Notes dyplomatyczny

Notes dyplomatyczny

Z tym Surdykowskim to wywróżyliśmy… Tydzień temu napisaliśmy, że jest marnie oceniany jako ambasador. I że w związku z tym – tego można było się domyśleć – centrala nie będzie mu przedłużała pobytu na placówce ponad zwyczajowy okres rotacji. No i sprawdziło się. Jerzy Surdykowski, ambasador RP w Tajlandii, będzie się w tym roku zwijał i powróci do kraju.
Trudno przypuszczać, by zaproponowano mu pracę w centrali MSZ, więc wróci do zawodu dziennikarza. I pewnie w prawicowych gazetach będzie opisywał (robił tak kilka lat wcześniej, gdy wrócił z placówki w USA), jak to był w MSZ źle traktowany. W sumie ma chłop szczęście, bo ministerstwo na pewno mu nie odpowie, swoją opinię trzymając w tajemnicy…
Na jego miejsce do Tajlandii ma jechać Bogdan Góralczyk, szef gabinetu politycznego ministra. Ta informacja była w MSZ pewnym zaskoczeniem, bo wiele mówiono o tym, że Góralczyk pojedzie na stanowisko ambasadora do Pekinu. Tam, gdzie kilka lat temu ambasadorem był jego brat. Tymczasem okazało się, że Bangkok…
I jeszcze wracając do informacji sprzed tygodnia – przekręciliśmy nazwisko (wielkie przeprosiny) ambasadora w Malezji, Marka Paszuchy. Co jest rzeczą niezrozumiałą, bo jest on ambasadorem osiem lat, więc każdy zdążył to nazwisko poznać.
Jeżeli już jesteśmy przy cyfrze osiem, to właśnie ambasadorowi w Paryżu, Janowi Tombińskiemu, urodziło się ósme dziecko. To jest szczęśliwiec! Tym samym dogonił w liczbie posiadanych dzieci ambasadora w Meksyku, Gabriela Beszłeja.
Mamy więc w naszej dyplomacji dwóch wielodzietnych ambasadorów i – trzeba przyznać – nasze MSZ wypełnia założenia polityki prorodzinnej. Tombińskiemu, gdy jechał do Paryża, wynajęto na mieście nową rezydencję, ponieważ w starej – tej, w której mieszkał jego poprzednik, ambasador Meller – nie zdołałby się zmieścić z rodziną. Podobne udogodnienia uzyskał ambasador Beszłej (wcześniej pracował jako dyrektor gabinetu premiera Buzka). Teraz specjalny mikrobusik ambasady odwozi rano jego dzieci do szkoły.
Złośliwi pytają, ile ta polityka prorodzinna kosztuje i przypominają, że w niektórych krajach (bogatszych od nas), ambasador może zabrać za granicę tylko trójkę dzieci. A resztę już na własny koszt. Ale ci złośliwi to mniejszość – w kraju, w którym utopiono miliony na budowę (jeszcze nierozpoczętą) ambasady w Berlinie, przypominanie o paru tysiącach złotych, które nasz MSZ musi z tej okazji dodatkowo wydać, jest nietaktem.
Tym bardziej że, jak dowodzi doświadczenie, ambasadorom z rodziną rzadziej zdarzają się wpadki niż tym samotnym.
PS
Jeszcze dwa zdania o naszym ulubieńcu, Jerzym Pomianowskim, byłym ambasadorze w Tokio. Od paru tygodni ma mniej okazji, by spacerować po korytarzach gmachu przy al. Szucha, bo rozpoczął pracę na ul. Tynieckiej, w Departamencie Promocji. Obarczono go tam, jako referenta, odpowiedzialnymi zadaniami organizowania przetargów (ma w tych sprawach wyniesione z Tokio doświadczenie). Powodzenia.

Wydanie: 12/2003, 2003

Kategorie: Kraj
Tagi: Attaché

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy