Nie ma pościgów, efektownych bójek, wymachiwania spluwą. Tylko żmudne zbieranie informacji – Sprawdzałem kiedyś w urzędzie gminy, czy firma, która niespodziewanie zmieniła adres, w ogóle była kiedykolwiek zarejestrowana. Pokazałem dowód i pełnomocnictwo klienta. Urzędniczka długo oglądała jedno i drugie. – To pan jest taki prywatny glina? Pierwszy raz widzę kogoś takiego. – No i jak – spytałem? – Wygląda pan zupełnie normalnie – stwierdziła z rozczarowaniem. Zwykły facet? A gdzie kapelusz nasunięty na oczy, podniesiony kołnierz prochowca i spluwa? – Klienci często mają takie właśnie, powieściowe wyobrażenie o detektywach – mówi Michał Kiełbiewski z Biura Usług Detektywistycznych DEX. – Kiedyś zdradzany mąż proponował, aby detektyw spuścił się na linie z dachu wieżowca i zrobił przez okno zdjęcia niewiernej małżonce… – Jak to niemożliwe – upierał się. – Widziałem na filmie. Obserwacja, czyli to, co popularnie nazywamy śledzeniem, to, zdaniem zleceniodawców, bułka z masłem. Wystarczy wsiąść w samochód i… – Pytam kiedyś takiego nerwowego męża, czy próbował to robić – wspomina detektyw. – Tak, ale żona się zorientowała. Zobaczyła mnie w lusterku. – No właśnie. To nie jest takie proste. Do profesjonalnie powadzonej obserwacji potrzeba kilku ludzi i samochodów – wyjaśnia Michał Kiełbiewski. Cenne przecieki Profesjonalnie – to słowo pada w każdym biurze czy agencji detektywistycznej. Detektywi to byli policjanci pionów dochodzeniowych, często z PG, czyli przestępczości gospodarczej, byli oficerowie wywiadu politycznego i wojskowego. Zweryfikowani negatywnie, tacy, którzy sami się zweryfikowali, poodchodzili na emerytury. Andrzej Mikstal, szef Biura Detektywistycznego Renoma II, nie kryje, że jest byłym oficerem wywiadu. Po namyśle dodaje, że pozostaje się nim całe życie, niezależnie od tego, co się robi. Przebieranki, kamuflaż, czarne okulary, powieściowe rekwizyty – rzadko. – Kiedy twarz detektywa jest “spalona”, ktoś inny kontynuuje obserwację – tłumaczy Andrzej Mikstal. – Tak naprawdę najskuteczniejsze są najprostsze środki. Socjotechnika. Umiejętność takiego prowadzenia rozmowy, aby pytany nie zorientował się nawet, że udziela informacji. Ot, przypadkowe spotkanie, przypadkowe pytanie w przerwie narzekań na drożyznę, złe zdrowie, uciążliwych sąsiadów. To właśnie owa wspomniana rutyna i profesjonalizm pozwala nawiązać kontakt w zależności od sytuacji i rozmówcy. Kobiety? Są, a raczej bywają. Pracują na zlecenie, bo czasem jest taka potrzeba, ale nie garną się do tego zawodu. Nienormowany, a może lepiej by było powiedzieć nadwymiarowy czas pracy, wielogodzinne czasami obserwacje, częste wyjazdy. Nie ma czasu na dom, dzieci. – Gdzie się nie ruszymy, ograniczają nas przepisy prawa – ubolewają – zwłaszcza ustawa o ochronie danych osobowych. Ale przyznają, że mentalność ludzi się nie zmieniła. Na szczęście. Kwiatki, czekoladki, w porę powiedziany komplement, czasem chwilowa “przyjaźń” z osobą, która może udzielić informacji. – Pracujemy na przeciekach – mówią z uśmiechem. Niedyskrecja urzędników to cenne źródło informacji. Dyskrecja W powieści, w małym, obskurnym na ogół biurze siedzi facet z papierosem przyklejonym do ust i nogami na stole. Rzeczywistość? Niewielkie biura, mieszczące się najczęściej w zaadaptowanych na ten cel mieszkaniach, a na biurkach nie nogi, lecz komputery. Niewielkie szyldy przy bramach, drzwiach klatek schodowych. Czasem nawet tego nie ma, trzeba wiedzieć, jak trafić. Ogłoszenia? Panorama firm, rzadko gazety, czasem Internet. Najbardziej cenią reklamę szeptaną. Jedna firma drugiej firmie, jeden klient drugiemu. Kiedy na początku lat 90. powstawały biura detektywistyczne, wiele z nich miało bardzo szeroki wachlarz usług. Ochrona mienia, konwojowanie pieniędzy i usługi detektywistyczne. – Teraz nastąpiła specjalizacja. Pracujemy dla dużych firm – wyjaśnia Andrzej Mikstal. – Czasem pracodawca pyta o opinię o przyszłym pracowniku. Niedawno duża firma zwróciła się do nas, bo pojawiły się anonimy dotyczące jednego z pracowników. On złożył stosowne wyjaśnienia, a my mieliśmy to zweryfikować. Rzadko przyjmujemy zlecenia od indywidualnych osób. Czasem zajmujemy się poszukiwaniem zaginionych. Niedawno na zlecenie matki szukaliśmy chłopaka, narkomana. Niechętnie podejmują się obserwacji przy sprawach rozwodowych. Trzeba okiełznać emocje klientów, wybić im z głowy niektóre pomysły. – Podstawiona blondynka, zdjęcia
Tagi:
Joanna Kosmalska









