Pożegnanie z wojskiem

Pożegnanie z wojskiem

Wczesne zwolnienie żołnierzy do rezerwy bez uzupełnienia żołnierzami zawodowymi doprowadzi do utraty zdolności bojowej W ostatnich dniach obserwujemy wiele, nagłaśnianych przez media, uroczystości związanych z pożegnaniem odchodzących do rezerwy ostatnich żołnierzy zasadniczej służby wojskowej. MON przygotowało nowelizację rozporządzenia, w myśl której przeważająca grupa żołnierzy służby zasadniczej opuści koszary w końcu czerwca br. Na własną prośbę zostaną tylko nieliczni, którzy w obawie przed utratą zasiłku dla bezrobotnych opuszczą jednostki na początku lipca i sierpnia. Trudno zrozumieć, skąd ten pośpiech. Być może chodzi tu o kampanię przed wyborami europejskimi. Zapewne dobrze by było wesprzeć ją jakimś mocnym akcentem, np. zameldowaniem premierowi o wykonaniu zadania dotyczącego likwidacji armii z poboru. Pragnę od razu podkreślić, że nie oznacza to stworzenia jednocześnie armii zawodowej, bo do tego droga jeszcze długa, ani tym bardziej armii profesjonalnej, bo ten cel w obecnych warunkach jest niemalże nieosiągalny. W numerze 10. „Przeglądu” w artykule „Armia sprawna czy zabawna” podjąłem próbę uzasadnienia tezy, że tak wczesne zwolnienie żołnierzy do rezerwy bez jednoczesnego uzupełnienia etatów (ze względów ekonomicznych) żołnierzami zawodowymi doprowadzi do utraty zdolności bojowej jednostek ze względu na zbyt niskie ukompletowanie. Dynamicznie rozwijająca się rzeczywistość zdaje się potwierdzać moje obawy, a ostatnie fakty przekraczają nawet i te czarne prognozy. W dniu 29.04.2009 r. „Gazeta Wyborcza” przedstawiła sytuację w 12. Dywizji Zmechanizowanej na podstawie wypowiedzi jej dowódcy, gen. Andrzeja Malinowskiego. Twierdzi on, że do pełnego uzawodowienia jednostek dywizji brakuje 6 tys. żołnierzy zawodowych, czyli ok. trzech czwartych dywizji etatu pokojowego. O etacie wojennym już nie będę wspominał, bo pewnie okazałoby się, że w czasie bitwy stalingradzkiej zdziesiątkowane dywizje Armii Czerwonej były lepiej ukompletowane. Przyznany 12. dywizji na ten rok limit przyjęć żołnierzy zawodowych wynosi, według gen. Malinowskiego, jedynie 550 żołnierzy, a więc pokryje te braki jedynie w 9% (słownie dziewięciu!). Z podanych przez generała liczb można wyciągnąć kilka istotnych wniosków. Po pierwsze, że gen. Malinowski zapewne wkrótce utraci stanowisko za ujawnienie tych danych, które w sposób bezwzględny kompromitują autorów i decydentów takiego sposobu uzawodowienia armii. Po drugie, czy owa „ćwiartka” dywizji, która pozostaje w służbie, jest zdolna do wykonania jakiegokolwiek zadania, czy taką garstkę można jeszcze nazywać dywizją, czyli związkiem taktycznym skupiającym w sobie kilka rodzajów wojsk i dowodzonym przez jednego dwugwiazdkowego i czterech jednogwiazdkowych generałów. Jeśli dodamy jeszcze, że i dla tej garstki wojska brakuje paliwa na szkolenie, a także czegokolwiek do normalnego funkcjonowania, to można śmiało stwierdzić, że tej dywizji już nie ma. W Wojsku Polskim, oprócz 12. dywizji, są jeszcze trzy związki taktyczne Wojsk Lądowych i na pewno mają one podobne, jeśli nie gorsze problemy. Dodać należy, że takie problemy nie dotyczą tylko związków taktycznych, ale wszystkich pozostałych jednostek wojskowych. Powstaje zatem pytanie: czy mamy jeszcze wojsko lub czy będziemy jeszcze je mieli jesienią tego roku? Pytanie jest o tyle zasadne, że nawet w kuźni wyższych kadr dowódczych, w Akademii Obrony Narodowej, dzieje się bardzo źle. Rektor akademii wystąpił o skreślenie połowy wojskowych etatów i zwalnia połowę pracowników cywilnych. Przyczyną tego jest obcięcie o 50% funduszy z MON. Na pytanie, czy akademia będzie w tej sytuacji zdolna do kształcenia oficerów, komendant rektor, gen. Janusz Kręcikij, odpowiada, że będzie to duże „wyzwanie”. Odpowiedź dyplomatyczna, zapewniająca zachowanie stanowiska, ale kształcenia kadr dowódczych już nie. Problemy pracowników cywilnych wojska nabrzmiały do tego stopnia, że nie chcą już oni rozmawiać z przedstawicielami MON, twierdząc, że nie ma już szans na dialog. Zapowiadają, że będą szukać sprawiedliwości u najwyższych osobistości w państwie metodą listów otwartych. Należy jednak pamiętać, że dotychczas organa te niewiele lub nic nie zrobiły, by sytuację zmienić. Może zamiar zainteresowania sytuacją pracowników WP pozostałych członków NATO poprzez wysłanie listów do szefów obrony tych państw przyniesie jakiś skutek, ale wstydu będzie co niemiara. Szkoda, że te problemy tak nieśmiało przewijają się tylko w mediach, bo postępująca likwidacja sił zbrojnych jest niewyobrażalnym skandalem, przy którym wszystkie afery, jakimi obecnie żyjemy, to mały pikuś. Ciągle budowana jest fasada armii na zanikających fundamentach. W zalewie „propagandy sukcesu” rzadko przebija

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 18/2009, 2009

Kategorie: Opinie