W Niemczech ci, którzy domagali się szybkiej likwidacji kopalń, dziś biją na alarm Gdy Karlowi wreszcie udaje się złowić w rzece karpia, główna praca dopiero się zaczyna. – Zwyczajne czyszczenie już nie wystarcza – żali się emeryt z klubu wędkarskiego dzielnicy Hirzweiler w Illingen. Jak twierdzi, złowiony w Saarze łup powinien być nie tylko skrzętnie oskrobany z łusek, ale także pozbawiony skóry i tkanki tłuszczowej. Właśnie w tłuszczu osadza się najwięcej toksycznych, bardzo szkodliwych dla przyrody polichlorowanych bifenyli (PCB). Związki chemiczne PCB należą do tzw. parszywej dwunastki, mogącej zagrozić ludzkiemu zdrowiu. Narzekających jak Karl wędkarzy jest znacznie więcej, i to nie tylko nad Saarą, ale również nad Ruhrą w Nadrenii Północnej-Westfalii. Węgorza lepiej nie jeść Ryby z Saary przyciągnęły zainteresowanie mediów już w 2004 r., gdy rząd w Saarbrücken po raz pierwszy zalecił konsumentom usuwanie z nich tkanki tłuszczowej. – Płotki, pstrągi i karpie należy oczyścić z łusek, a węgorza, brzany i leszcza lepiej nie jeść w ogóle – ostrzegał Stefan Mörsdorf, ówczesny minister środowiska landu. Zagrażające zdrowiu związki trafiły do Saary w różny sposób. Wśród winowajców są niewątpliwie firmy zajmujące się utylizacją odpadów, które często w rażąco niedbały sposób obchodziły się z cieczą chłodzącą i innymi chemikaliami. Wstydliwie przez niemieckie media pomijanym, choć znacznie istotniejszym źródłem skażenia są jednak kopalnie węglowe. W ściekach z zakładów górniczych RAG (dawniej: Ruhrkohle AG) już 10 lat temu wykryto ślady PCB. Wtedy nie była to szczególnie duża ilość, ale zdaniem przedstawicieli proekologicznych instytucji i polityków Die Grünen, sytuacja się pogorszy. – To dopiero początek, najgorsze jeszcze przed nami – potwierdza Hubert Ulrich, poseł do landtagu z ramienia Zielonych. Te obawy są o tyle uzasadnione, że ostatnio rzecznik koncernu RAG już bez ogródek podał do wiadomości, że w kilku kopalniach na terenie Saary i Zagłębia Ruhry zostaną przerwane prace związane z odwadnianiem. Ta operacja kosztuje firmę kilkaset milionów euro rocznie. By ocalić nadwątlony budżet wygaszanych z wolna kopalń, już zaczęto wyłączać pompy wirowe, dzięki którym podziemne szyby i tunele wcześniej pozostawały suche. – Niedługo kopalnie będą systematycznie zalewane, miliony litrów śmierdzących pomyj będą żłobić sobie drogę ku powierzchni ziemi – obawia się Ulrich. Wtórują mu niemieccy ekolodzy, niepokojąc się, że toksyczny osad w sztolniach będzie stopniowo przenikał do wód gruntowych. – To ekologiczna bomba zegarowa – ostrzega Steffen Potel ze Związku Ochrony Środowiska i Przyrody (BUND) w Saarbrücken. Toksyczne śmietnisko Mieszkańcy landów węglowych, głównie Saary i Nadrenii Północnej-Westfalii, nie od dziś zmagają się ze skutkami ubocznymi górnictwa. Wskutek drżenia ziemi na ścianach budynków pojawiają się rysy, zapadają się ulice, często dochodzi do awarii i uszkodzeń różnych sieci. – Teraz spółka węglowa przebrała miarę. To, co RAG planuje zrobić ze znajdującą się w sztolniach wodą, nabiera zupełnie nowego wymiaru, z trudnymi do przewidzenia skutkami dla człowieka i przyrody – twierdzi Potel. Według niego, wygaszane sukcesywnie kopalnie przejęły na dodatek funkcję składowiska odpadów chemicznych. W połowie 2013 r., gdy w prasie pojawiły się pierwsze informacje o magazynowaniu trujących śmieci, szef rady nadzorczej RAG Werner Müller ubiegł media, przyznając, że firma z Herne już w latach 90. przechowywała w swoich sztolniach ok. 600 tys. ton odpadów chemicznych, skażonych m.in. dioksyną, rtęcią i arsenem. Rok później z landtagu Saary wyciekł dokument, z którego wynikało, że sztolnie i szyby są przesiąknięte tysiącami ton PCB. Używanie tych silnie trujących i rakotwórczych substancji zostało zakwestionowane już w 1985 r., głównie przez niemieckich ekosocjalistów, którym zarzucono, że wpadają w histerię. Po wstępnych badaniach okazało się, że mieli rację. Od tamtej pory wykorzystano w Niemczech ok. 12,5 tys. ton PCB na cele związane z wydobyciem węgla, przede wszystkim w postaci oleju hydraulicznego. Z tego koncern RAG usunął przepisowo zaledwie 10%, co każe przypuszczać, że pozostałe 90% zalega pod ziemią, głównie w pojemnikach i beczkach albo wsiąkając w glebę. Kiedy sztolnie były jeszcze suche, ślady hydrolu w rzekach były ponoć nieznaczne. – Co jednak się stanie, gdy sztolnie przez dłuższy czas
Tagi:
Wojciech Osiński









