Profesor Weigl i karmiciele wszy

Profesor Weigl i karmiciele wszy

Gestapowcy nie palili się do wchodzenia na teren instytutu. Hasła: „tyfus” i „wszy” odstraszały skutecznie Działalność konspiracyjna odbywała się w instytucie niemal jawnie. Za wiedzą Rudolfa Weigla, z jego półoficjalnym przyzwoleniem, wreszcie z udziałem uczonego. Jedni wykorzystywali instytut jako bezpieczną skrzynkę kontaktową, inni jako przykrywkę dla pracy w podziemiu, część produkcji szła na potrzeby Armii Krajowej i do gett we Lwowie, w Krakowie i Warszawie. „Ta działalność była niejednokrotnie tak słabo zakamuflowana, że do cudów należy zaliczyć, że jakichś poważniejszych wpadek nie było”, wspominał Marek Zakrzewski. Pracowali u Weigla ludzie ze wszystkich podziemnych organizacji działających we Lwowie, opowiadała preparatorka i działaczka Rady Pomocy Żydom „Żegota” Halina Szymańska-Ogrodzińska: „to było jak arka Noego”. Wśród karmicieli najwięcej było łączników i żołnierzy AK, napisał Andrzej Nespiak. Pracowali niepełną godzinę dziennie, a mieli dokładnie takie same pomarańczowe ausweisy co etatowi strzykacze i preparatorki, spędzający w instytucie po sześć-osiem godzin każdego dnia. Pozostawało mnóstwo czasu „na zajęcia nie całkiem legalne lub całkiem nielegalne”, wspominał jeden ze strzykaczy, którego anonimowe wspomnienia przechowywane są w Muzeum Narodowym Ziemi Przemyskiej. „Żadna obława gestapo – a zdarzały się takowe – nie była w stanie ich wyłapać”, dodał Nespiak. Ale nie brakowało też wśród karmiących wszy specjalistów od tzw. legalizacji dokumentów. „Korzystając ze sprzyjających okoliczności, moi koledzy wystawiali najprawdziwsze ausweisy znajomym i nieznajomym izraelitom, a następnie wyprowadzali ich, uzbrojonych w urzędowe dowody fałszywej tożsamości, z obskurnych murów getta, i to bezczelnie, obok wachy sterczącej u bram tego padołu rozpaczy”, wspominał „fabrykę na św. Mikołaja” Adam Hollanek, po wojnie publicysta i autor popularnonaukowych powieści. (…) • Karmicielami wszy „u Weigla” byli szef sztabu Lwowskiego Okręgu Armii Krajowej Karol Borkowiec („Zen”), Tadeusz Garliński z Delegatury Rządu i Stanisława Grabska, bratanica Władysława Grabskiego, dwukrotnego premiera i ministra skarbu w kilku rządach Drugiej Rzeczypospolitej. Grabska przyjechała do Lwowa jeszcze w okresie okupacji sowieckiej jako wysłanniczka Komendy Głównej Związku Walki Zbrojnej w Warszawie, aby nawiązać współpracę ze strukturami ZWZ działającymi po drugiej stronie granicy, którą podzielili kraj okupanci. Była lwowianką, ojciec przed wojną wykładał na Uniwersytecie Jana Kazimierza, miała w mieście kontakty. Największym problemem było przedarcie się przez zieloną granicę, a potem… przeżycie. „O misji Grabskiej wiedziało w instytucie wiele osób. Mimo to nie miały miejsca przecieki informacji w niepożądanym kierunku”, napisał Jerzy Gardynik. „Być od Weigla, to był tytuł szlachectwa. Prawie całe kierownictwo konspiracji tam było”, wspominał Mirosław Żuławski. Sam co rano karmił wszy z delegatem rządu na Lwów, a kiedy delegat nie mógł przyjść osobiście, zastępowała go najbliższa współpracownica o imieniu Wanda. Była zdrową dziewczyną i nie bała się panieńskich anemii, zapamiętał Żuławski. Wśród strzykaczy mniej więcej połowa związana była w jakiś sposób z konspiracją, potwierdził Gardynik. Rudolf Weigl wspólnie z Anną Herzig i Henrykiem Mosingiem stworzyli taki system selekcji pracowników, że ludzi z podziemia systematycznie przybywało. Byli wśród nich przedwojenni oficerowie i podoficerowie oraz młodsi, którzy wchodzili w dorosłość już w czasie okupacji. Część z nich nie musiała nawet przychodzić do pracy. – Oczywiście to byli karmiciele fikcyjni. Byli na liście płac, ale nigdy nawet nie byli w zakładzie – opowiadał w filmie „Sprawa profesora Weigla” Stefan Kryński. Profesorowie Andrzej Alexiewicz i Jerzy Albrycht w spisanym po latach wspomnieniu informują o ogromnej liczbie szczepień ludności cywilnej, wykonywanych w oddziale instytutu kierowanym przez Henryka Mosinga. „Pod pozorem przeprowadzania doświadczeń wykonywano bezpłatnie masowe szczepienia społeczeństwa polskiego szczepionką najwyższej jakości, nieosiągalną nawet na terenie Reichu, a co dopiero w tzw. Generalnej Guberni”, napisali. Potwierdził to bp Jan Nowicki, w czasie okupacji ksiądz we Lwowie, po wojnie rektor seminarium diecezjalnego, a od 1964 r. administrator apostolski polskiej części archidiecezji lwowskiej z siedzibą w Lubaczowie. Duchowni z diecezji lwowskiej mogli zawsze liczyć na bezpłatne szczepienia w instytucie Rudolfa Weigla. Wspominał: „Tego samego dobrodziejstwa doznawały całe szeregi sióstr zakonnych, zwłaszcza tych, które pracowały w szpitalach”. Konieczność szczepień dość łatwo było uzasadnić. Jeden ze strzykaczy już

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 04/2019, 2019

Kategorie: Historia