumała się z SLD. To propagandowo bardzo chwytliwe hasła, pozwalajace na odbicie Platformie tej części elektoratu, która jest wyraźnie przeciwna związkom PO z SLD – tłumaczy jeden z samorządowców. W nieoficjalnych rozmowach politycy PiS przyznają, że taki scenariusz
Tagi:
Joanna Tańska









