Pracuj i nie pytaj o zapłatę

Pracuj i nie pytaj o zapłatę

Na kontrakt do Kolonii wyjeżdżali pełni nadziei. Zatrudniał ich polski Instalexport. O pieniądze walczą w sądzie W maju tego roku firma zerwała z nim kontrakt. Bez podania jakiejkolwiek przyczyny. Bez obowiązującego dwutygodniowego okresu wypowiedzenia. – To stało się po tym – twierdzi Andrzej Otocki – gdy poprosiliśmy o wykaz wypracowanych nadgodzin i należną zapłatę. Chcieliśmy też wyjaśnić, na jakiej podstawie wykazano nieprawdziwy przychód w rozliczeniach do urzędu skarbowego. Przecież tych pieniędzy nigdy nie otrzymaliśmy. W niewielkim pokoju u Otockich zebrało się siedmiu mężczyzn. Przyjechali z różnych miast spod Zielonej Góry. Wszyscy pracowali na kontraktach w Niemczech. Budowali obiekty dla telewizji publicznej w Kolonii. Twierdzą, że byli oszukiwani, że firma nie wypłacała im całej należności albo dokonywała nieuzasadnionych potrąceń. Niekiedy pytali, jak to jest, ale rezygnowali, gdy grożono zerwaniem kontraktu. Wiedzieli, że w Zielonej Górze znów wpadną w otchłań bezrobocia. Teraz niektóre kontrakty dobiegły końca. Innych nie przedłużono. Postanowili walczyć o swoje. Jeszcze tylko podpis Andrzej Otocki pracował kilkanaście lat w branży budowlanej, także za granicą. Prowadził również własną małą firmę, ale zmuszony był ją zamknąć. W tym czasie w mieście splajtowało kilka przedsiębiorstw budowlanych. Razem z innymi zasilił grono bezrobotnych. O możliwości wyjazdu na kontrakt do Niemiec dowiedział się od kolegi. Pośrednikiem w rekrutowaniu pracowników dla warszawskiego Instalexportu SA była jedna z zielonogórskich firm. Tu przeprowadzano wstępną rozmowę i proponowano stanowiska. Finałem było podpisanie kontraktu. Pierwsza, wstępna umowa zawierana była na trzy miesiące. Kolejne przedłużano co pół roku. Kontrakt mógł trwać maksymalnie dwa lata. Otockiemu zaproponowano etat brygadzisty. Umowa gwarantowała pobory przekraczające 3 tys. marek miesięcznie. Wynagrodzenie obejmowało pracę oraz ekwiwalent za niewykorzystany urlop wypoczynkowy. – Pieniądze za urlop (blisko 400 marek) w każdym miesiącu potrącano z wypłaty – mówi Otocki. – Miały być odprowadzane do niemieckiej kasy, a stamtąd trafiać na nasze konta. Tak się nie stało. Firma zatrzymywała środki na własnym koncie. Pokazuje dokument, w którym zwraca uwagę punkt: „Pracownikowi przysługuje bezpłatne zakwaterowanie na czas zatrudnienia za granicą…”. Za każdą godzinę nadliczbową mieli otrzymywać dodatkowo 20 marek. W kolejnych umowach kwota wynagrodzenia nieznacznie wzrastała, ale obejmowała też ekwiwalent za wyżywienie. Na umowach widnieją stosowne pieczątki i podpisy. Na jednej przekreślono termin wygaśnięcia stosunku pracy, a poniżej wpisano inną datę. W ten sposób skrócono czas kontraktu o cztery miesiące. W razie kontroli mieliśmy uciekać do parku Do pracy wyruszyli jesienią 1999 r. Na kilkuhektarowym placu budowy stawiali jednocześnie pięć obiektów telewizyjnych. Niemcom zależało na szybkim zakończeniu terminu prac. Polakom – aby jak najwięcej zarobić. Kontrakty trwają maksymalnie dwa lata. – Codziennie pracowaliśmy niemal od świtu do nocy – wspomina Jan Urbański z Żar. – To było niezgodne z obowiązującymi w Niemczech przepisami, więc kierownik pouczał, że w razie kontroli należy podać późniejszą porę rozpoczęcia pracy w danym dniu. W razie odmowy grozili zwolnieniem i odesłaniem do Polski. Wszystkim zależało na pracy, więc pokornie wykonywali polecenia polskich przełożonych. Niemieccy pracownicy patrzyli na Polaków z politowaniem. Zarabiali trzy razy więcej. – Nie było dnia, w którym pracowalibyśmy krócej niż dziesięć godzin – wspomina Stanisław Dubowski. – Często schodziliśmy z placu budowy dopiero przed północą. Polski kierownik obiecał, że za wszystko zapłacą. Niekiedy podsuwano zatrudnionym jakieś kartki do podpisu. – Robiliśmy to w pośpiechu i często nie mogliśmy przeczytać, co podpisujemy – mówi Otocki. – Nasze pytania pozostawały bez odpowiedzi. Za możliwość pracy trzeba było godzić się na wszystko. – Od kwietnia do czerwca tego roku firma nie załatwiła na czas pozwolenia na pracę – mówi Stanisław Dubowski. – Wtedy pracowaliśmy na czarno. W razie kontroli mieliśmy uciekać do parku. Ile na koncie – Na początku płacono gotówką – mówi Otocki. – W zasadzie nie wiedzieliśmy, z czego składa się wynagrodzenie, ponieważ listy przedstawiano w pośpiechu, byśmy nie mogli dokładnie przeczytać. Na wszelkie pytania i wątpliwości dawano tylko jedną odpowiedź: „Nie podoba się? To już jutro może pan wracać do Polski”. – Nasze pobory zasadniczo odbiegały od kwoty

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 01/2002, 2002

Kategorie: Reportaż