Powrót bankowego eldorado

Powrót bankowego eldorado

Banki komercyjne w Polsce zarabiają krocie, dlatego tak protestują przeciwko obłożeniu ich podatkiem Nasze banki już zapomniały o kryzysie finansowym, a ich zagraniczni właściciele liczą rosnące zyski, ciesząc się, że sektor bankowy w Polsce przynosi znacznie wyższe dochody niż identyczna działalność prowadzona w Unii Europejskiej. Ten bezchmurny obraz może zostać zakłócony przez podatek bankowy. Pomysł, o którym dyskutowano kilka miesięcy temu, teraz, nie bez związku z nadchodzącymi wyborami, wkracza w fazę realizacji. 23 lutego Sejm ma rozpatrzyć projekt ustawy o podatku bankowym, zgłoszony przez PiS. Ustawa, nawet gdyby poparł ją SLD, uważający, że ten podatek jest potrzebny, nie ma szans (z czego PiS oczywiście zdaje sobie sprawę). Raz, dla zasady, że jest autorstwa opozycji, dwa, że sejmowa większość chce czekać na rządowy projekt w tej sprawie, który powstaje w resorcie finansów. Pytanie tylko, czy projekt PiS zostanie odrzucony od razu w pierwszym czytaniu, czy będzie przesłany do komisji sejmowych w celu pozorowania prac nad nim. Generalnie w koncepcji podatku bankowego chodzi o nałożenie na banki komercyjne pewnego, bardzo zresztą niewielkiego, obciążenia finansowego, sprawiającego, by ten sektor, osiągający zyski, o jakich trudno marzyć innym działom gospodarki, aktywniej włączył się w przezwyciężanie kryzysu finansowego (za wywołanie którego jest wszak odpowiedzialny). Są już podobne podatki w Niemczech, we Francji i na Węgrzech. Według PiS, ma to być 0,39% od aktywów każdego banku, niezależnie od tego, czy osiąga w danym roku zysk, czy ponosi straty. Koncepcja SLD zakłada, że opodatkowanie aktywów banków i innych instytucji finansowych byłoby niższe, 0,25%, i zostanie zniesione w 2015 r. Do tego czasu budżet zyskiwałby ponad miliard złotych rocznie. Ministerstwo Finansów (niespecjalnie wspierane przez PO) myśli zaś o opodatkowaniu tylko bankowych zysków, w granicach 5-10%, a pieniądze zasiliłyby Bankowy Fundusz Gwarancyjny, chroniący nasze wkłady. Związek Banków Polskich oczywiście zaprotestował przeciw tym pomysłom, stwierdzając, że podatek bankowy, jakikolwiek by był, jest niemożliwy do zaakceptowania, przyniesie katastrofalne skutki dla gospodarki i wyraźnie ograniczy możliwość udzielania kredytów. Opór środowiska bankowego wyrażany jest naturalnie pod pozorem obrony interesów ogółu obywateli. „Wprowadzenie w Polsce podatku bankowego spowodowałoby nie tylko zatrzymanie rozwoju tego sektora, lecz także dotknęłoby rodzime przedsiębiorstwa i osoby fizyczne. Koszty opodatkowania przeniosą się w konsekwencji na ostatecznego klienta”, podkreśla Alicja Kornasiewicz, prezes Pekao SA. W istocie co do tego, że właściciele banków zechcą przerzucić – z naddatkiem – koszt podatku bankowego na obywateli, nie ma wątpliwości. Nie jest to jednak nic nowego, bo i teraz banki starają się jak najwięcej kosztów przerzucać na klientów. Widać to choćby po tym, jak obecnie traktują kredytobiorców mających kłopoty z płaceniem rat. Banki robią bowiem coraz mniej ceregieli z klientami, którzy wpadli w kłopoty. Zamiast negocjowania, rozkładania rat czy konsolidowania na pierwszy plan wysuwa się bezpośrednia akcja komornicza: bankowy tytuł egzekucyjny, sąd, zajęcie i sprzedaż majątku dłużnika. – W sprawach związanych z nadmiernym zadłużeniem coraz rzadziej dochodzi do zawarcia porozumienia. 90% mediacji kończy się niepowodzeniem. Banki nie chcą ugody – mówi Izabela Dąbrowska, prawnik Federacji Konsumentów. W rezultacie komornicy prowadzą coraz więcej postępowań egzekucyjnych, przyrost jest niekiedy prawie dwukrotny w porównaniu z 2010 r. Nasilenie egzekucji następuje przede wszystkim w obszarze kredytów dla osób fizycznych. Komornicy szczególnie często ruszają do akcji w związku z niespłacanym zadłużeniem na kartach kredytowych, kredytami konsumpcyjnymi branymi na jakieś większe wydatki (zwłaszcza przed świętami) i kredytami samochodowymi. Żeby mieli trudniej Banki znacznie ostrzej traktują opóźniających się pożyczkobiorców, bo do połowy 2008 r. prowadziły dość niefrasobliwą politykę kredytową. Taka panowała wtedy tendencja w świecie finansowym – realizowana również u nas – gdzie banki komercyjne należą do zagranicznych właścicieli. Gdy więc wybuchł kryzys, zaczęło przybywać kredytów przeterminowanych oraz zagrożonych. Czyli wedle bankowej definicji, takich, które utraciły wartość, a więc nie dają szans na odzyskanie choćby złotówki. Od 2008 r. wartość tych kredytów ciążących na gospodarstwach domowych wzrosła aż o 80%. W połowie 2008 r. 1,2 mln Polaków nie spłacało długów (głównie rat pożyczek, ale również czynszu oraz opłat za wodę i światło). Pod koniec

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc 30,00 zł lub Dostęp na 12 miesięcy 250,00 zł
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 08/2011, 2011

Kategorie: Kraj