To cóż, że ze Szwecji

To cóż, że ze Szwecji

Łosina, wolność przechodzenia na czerwonym świetle, snus zamiast papierosów i przewijaki w męskiej toalecie. Taką Skandynawię poznałam Korespondencja ze Szwecji Sztokholmski Dworzec Centralny,ok. 23, wtorek, sierpień. Czekam przy bagażach, mój towarzysz poszedł po taksówkę. Zostaję obok kilku mężczyzn, część z nich siedzi przy monitorach i surfuje w sieci. Jeden lepiej ubrany, drugi ze śladami więziennej dziary przy oczach, paru zmęczonych po kilku piwach. Po chwili słyszę „ku…”, „pier… to!” i coś tam jeszcze. Rodacy. Nie jestem pewna, czy dobrze robię, odzywając się, ale pytam: „Panowie, a jak tu z internetu skorzystać?”. I robi się miło. Panowie się uśmiechają, informują, że trzeba wykupić dostęp za 30 koron (14,37 zł), ten z dziarą proponuje, żebym skorzystała z jego stanowiska. Pytają o lato w Polsce, cieszą się, że tam słońce. Mówią, że jest im ciężko, że w Szwecji najgorszy jest brak słońca i deszcze, i szarość. Po paru minutach naprawdę sympatycznej rozmowy wrócił mój towarzysz, pożegnałam się. Rodacy zapewnili, że zwykle można ich tu zastać. Zabijają tęsknotę, czas, chętnie pogadają. Smutno. Windka na trzy osoby Mieszkanie młodych prawników w mieszczańskiej kamienicy w Sztokholmie, 20 minut pieszo do Starego Miasta, 20 minut biegiem do morza, dobra dzielnica. Kod do drzwi zewnętrznych, za ciężkimi drzwiami odświeżone malowidła, marmurowe schody, za wąskimi drzwiczkami, jak do konsjerżki, maleńka trzyosobowa winda z ławeczką dla dwóch osób i z porcelanowymi przyciskami. Czuję się, jakbym weszła do rzeźbionej drewnianej bieliźniarki. To moje ulubione zajęcie – jazda na siedząco tą windą na piąte piętro i schodzenie po kręconych schodach korytarza pomiędzy oknami z witrażami. Do południa towarzyszą mi trele pewnej śpiewaczki, występującej w Operze Królewskiej w Sztokholmie. Na drzwiach jej mieszkania wisi metalowa tabliczka z nazwiskiem „Kaiser”. Podobno „moje” mieszkanie jest typowo szwedzkie. Stylowy salonik z tapetami w romantyczne kwiatowe wzory i z białymi, pięknymi, starymi meblami; maleńka łazienka i kuchnia pełna staroci, stare, oryginalne okna, sprytne schowki w niszach za białymi drzwiczkami pomiędzy pomieszczeniami; wygodna kanapa w saloniku; beżowo, szaro, biało. I rozsuwane stare drzwi, dzięki którym powstaje albo jedna wielka przestrzeń, albo oddzielne: sypialnia, jadalnia i salonik.Obok park i kościół św. Szczepana, mały, z szarego kamienia, stylizowany na wiejski angielski kościół. Wejście i winda dla osób starszych albo inwalidów, toaleta. I nikogo nie ma. Skromny, surowy w środku, można się oddać rozmyślaniom. Ciemnoskóry przedstawiciel parafii dyskretnie wychodzi, zostawia mnie samą. Znajduję ulotki w języku polskim.Gościnni właściciele mieszkania, prawnicy robiący karierę, codziennie biegają 10 km. Zdyscyplinowani, bez nałogów, wcześnie chodzą spać. Zaskakująco dużo się śmieją. I ubierają się bardzo kolorowo, jak na ludzi interesu. Hej, hej, łosiu Sztokholmskie metro – jedyne w Szwecji – jest bardzo drogie w porównaniu choćby z metrem w Berlinie czy w Wiedniu. I niespecjalnie ładne, nijakie, przynajmniej te kilka stacji do Gamla stan, Starego Miasta. Metro zapewnia kontakt z drugim człowiekiem nie tylko w wagonach – czeka się w kolejce, by pracownik komunikacji siedzący w szklanej budce podstemplował bilet wieloprzejazdowy. Witamy się w wysokiej tonacji: „Hej, hej”. Muszę się uśmiechnąć na ten, jak i inne dźwięki wydawane na wdechu przy rozmowie.Okres przecen w sklepach, marki nareszcie nieznane albo rzadkie w naszej części Europy. Kupuję dżinsy, „przecenione” z 299 koron na… 399. Pytam, o co chodzi, zwykle sale oznacza tańsze zakupy. – Czasem tak bywa, jeśli coś się dobrze sprzedaje albo jeśli producent uznał, że jednak cena jest zbyt niska – wyjaśnia dziewczyna przy kasie.Pod Konserthus, w którym wręczane są Nagrody Nobla, zatrzymuje mnie symbol z łosiem i hasło „hot dog” na ulicznym stojaku. Niestety, nie jestem wegetarianką, próbuję łoś doga. Pyszny. Zjadam go, siedząc na schodach Konserthus, czyli stołecznej filharmonii, przyglądając się ruchliwemu, wielonarodowemu potokowi ludzi. Dużo długich, odsłoniętych, opalonych nóg dziewczyn. Barbro, znajoma Szwedka, mówi mi, że obowiązkowo trzeba być opalonym, to świadczy o tym, że ktoś był na urlopie nad ciepłym morzem, że stać go na to.Kilka dni później próbuję kulek z mięsa łosiego w sosie, z borówkami i ziemniakami. Smaczny chleb w kilku gatunkach,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2012, 36/2012

Kategorie: Świat
Tagi: Beata Dżon