Na porodówce jak na ringu

Na porodówce jak na ringu

We Włoszech i tak rodzi się mało dzieci, na dodatek wiele umiera jeszcze w szpitalu Małgorzata Brączyk Korespondencja z Neapolu Pod względem wydatków socjalnych Włochy zajmują w Unii Europejskiej dalekie, 15. miejsce. Najmniejszy kawałek tego i tak małego tortu przeznacza się na wydatki związane z rodziną i macierzyństwem. Nie można się więc dziwić, że przyrost naturalny w tym kraju jest bardzo niski. Co gorsza, we Włoszech nie tylko rodzi się mało dzieci, lecz także wiele umiera podczas porodu. Poród pierwszy i ostatni W poliklinice uniwersyteckiej w Mesynie przygotowana do pierwszego w życiu porodu Laura Salpietro leżała, obserwując z niepokojem to, co dzieje się wokół niej. Młody lekarz opiekujący się nią podczas ciąży nerwowo dyskutował z ordynatorem oddziału. Obaj gestykulowali z ożywieniem. – Jesteś tu nikim! – wykrzyknął w pewnej chwili wyprowadzony z równowagi ordynator. Obrażony lekarz rzucił w złości krzesłem, które z głuchym odgłosem spadło na biurko. Obaj mężczyźni przypadli do siebie, starszy chwycił za kark młodszego i przygwoździł do ściany. Szamotaninę przerwał brzęk tłuczonego szkła – to zaatakowany medyk, bijąc na oślep pięściami, uderzył w szybę. Widząc kapiącą z jego ręki krew, 30-letnia pierworódka zamknęła z przerażenia oczy. Wkrótce zaczął się poród. Pierwszy i ostatni w jej życiu. Zanim Laura trafiła na mesyńską porodówkę, była zdrową, pełną sił witalnych kobietą. Ponieważ ciąża od początku do końca przebiegała normalnie, optowali z mężem za porodem naturalnym. Takiego zdania był również lekarz prowadzący Antonio de Vivo. W trakcie porodu wystąpiły jednak nieprzewidziane komplikacje i konieczne okazało się cesarskie cięcie. Ale i ten zabieg nie przeszedł gładko, jak należałoby się spodziewać. Noworodek z dwoma zawałami serca i podejrzeniem uszkodzenia mózgu spowodowanego niedotlenieniem trafił na oddział reanimacyjny, położnica zaś kilka godzin po porodzie doznała ciężkiego krwotoku. Jej życie mogło uratować jedynie, tak przynajmniej uznali lekarze, usunięcie macicy. – Jeszcze wczoraj byłem taki szczęśliwy, dziś mój syn jest w śpiączce farmakologicznej i nie wiadomo, czy będzie się normalnie rozwijał, moja żona leży na oddziale reanimacyjnym, nie będziemy mogli mieć więcej dzieci – mówił 29 sierpnia dziennikarzom zebranym pod mesyńską kliniką Matteo Molonia, mąż Laury. Z trudem powstrzymywał łzy. Mężczyzna jest przekonany, że powodem komplikacji okołoporodowych był ciężki stres, jaki jego żona przeżyła w czasie porodu. – Dla każdego pacjenta byłoby szokiem asystowanie przy tego rodzaju karczemnej awanturze między lekarzami, a cóż dopiero dla kobiety, która za chwilę ma urodzić pierwsze dziecko. Laura przed przewiezieniem na salę porodową czuła się świetnie – powiedział Molonia. Choć przypadki złego funkcjonowania służby zdrowia nie należą we Włoszech do rzadkości, wydarzenie w Mesynie zbulwersowało wszystkich. Obaj lekarze: ordynator Vincenzo Benedetto i Antonio de Vivo, zostali decyzją dyrekcji szpitala natychmiast zawieszeni w wykonywaniu zawodu. Nazajutrz po doniesieniach prasowych i telewizyjnych na miejsce zdarzenia pospieszył minister zdrowia Ferruccio Fazio. Wysoki rangą urzędnik stwierdził, że zajście jest tak nieprawdopodobne, iż musi on osobiście przypilnować, aby prokuratura szybko zbadała sprawę. Równolegle z toczącym się postępowaniem prokuratorskim, którym objęto bijących się lekarzy, a także trzy inne osoby z personelu obecnego w sali porodowej, sprawą zajęła się specjalnie ustanowiona komisja parlamentarna. Z porodówki do prokuratury Zaledwie trzy dni później podobny przypadek zdarzył się na oddziale polikliniki Cassilino w Rzymie. Tym razem pokłóciły się dwie położne i mająca wykonywać cesarskie cięcie lekarka. Do tej pory nie wiadomo, o co poszło. Nie ulega jednak wątpliwości, że zabieg został opóźniony. Tuż po przyjściu na świat mały Jacopo trafił na oddział reanimacyjny i jeszcze tego samego dnia zmarł. Rodzice, Selene de Luca i Giancarlo Muzzi, wnieśli sprawę do prokuratury, która obecnie bada przyczyny śmierci noworodka. Na podobny krok zdecydowali się również 29-letni małżonkowie z Palermo, Samuela Lo Re i Francesco Conigliaro, którzy oskarżyli dwóch lekarzy o to, że pomimo próśb rodzącej nie wykonali cesarskiego cięcia. Poród trwał dwie doby, dziecko urodziło się w ogromnych bólach i zmarło po dwóch godzinach. Tragedie nie dotyczą wyłącznie zaniedbanego pod względem opieki medycznej południa. 29 września w szpitalu

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2010, 42/2010

Kategorie: Świat