Praca bez płacy

Praca bez płacy

Prezes elbląskiego Hetmana ustanowił nowe normy: praca od świtu do północy – pensji brak

W styczniu br. („P” nr 4) pisaliśmy o pracownicach elbląskiej spółki Hetman, które protestowały przeciwko niewypłacaniu im wynagrodzeń przez prezesa Jana Przezpolewskiego. Zostały zwolnione po tym, jak założyły w zakładzie związek zawodowy „Solidarność”. Kobiety wystąpiły do sądu pracy. Rozprawy są odraczane, bo prezes przysyła zwolnienie lekarskie.
Do prokuratury wpłynęły tymczasem dokumenty ZUS, z których wynika, że Przezpolewski nie płacił za pracowników składek obowiązkowego ubezpieczenia. Adam Biela, senator Ligi Polskich Rodzin, skierował pismo do Najwyższej Izby Kontroli, gdyż – jak twierdzi – chce sprawdzić, czy prawdziwe są informacje o niewłaściwym wykorzystaniu przez prezesa Hetmana pieniędzy z PFRON.
Z dokumentów wynika, że w 1997 r. Zakłady Przemysłu Odzieżowego Truso w likwidacji (dzisiaj to właśnie Hetman) zostały wycenione na 800 tys. zł. W tej kwocie mieści się wartość maszyn i urządzeń niezbędnych do produkcji – 530 tys. zł. Najtańsze okazały się działki (oddane w wieczyste użytkowanie) o łącznej powierzchni 5331 m kw. oraz pięć budynków. Truso zostało przejęte ze wszystkimi pracownikami. Zagwarantowano im wzrost realnej płacy o 15%. Szwaczkom, które wówczas zachowały pracę, wydawało się, że złapały Pana Boga za nogi; dziś po raz kolejny stoją przed widmem braku pracy. Ale w Elblągu, gdzie bezrobocie sięga niemal 30%, nikogo to nie dziwi.

Całe życie na akord

Jednym z największych pracodawców pozostał tu szpital wojewódzki. Resztę zakładów jakby zmiotło z powierzchni ziemi. W Zamechu, przed transformacją ustrojową znanym z produkcji turbin i części do statków, pracowało około 4 tys. osób. Po prywatyzacji zadłużonego zakładu miało przyjść nowe, lepsze, europejskie, a właściwie międzynarodowe, czyli koncern ABB. Nowi właściciele przełamali początkową nieufność pracowników świątecznymi paczkami. Słodycze, kakao, trochę kosmetyków, kartka z życzeniami – powiało Zachodem. Dziś w Zamechu hula wiatr. Nie ma już ABB. W części hal mieści się targowisko.
Dawny potentat meblowy – Furnel – dziś funkcjonuje pod nazwą Mazurskie Meble i ledwie wiąże koniec z końcem. Do firmowego sklepu elbląskiej Renomy przyjeżdżały jeszcze na początku lat 90. klientki z Trójmiasta, żeby kupić skórzaną kurtkę. Obecnie w Renomie pracują tylko 44 osoby. Podobnie było z zakładem odzieżowym Truso. Na bazie tego ostatniego w 1996 r. powstała spółka Hetman. Nowy właściciel z około 400-osobowej załogi zatrudnił 160 szwaczek. Miesiącami nie płaci im pensji.
– Coś we mnie pękło – mówi dziś zwolniona dyscyplinarnie z Hetmana Barbara Chmielewska. To ona przyniosła do fabryki związkowe deklaracje: – Myślałam, że razem będziemy się bronić przed upokorzeniami. Ale idą kolejne święta. A ja nie mam ani wypłaty, ani pracy.
Nie żałuje swojej desperacji, bo i tak niewiele ma do stracenia. Stara się zrozumieć koleżanki z Hetmana, które nie chcą dziś pokazywać twarzy i podawać w prasie nazwisk. Usłyszały od prezesa, że nie powinny upominać się o przywrócenie do pracy, bo są już takimi gwiazdami mediów, że mogą zarabiać pieniądze na wywiadach i zdjęciach.
– I za co to wszystko? – pytają. – Za to, że pracowałyśmy po godzinach, do północy. Od świtu. I nie można było zadzwonić do domu, bo zakładowy telefon nie ma wyjścia na miasto.
– Mój mąż przyszedł kiedyś w nocy pod zakład, bo nie wiedział, co się ze mną dzieje – opowiada jedna ze szwaczek. Łącznie w Truso i Hetmanie przepracowała niemal 28 lat. Nabawiła się zawodowej choroby – zapalenia mięśni. Całe życie na akord. – Nowy prezes ustanawiał nowe normy. To był wyścig: nie zdążysz, odpadasz…
Skarżą się: – Nie miałyśmy ciepłej wody w kranie, trzy toalety na 70 osób i zazwyczaj jedna była nieczynna. – I te przeterminowane napoje. Latem szyłyśmy futra z karakułów. W maseczkach na twarzy. Nie było czym popłukać gardła. A kiedy ośmieliłam się spytać, czy dostaniemy wypłatę, bo nie mam co do garnka włożyć, prezes odpowiedział, że chyba nie zamierzamy jadać tego samego co on…
Mówią, że nie brały zwolnień lekarskich, bo i tak szefowa zespołu decydowała o tym, czy któraś jest chora: – Zameldowałam się w pracy z atakiem nerkowym, mąż czekał na dole, żeby mnie doholować do lekarza – opowiada jedna z kobiet.

