Wyzyskiwane szwaczki w elbląskiej fabryce nie mają nic do gadania Czwartek, 16 stycznia, godzina 18. Przed zakładem odzieżowym Hetman w Elblągu milczący tłum. To już druga w tym miesiącu manifestacja w obronie zwolnionych dyscyplinarnie szwaczek. Z transparentów krzyczą hasła: „Żądamy godnego traktowania! Żądamy wypłacenia zaległych pensji! Żądamy przywrócenia koleżanek do pracy!”. Zdesperowani ludzie przyszli, licząc, że telewizja pokaże ich krzywdę, pomoże i wstrząśnie opinią publiczną. Tymczasem przed kamerami najbardziej zainteresowanym zamknięto usta. Nawet nie mogą sprostować kłamstw swojego pracodawcy, prezesa Jana Przezpolewskiego, bo po prostu go nie słychać, nic nie słychać! Chociaż stoję zaledwie sto metrów od debatujących, trudno mi wyłowić choćby słowo. Całe nagrywane zebranie jest jak niemy film. – Przecież to nieprawda, co mówi – oburzają się szwaczki, komentując wypowiedź prezesa Przezpolewskiego, którą jakimś cudem udało im się wychwycić. – Nie zapłacił nam delegacji do Giżycka, pensji też do dziś nie otrzymałyśmy. W tłumie niezadowolenie narasta. – Telewizja zrobiła cyrk, a my w nim jak małpy na sznurku – dogadują na boku kobiety. – Szefowi w to graj, jak obejrzy tę kasetę, jutro w pracy wszystkie wylądujemy na dywaniku. Dla szwaczek to nie pierwszyzna. Codziennie wzywane są do gabinetu prezesa na porcję obelg. – On nic sobie nie robi z tego szumu – mówią – to po nim spływa. Każdego potrafi ustawić: władze miasta, regionu, z telewizją włącznie. Dziś prezydent Elbląga obiecał mu zwolnienie od podatku na pół roku. – Jakim prawem – krzyczy jedna z kobiet – nasze miejskie pieniądze daje się złodziejom! Kurczowo chwyta mnie za rękę, prosi: – Niech pani napisze, że nie mam renty, zasiłku, nic. Przezpolewski w zeszłym roku najpierw przymusowo wysłał mnie na urlop, a potem wyrzucił na bruk. Paskudne buntowniczki Konflikt narastał już od dwóch lat. W grudniu, tuż przed świętami, okazało się, że mimo wcześniejszych obietnic prezesa, nie będzie zaległych listopadowych i grudniowych pensji. Zrozpaczonym kobietom rzucono jedynie ochłap w wysokości 250 zł. Wtedy postanowiły się bronić. Dziewięć z nich 18 grudnia zawiązało zakładową „Solidarność”. Chociaż pracodawca został wcześniej poinformowany, na zebranie nie przybył. W biurowcu mówili, że w tym czasie otwierał jeden ze swoich sklepów czy uczył się angielskiego… Wersje są różne. Szwaczki czekały na niego dwie godziny i potem wróciły do pracy. Zmarnowany czas odrobiły nazajutrz, 19 grudnia. Ale Jan Przezpolewski wcale nie docenił ich dobrej woli i sięgnął po represje. Dyscyplinarnie zwolnił przewodniczącą związku, Barbarę Chmielewską, i jej zastępczynię, Elżbietę Chojnicką. Pozostałe osiem buntowniczek przeniósł do zakładu w Giżycku, odległym od Elbląga o 250 km. Miały się tam stawić w poniedziałek, 23 grudnia, o godz. 6 rano. Ponieważ jedyny nocny pociąg przyjeżdża do tej miejscowości parę minut po 6, kobiety, aby się nie spóźnić, pojechały już w niedzielę. Kiedy zmarznięte i zmęczone podróżą trafiły wreszcie pod wskazany adres, okazało się że zakład w Giżycku nie istnieje. Dozorca, równie zdezorientowany jak one, początkowo nawet nie chciał ich wpuścić do budynku. Kilka godzin czekały na decyzję w nieogrzanym pomieszczeniu – to jeszcze nie był koniec ich poniewierki. Prezes telefonicznie nakazał, by stawiły się w tym samym miejscu dnia następnego, w Wigilię. Również o 6 rano. Nie interesowało go to, że siedzą bezczynnie, mając ten czas zresztą wcześniej odpracowany. Mimo jawnej niesprawiedliwości zacisnęły zęby i podporządkowały się rozkazom. Wieczór wigilijny zamiast z rodziną spędziły w pociągu. Z tych nerwów i zimna wszystkie się rozchorowały. 27 grudnia już nie pojechały do Giżycka – lekarz, wystawił im zaświadczenia o niezdolności do pracy. Mimo to zostały zwolnione w trybie dyscyplinarnym. Razem z nimi wyrzucono z pracy jeszcze 25 innych kobiet, które zgłosiły swój akces do związku. W uzasadnieniu decyzji napisano „że podyktowana była między innymi odmową pracy w dniu 18 grudnia w godzinach 9-11”. Pracodawca grozi w piśmie, że obciąży je finansowo za straty. O tym, że każdej zwolnionej zalega na sumę ponad tysiąca złotych, nie wspomina. 10 stycznia Przezpolewski zapowiedział zwolnienie kolejnych 61 osób i słowa dotrzymał. I pewnie uszłoby mu to na sucho, gdyby nie zdecydowana postawa regionalnej „Solidarności”, która weszła
Tagi:
Helena Leman









