Haiti – Wyspa Przeklęta

Haiti – Wyspa Przeklęta

Mimo obecności 9 tys. żołnierzy ONZ zbrojne gangi terroryzują mieszkańców wyspy

Haiti nie jest już oazą spokoju. Gangi zastraszają stolicę, a porywacze ludzi i handlarze narkotyków są bezkarni. Trwa kampania wyborcza, w której kandydaci grożą wojną domową na wypadek swej klęski. Kontyngent sił stabilizacyjnych ONZ nie może opanować sytuacji. Dowódca błękitnych hełmów, brazylijski generał Urano Teixeira Da Bacellar, zginął śmiercią tragiczną.
Wszystko wskazuje na to, że doświadczony wojskowy, mający za sobą prawie 40 lat służby i wiele niebezpiecznych misji, na Haiti nie wytrzymał stresu i zginął z własnej ręki. Da Bacellar od września dowodził kontyngentem stabilizacyjnym na Haiti, zwanym MINUSTAH (skrót od oficjalnej francuskiej nazwy), liczącym 9 tys. ludzi, w tym ponad 7 tys. żołnierzy. Najliczniejsze oddziały na Wyspę Przeklętą (jak mówi się o Haiti z powodu tragicznej historii) wysłały Brazylia i Jordania. Poprzedni dowódca, brazylijski generał Augusto Heleno Pereira, zrezygnował w sierpniu, tłumacząc: „Jeden rok na Haiti wystarczy”. Da Bacellar wytrzymał tylko cztery miesiące. 7 stycznia o świcie stanął na balkonie swego pokoju we wzniesionym na wzgórzu luksusowym hotelu Montana, w którym kwaterują dygnitarze misji ONZ i zagraniczni reporterzy. Mógł widzieć panoramę stolicy, ogromnego miasta Port-au-Prince, w którym żyje co trzeci spośród 8,5-milionowej ludności Haiti. Nagle padł strzał, przybyli na pomoc ludzie

znaleźli martwego generała,

ubranego tylko w koszulkę i spodenki, przegiętego przez barierę balkonu. Przypuszczano zabójstwo lub wypadek z bronią, lecz policja szybko doszła do wniosku, że dowódca błękitnych hełmów zginął śmiercią samobójczą. Twardy żołnierz, spadochroniarz, człowiek głęboko religijny i ojciec trojga dzieci na Haiti przegrał z rozpaczą – włożył lufę pistoletu w usta i nacisnął spust.
Do Port-au-Prince zjechali brazylijscy urzędnicy, aby nadzorować prowadzone przez Narody Zjednoczone śledztwo. W mieście krążą różne pogłoski na temat okoliczności zgonu generała. Prasa południowoamerykańska twierdzi, że na dzień przed śmiercią Da Bacellar spotkał się z przewodniczącym Izby Handlu, dr. Reginaldem Boulosem, oraz innymi przedstawicielami zamożnej elity politycznej i gospodarczej kraju. Domagali się oni, aby żołnierze ONZ przystąpili wreszcie do walki z porywającymi ludzi i terroryzującymi całe dzielnice bandytami. Pytali, kiedy błękitne hełmy przywrócą rządy prawa w Cite Soleil, nadbrzeżnej dzielnicy slamsów, w której na niespełna 2 km kw. gnieździ się prawie ćwierć miliona ludzi. W Cite Soleil rządzą zbrojne bandy, siły bezpieczeństwa nie mają tu wstępu, każda próba interwencji kończy się wymianą strzałów. W wigilię w pobliżu tej „dzielnicy zła” zginął od kul skrytobójców jordański kapitan. Generał Da Bacellar nie był jednak skłonny do wysłania zbrojnej wyprawy do slamsów. Tłumaczył, że mandat sił ONZ obejmuje obronę konstytucji Haiti, ale nie walkę z przestępczością. Brazylijski wojskowy nie do końca miał rację. Mandat MINUSTAH jest szeroki, żołnierze oddziałów stabilizacyjnych mają uprawnienia, by rozprawić się z bandytami. Ale generał rozumiał, że

cała sprawa ma także znaczenie polityczne.

W Port-au-Prince toczy się nieustanna kampania wyborcza, elekcję prezydenta i parlamentu odkładano ze względów bezpieczeństwa już czterokrotnie. Pod naciskiem Rady Bezpieczeństwa ONZ oraz Organizacji Państw Amerykańskich wyznaczono „ostateczny termin” na 7 lutego, lecz nie wiadomo, czy zostanie on dotrzymany. Cite Soleil rzeczywiście jest gniazdem złoczyńców, ale wielu spośród tych gangsterów i porywaczy to zwolennicy usuniętego w lutym 2004 r., popieranego przez biedotę prezydenta Bertranda Aristide’a, który obecnie korzysta z azylu politycznego w Republice Południowej Afryki. Haiti to jeden z najuboższych regionów świata, najbiedniejszy kraj półkuli zachodniej. Trzy czwarte populacji nie ma pracy, cztery piąte musi przeżyć dzień za równowartość najwyżej 2 dol., połowa dzieci cierpi głód. Frustracja społeczna jest ogromna, zwłaszcza że na Wyspie Przeklętej panują ogromne kontrasty społeczne, czarnoskórzy Kreole żyją w nędzy, francuskojęzyczni Mulaci, stanowiący 10% społeczeństwa, kontrolują większość bogactw kraju, przy czym niemal połowa nieruchomości i zasobów znajduje się w rękach 1% populacji.
Brazylijski generał nie zamierzał stać się pacyfikatorem w służbie bogatych, aczkolwiek rozumiał konieczność poskromienia bandytyzmu. Kiedy Izba Handlu zapowiedziała na 9 stycznia strajk generalny jako protest przeciwko szerzącej się przemocy, Da Bacellar prawdopodobnie załamał się, przewidując zamieszki i przelew krwi. W dzień po śmierci generała specjalny wysłannik sekretarza generalnego ONZ na Haiti, Juan Gabriel Valdes, zapowiedział bezpardonowe rozprawienie się z bandytami i kidnaperami, którzy są przeszkodą dla demokratycznych wyborów. Wątpliwe wszakże, aby udało się tego dokonać. Wyspa Przeklęta zasługuje na swą nazwę. W 1804 r. niewolnicy na Haiti wywalczyli niepodległość w walce przeciw francuskim kolonizatorom. Od tego czasu ten mały karaibski

kraj przeżył kilka amerykańskich interwencji

i okupacji oraz 30 zamachów stanu. Przemoc, korupcja, bezprawie szerzyły się w ojczyźnie dziwnej magii wudu przez dziesięciolecia. W 1986 r. zakończyła się trwająca 29 lat dyktatura rodziny Duvalier.
Bertrand Aristide, były ksiądz katolicki uważany za szermierza sprawy biednych, zwyciężył w pierwszych demokratycznych wyborach i w 1990 roku został prezydentem. Władzę sprawował tylko przez sześć miesięcy, przeprowadzony przez wojskowych pucz zmusił go do ucieczki. W 1994 r. prezydent Bill Clinton wysłał piechotę morską, która ponownie zainstalowała Aristide’a w pałacu prezydenckim. Amerykanie jednak wycofali się szybko, nie zostawiając pieniędzy na odbudowę kraju. Aristide zaś nie potrafił zapewnić stabilizacji, rozwiązał armię, zatem wielu byłych żołnierzy, policjantów, dawnych funkcjonariuszy reżimu Duvalier, wspieranych finansowo przez biznesmenów spiskowało przeciwko niemu. Znowu rozkręciła się spirala przemocy, przestał działać parlament, zwolennicy i przeciwnicy prezydenta toczyli krwawe utarczki.
W końcu Amerykanie stracili cierpliwość. Administracja Busha nie miała powodu, aby popierać polityka, któremu wcześniej pomagał Clinton. Aristide został wsadzony do samolotu i wywieziony do Afryki. Według wersji Stanów Zjednoczonych, opuścił kraj dobrowolnie. Aristide twierdzi, że został porwany, i zapowiada swój powrót. Niektórzy, chociażby jeden z czołowych ekonomistów świata, Jeffrey Sachs, uważają, że administracja Busha popełniła błąd, usuwając demokratycznie wybranego prezydenta. Sachs napisał na łamach „Financial Times”: „Kryzys na Haiti jest kolejnym przykładem bezwstydnego manipulowania przez USA małym ubogim krajem, przy czym prawda została ukryta przed dziennikarzami”. Sachs twierdzi, że ekipa Busha jeszcze przed przejęciem władzy postawiła sobie za cel usunięcie Aristide’a, którego neokonserwatyści uznali za nowego Fidela Castro.
W każdym razie zgodnie ze złą tradycją nowe władze kraju okazały się skorumpowane i nieudolne.

Przemoc przybiera zatrważające rozmiary,

policjanci, którzy torturują, nie przelewając krwi, uchodzą za humanitarnych. Pierre Esperance z organizacji obrony praw człowieka National Human Rights Defense obliczył, że w czasie ostatnich 12 miesięcy na Haiti zginęło 1,5 tys. osób. Plaga porwań paraliżuje kraj, w grudniu dochodziło do 20 przypadków kidnapingu dziennie. Ofiarą tego procederu padają sklepikarze, biznesmeni, ale także zwykli obywatele z bardzo skromnym majątkiem. Porywacze żądają kilkudziesięciu tysięcy dolarów okupu, zazwyczaj zadowalają się kilkoma tysiącami, co i tak w haitańskich warunkach jest fortuną. Wszyscy oskarżają się nawzajem o wspieranie kidnaperów. Juan Gabriel Valdes twierdzi, że niektórzy kandydaci na urząd prezydenta, a jest ich aż 35, finansują zyskami z okupów swą kampanię wyborczą. Ale gangsterzy z Cite Soleil, np. szef osławionej bandy Boston, Evans Jean, twierdzą, że także żołnierze ONZ zarabiają na porwaniach – w zamian za udział pozwalają bandytom grasować bezkarnie, a „policja jest jeszcze gorsza”. Zrozpaczeni ludzie wzdychają do czasów dyktatury Duvalierów. 47-letni Alphonse Altena, który w 1990 r. głosował na Aristide’a, uważa, że popełnił błąd: „Potem było już tylko gorzej. Za czasów Duvaliera przynajmniej budowano drogi, przyjeżdżali turyści i wywożono śmieci”.
Komentatorzy są zgodni, że przygotowania do wyborów skończyły się kompletnym fiaskiem. Za mało jest lokali wyborczych i kart uprawniających do głosowania. Dziwnym trafem nie ma lokali wyborczych w ubogich dzielnicach, bastionach zwolenników Aristide’a (którzy często jednocześnie są porywaczami i bandytami, nie sposób temu zaprzeczyć). Kandydaci, np. mieszkający także w USA przemysłowiec Charles Henri Baker, przepowiadają wojnę domową w razie swojej przegranej. Nikt nie wie, jak zdjąć ciążącą nad Haiti klątwę przemocy i ubóstwa. Dowódca błękitnych hełmów, gen. Da Bacellar, w obliczu beznadziejnej sytuacji zdecydował się na ostateczne wyjście.

 

Wydanie: 03/2006, 2006

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy