Powiedz mi, jak klniesz…

Powiedz mi, jak klniesz…

Przekleństwa niemieckie wiążą się z fizjologią, słowiańskie to z kolei odwołania do seksualności

Andrzej Pisowicz – (ur. 1940), językoznawca i tłumacz, specjalizuje się w językach ormiańskim, perskim, osetyjskim i kurdyjskim. W przeszłości pracował jako dyplomata w Iranie, wykładał na wielu uczelniach europejskich. Studiował m.in. w Armenii za czasów Chruszczowa i w Iranie za ostatniego szacha.

Czy język polski staje się coraz bardziej wulgarny?

– To ciekawe, bo nie klnie się dziś więcej niż kilkadziesiąt lat temu. Zmieniła się za to „kultura przeklinania”.

Co pan ma na myśli?

– Po pierwsze, dawniej rzadziej przeklinano w miejscach publicznych, a jeśli młodzieniec się na to odważał, często był stawiany do pionu przez obcych ludzi. Po drugie, chłopcy bluzgali tylko w swoim towarzystwie – dziewczęta nie klęły tak jak dzisiaj, a chłopcom absolutnie nie wolno było używać wulgaryzmów w ich obecności. Wreszcie, nikomu nie przyszłoby do głowy przeklinanie w mediach. Spiker radiowy bardzo się kiedyś speszył, gdy przytrafiło się mu przejęzyczenie: „konferencja trwa mać…”. Próbował się poprawić, ale wyszło mu niewiele lepiej: „konferencja mać trwa…”. Dopiero po dłuższym milczeniu ochłonął i wypowiedział to zdanie poprawnie.

Czy wulgaryzmy w różnych językach różnią się od siebie?

– Różnią się zasadniczo. Przekleństwa niemieckie wiążą się z fizjologią, głównie z defekacją. Przekleństwa słowiańskie to z kolei odwołania do seksualności i kopulacji.

Polacy czasem bawią się językiem, żeby uniknąć brzydkich słów. Znamy osobę, która zmienia pierwsze litery i tworzy konstrukcję typu „Srak mi naptał” zastępującą „Ptak mi…”. Są to tak zwane gry półsłówek” (od wyrażenia: gra półsłówek – sra półgłówek). Wulgarne słowa można zastąpić również eufemizmami typu „kuźwa” czy „kurna”.

– Bardzo pomysłowe. W niektórych krajach basenu Morza Śródziemnego wiele przekleństw związanych jest natomiast ze sferą religijną – dlatego, że niecenzuralne słowa są profanacją świętości, co silnie oddziałuje na emocje. Pojawiają się tam przekleństwa, które nie przeszłyby przez gardło najbardziej zdeprawowanym Polakom.

Ciekawe, tym bardziej że kraje Śródziemnomorza są często bardzo religijne. Włochy, Malta..

– I właśnie dlatego, by poruszyć człowieka, „trzeba” dotknąć jego świętości…

A Polaka by to nie ruszyło?

– Ujmijmy to inaczej – Polaka ruszyłoby to tak bardzo, że nikomu nie przychodzi do głowy, by przeklinać w ten sposób. W przekleństwach chodzi o przekraczanie obyczajów, ale do stopnia akceptowalnego społecznie, nawet jeżeli granica ta z czasem coraz bardziej się przesuwa.

Społeczeństwo toleruje coraz więcej, a wulgaryzmy się „zużywają” – im więcej ich używamy, tym mniejszą „siłę rażenia” zachowują. Jako przykład możemy użyć słowa „kobieta”. W przeszłości wyraz był wulgaryzmem oznaczającym prostytutkę, a dziś jest powszechnie używany i nie ma negatywnego wydźwięku.

– Takie procesy zachodzą zresztą na naszych oczach. Kiedy byłem mały, słowo „cholera” było silnym przekleństwem, a teraz na mało kim robi już wrażenie. W takich okolicznościach „muszą” powstawać wciąż nowe przekleństwa. Bardzo szybko „zużywają” się też słowa wskazujące na intensywność jakiegoś zjawiska. Wyraz „bardzo” już nam nie wystarcza i dlatego stworzyliśmy serię jego ekwiwalentów, takich jak: „strasznie”, „okropnie”, „niesamowicie” czy „masakra”. W przypadku wulgaryzmów podobny proces zachodzi też czasem w odwrotną stronę.

Strony: 1 2 3

Wydanie: 2015, 31/2015

Kategorie: Książki

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy