Praca tłumacza wymaga empatii

Praca tłumacza wymaga empatii

Archer jest zaprzeczeniem flegmatycznego Anglika. Całkiem innym pisarzem jest Oz – to mędrzec, poeta, moralista Danuta Sękalska, publicystka i tłumaczka Jeffreya Archera i Amosa Oza Rozmawia Katarzyna Szeloch – Niedawno gościliśmy w Polsce Amosa Oza oraz reprezentującego odmienną kulturę autora światowych bestsellerów, Jeffreya Archera, brytyjskiego multimilionera, kolekcjonera sztuki, niegdyś polityka, człowieka znanego z tego, że potrafi na własnej klęsce zbudować sukces. Jest pani tłumaczką ich książek. Jak pani poznała Archera? – Był rok 1985 i wybierałam się do Londynu. Przed wyjazdem odwiedziłam wydawnictwo Czytelnik z pożyczoną w British Council książką Archera „Not a penny more, not a penny less” („Co do grosza”) i oznajmiłam, że chciałabym ją przetłumaczyć. Zdobyłam się nawet na odwagę i zapewniłam, że zrobię to dobrze. Pani redaktor uśmiechnęła się i odpowiedziała: „Ale my możemy płacić tylko w niewymienialnych złotówkach! Skoro jednak wybiera się pani do Anglii, to może pani spotka się z Archerem i namówi go, żeby się zgodził na wydanie tej i innych swoich książek za złotówki? Mógłby sobie kupić za nie w Polsce konia, a może nawet jacht”. Zabrzmiało to jak żart, ale odpowiedziałam, z nietęgą miną, że spróbuję się zobaczyć z Archerem. Jednak dopiero w Londynie, gdy moi znajomi i zaprzyjaźnieni dziennikarze zgodnie twierdzili, że jestem bez szans, przekonałam się, jaką znakomitością brytyjskiego życia publicznego jest ten pisarz, polityk i multimilioner. – I jak udało się pani do niego dotrzeć? – Właściwie już zrezygnowałam, ale tak się złożyło, że niedługo przed wyjazdem do Polski zajrzałam do najbliższej biblioteki, gdzie we „Who is Who” znalazłam hasło Jeffrey Archer, bardzo dowcipnie napisane, które z pewnością redagował sam pisarz. Była tam m.in. wzmianka: „Archer biegał na 100 jardów, ale nie dość szybko”. Napisał to człowiek, który był w reprezentacji olimpijskiej Wielkiej Brytanii! Wzięłam się na odwagę i poprosiłam Tadeusza, zaprzyjaźnionego Polaka mieszkającego w Anglii, żeby zadzwonił do Archera. Zdziwiony pisarz pytał, dlaczego to nie ja dzwonię, na co Tadeusz odpowiedział żartobliwie, że jest moim… sekretarzem. Wtedy Archer zaprosił nas na lunch. Przejęci i wizytowo ubrani pojechaliśmy do jego wspaniałej rezydencji w Grantchester w Cambridge. Wręczyłam mu medal sportowy, prezent od mojego męża, który też był sprinterem, na co Archer się rozpromienił i rzucił: „O, Stawczyk, Foik”. Zdziwiłam się, a on wyjaśnił, że w latach 60. był w Warszawie na zawodach lekkoatletycznych na Memoriale Kusocińskiego. Podczas lunchu we włoskiej restauracyjce Archer wpisał mi do notesu, że się zgadza, aby „za wszystko, co napisał”, płacono mu w polskich złotówkach. Zachowałam na pamiątkę notes z tymi słowami, a kiedy 3 listopada ub.r. przyjechał na kilka dni do Polski z okazji wydania zbioru opowiadań „Ale to nie wszystko” (w moim tłumaczeniu), miałam okazję ten notes mu pokazać. Promocja polskości – Dochód z książek pragnął przekazać na cele charytatywne. – Tak, albo przeznaczyć na działalność „Solidarności”, o której mówił wtedy z fascynacją. Ostatecznie przekazałam pieniądze na pomoc medyczną w Polsce: na Fundację Zdrowia Solidarności oraz Fundację Sue Ryder opiekującą się w Polsce dziećmi z chorobami nowotworowymi. Potem Lady Sue Ryder napisała do Archera list z podziękowaniami. I tak to się zaczęło. – Przetłumaczyła pani „Co do grosza”, pierwszą książkę Archera. – To sowizdrzalska opowieść o przygodach czterech młodych ludzi, którzy postanowili „odkraść” wydarty im przez oszusta milion dolarów. Czytelnik wydał ją w 1988 r. W Anglii jakiś polski przyjaciel Archera przeczytał to wydanie i pisarz do tej pory pamięta jego pochwały. Jednak najbardziej zależało Archerowi, żeby w Polsce wreszcie się ukazał jego bestseller, który przyniósł mu sławę i wielkie pieniądze: „Kane i Abel”. Jednym z głównych bohaterów jest Polak, a książka opowiada o zaciętej rywalizacji między nim a synem bostońskiego bankiera. Przetłumaczyliśmy tę liczącą 600 stron sagę wspólnie z moim kolegą, Wiesiem Mleczką, i ukazała się w Polsce w 1991 r. Na spotkaniu z czytelnikami w Empiku 4 listopada ub.r. Archer obwieścił, że ta książka, w której przewija się sympatia do Polski i wszystkiego, co polskie, miała 91 wydań i osiągnęła nakład 33 mln egzemplarzy, w tym 15 mln w samych Indiach. Czy to nie świetna promocja polskości? – Jaki jest prywatnie Jeffrey Archer? – Bardzo dynamiczny, otwarty, kontaktowy. Ktoś o nim kiedyś powiedział, że jest jak wypadek, który ma się wydarzyć! Jest zaprzeczeniem flegmatycznego Anglika, moim zdaniem reprezentuje raczej

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 01/2011, 2011

Kategorie: Kultura