W ciszy gabinetów

Prezes jeździ mercedesem, mieszka w pięknym dużym domu, ma firmowe sklepy i klub bowlingowy. Z mediami nie rozmawia. Dla dziennikarzy albo już go w firmie nie ma, albo właśnie wyszedł, albo dopiero wrócił, ale ma gości. Faksu włączyć się nie da, a adresem e-mailowym nie dysponuje. Rozmawiał jednak z prezydentem miasta, Henrykiem Słoniną. Złożył w jego obecności oświadczenie, że spółki Hetman likwidować nie chce, tylko chwilowo utracił płynność finansową. Obiecał uregulować zaległości wobec załogi i zapewnił, że portfel zamówień na rok 2003 jest bogaty. Prezydent miasta z kolei obiecał pomóc spółce. Zaproponował m.in. przesunięcie o pół roku terminu płatności podatków lokalnych. Pomoc obiecał także urząd skarbowy. Henryk Słonina uważa, że naprawa sytuacji firmy powinna odbywać się w ciszy gabinetu, a nie na ulicznym wiecu, bo taki niesławny rozgłos szkodzi spółce i odstrasza kontrahentów.
Ten wiec to pomysł m.in. Mirosława Kozłowskiego, przewodniczącego zarządu regionu elbląskiej „Solidarności”: – Pan prezydent nie rozumie, że dzisiaj załatwianie spraw pracowników „w ciszy gabinetu” oznacza łamanie ich praw – mówi. – Kiedy przez lokalną telewizję kablową ogłosiliśmy, żeby zwracały się do nas osoby, w których zakładach nie przestrzega się podstawowych praw, przez kilka tygodni nie zamykały się u nas drzwi. Usłyszałem np. historię o szefie fabryki produkującej gałki do mebli, który poszukiwał pracownic. Zgłosiło się niemal 500 kobiet. Musiały przejść test, czy wystarczająco szybko pracują. Były sprawdzane w kilkunastoosobowych grupach. Obiecano im, że szef oddzwoni i powiadomi, czy zostały zatrudnione. Ale nie oddzwaniał i „testował” kolejną grupę. Gałki miał zrobione za darmo.

Do pracy na pieszo

Oddział Państwowej Inspekcji Pracy w Elblągu skontrolował 324 zakłady pracy na terenie miasta i powiatów elbląskiego oraz braniewskiego. 268 osób ukarano mandatami, część spraw została skierowana do sądów grodzkich, a w stosunku do 13 pracodawców prokuratura wszczyna postępowania karne. Pokontrolne zarzuty dotyczą przede wszystkim nieterminowego wypłacania wynagrodzeń i niepłacenia za godziny nadliczbowe. W jednym z zakładów pracowano po 16 godzin na dobę i pracownicy wypracowali w ciągu roku po 900 nadgodzin, chociaż kodeks pracy zezwala na 150.
Iwona Radej, kierownik Powiatowego Urzędu Pracy w Elblągu, przyznaje, że sytuacja jest dramatyczna. – W styczniu otrzymaliśmy 239 ofert pracy na 23 tys. bezrobotnych – mówi. – Nie ma także pracy dla osób z wyższym wykształceniem. A jeśli pojawiają się oferty, to bywa, że wymagania pracodawcy są nie do spełnienia: Wiek – 25 lat, wyższe wykształcenie, kilkuletnie doświadczenie na kierowniczym stanowisku pracy i… propozycja najniższego wynagrodzenia.
Na tablicy w urzędzie wisi kilka ogłoszeń. W rubrykach z informacją o wynagrodzeniu pracodawcy wpisują: „do uzgodnienia”. I tak wiadomo, że chodzi o to najniższe, i to na pół etatu. Ktoś szuka ochroniarza, ale z własnym samochodem. Jest jeszcze praca dla kapitana lub porucznika żeglugi śródlądowej przy obsłudze pogłębiarki… Dla szwaczek pracy nie ma.

„Głosu Wybrzeża”

Wydanie: 14/2003, 2003

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy