Prowokatorka – rozmowa z Charlotte Rampling

Prowokatorka – rozmowa z Charlotte Rampling

Przyjmuję różne propozycje, nawet te, które mogą szokować Charlotte Rampling – (ur. 5 lutego 1946 r.) aktorka angielska, ma na koncie ponad 90 filmów. Debiutowała w latach 60., następnie na skutek rodzinnej tragedii opuściła Anglię, by zamieszkać we Włoszech, a później we Francji. Znana z kontrowersyjnych wyborów artystycznych. Światową sławę przyniosły jej role w głośnych filmach Luchina Viscontiego („Zmierzch bogów”, 1969), Liliany Cavani („Nocny portier”, 1974), Johna Boormana („Zardoz”, 1974), Nagisy Oshimy („Max, moja miłość”, 1986), Woody’ego Allena („Wspomnienia z gwiezdnego pyłu”, 1980) i Sidneya Lumeta („Werdykt”, 1982); we Francji grała m.in. u Yves’a Boisseta, Claude’a Leloucha, Jacques’a Deraya i François Ozona („Pod piaskiem” – 2001, „Basen” – 2002 i „Angel” – 2007), któremu zawdzięcza triumfalny powrót na ekrany. W 2011 r. zagrała w „Młynie i krzyżu” Lecha Majewskiego oraz w „Melancholii” Larsa von Triera. Występuje również w teatrze. Ma dwóch synów, Barnaby’ego i Davida, z małżeństw z brytyjskim aktorem Bryanem Southcombe’em i francuskim kompozytorem Jeanem-Michelem Jarre’em. Rozmawia Joanna Orzechowska Anglicy nazywają panią The Legend – legenda. Tak też przedstawia panią dokument Angeliny Maccarone „The Look”, objeżdżający wszystkie filmowe festiwale. Czy czuje się pani legendą? – Dobrze się zaczyna (śmiech). Musimy chyba natychmiast przystąpić do demistyfikacji mojej osoby. Nie wiem, czy się uda – zagrała pani przecież w legendarnych filmach Luchina Viscontiego, Liliany Cavani i Nagisy Oshimy, a pani odważne i prowokujące kreacje zapisały się w historii kina. – Nie bardzo wiem, co znaczy być legendą czy postacią mityczną. Mój status zawsze bardzo mnie dziwił. Nigdy nie porównywałam się do Marilyn Monroe. Jestem jednak zawsze bardzo wzruszona, kiedy mówi mi się o tym, i zadaję sobie wtedy niezmiennie pytanie, jak to możliwe. Owszem, jestem dość konsekwentna w wyborach, ale gdy spotykam aktorów, którzy dali z siebie dużo więcej, harowali i bynajmniej nie są otoczeni uwielbieniem, czuję się nieswojo. Myślę, że to kwestia filmów, w których grałam – niosły coś wyjątkowego, co sprawiło, że weszły do legendy, a ja razem z nimi. Z drugiej strony była pani uważana za osobę zimną, niepozwalającą sobie na uczucia i słabość. Powiedziała pani kiedyś, że to kwestia spojrzenia innych – reżyserzy dostrzegali jedynie zewnętrzny aspekt pani osobowości, obsadzając panią w rolach, które do niego pasowały. Nigdy nie pokusili się, żeby zajrzeć pod pani pancerzyk. – Nie, to byłam ja, albo inaczej: to również byłam ja. Grane przeze mnie postacie były w dużym stopniu mną samą, nie artystyczną konstrukcją. Ta ostatnia nigdy mnie specjalnie nie interesowała – szukałam ról, które odnosiły się bezpośrednio do mojego „ja”. Ale nigdy nie byłam zimna – po prostu się ukrywałam. Koniec z ukrywaniem Używa pani czasu przeszłego? – Tak, bo dzisiaj jestem dużo bardziej otwarta. Nabrałam odwagi i pewnej lekkości, którą dawniej również miałam, ale która należała do mojego świata wewnętrznego. Z drugiej strony, nie mam ochoty stracić mojej tajemnicy – jeśli jej się pozbędę, co mi pozostanie? Aktorstwo wymaga jeśli nie ekshibicjonizmu, to przynajmniej ekstrawertyzmu. Jak pani godzi tajemniczość z wymogami zawodu? – Sama nie wiem. Wszelka ostentacja jest mi tak daleka, że gram trochę na zasadzie paradoksu – w ten sposób udaje mi się przezwyciężyć własne ograniczenia. Tak naprawdę nienawidzę kręcenia filmów! Czuję jednak, że muszę to robić, nie mogłabym żyć inaczej. Zawsze interesowały panią role kobiet mających strefy cienia, walczących z wewnętrznymi demonami. Co nie zmienia faktu, że jako młoda dziewczyna była pani jedną z gwiazd „swingującego Londynu” lat 60. i grywała w szalonych komediach… – Tak, świetnie się bawiliśmy, to był naprawdę wspaniały okres! Kiedy skończyłam 16 lat, rodzice pozwolili mi na większą samodzielność – tańczyłam więc do rana i grywałam w filmach u boku Jacqueline Bisset oraz Jane Birkin. Stanowiłyśmy nierozłączną trójcę. Kiedy miałam 20 lat, zdarzyło się jednak coś strasznego, co zadecydowało o całym moim przyszłym życiu. Może dlatego interesują mnie wewnętrzne pęknięcia w gładkich wizerunkach, ukryte rany i dramaty. Poszukuję tego typu ról zupełnie świadomie, nikt mi ich nie narzuca. To mój wybór. Mogłabym tu przeprowadzić moją własną

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 19/2012, 2012

Kategorie: Kultura