Przemoc, kradzież, narkotyki

Przemoc, kradzież, narkotyki

Raport o warszawskich gimnazjach Fala w gimnazjum, czyli „kocenie” odbywa się już nie tylko na początku roku szkolnego, ale trwa kilka miesięcy. Później starsi i silniejsi zadają słabszym „pływanie” na ławce (trzeba się na niej położyć i machać rękoma) lub mierzenie korytarza zapałką. Z każdej próby, czyli także „malowania-odczulania” (na twarzy maluje się kota), można się wykupić. Dać na fajki. Sprzeciw pogarsza sytuację gimnazjalnego Nemeczka. Zabiorą mu adidasy, zniszczą szafkę, zepchną ze schodów. Właściwie w każdej szkole jest kozioł ofiarny, ale wyżywanie się na nim nie daje bezpieczeństwa pozostałym. Tuż bowiem za murami szkoły można zostać skrojonym z komórki, pobitym i prawie rozebranym do naga. Taki, jak z thrillera, obraz wyłania się z raportu przygotowanego przez Ośrodek Konsultacji Dialogu Społecznego na zlecenie stołecznego ratusza. W 113 warszawskich gimnazjach publicznych przeprowadzono szczegółowe ankiety. Pytano o agresję i zagrożenia. Odpowiedziało 20 tys. uczniów, 15 tys. rodziców i 2,5 tys. nauczycieli. Są to największe tego typu badania w Polsce. Okazało się, że w każdej dzielnicy są upiorne szkoły, nie tylko na Targówku. Wyniki w innych miastach mogą być podobne. Nie ma przeklętych dzielnic, a agresja rodzi się również w bardzo dobrych placówkach. Czarny obraz pojawiał się już we wcześniejszych badaniach przeprowadzonych we wszystkich typach szkół. Przygotowała je przed dwoma laty prof. Krystyna Ostrowska z Instytutu Profilaktyki Społecznej i Resocjalizacji UW. Już wtedy wykazano, że w stosunku do analiz z 1997 r. dwukrotnie wzrosła szkolna przemoc fizyczna z użyciem niebezpiecznych narzędzi. Ciekawa jest również sugestia prof. Janusza Surzykiewicza z uniwersytetu w Eichstadt. Niepokojące jest, jego zdaniem, to, że w szkołach aż 42% uczniów określa się jako kibice zachowań agresywnych. Nie uczestniczą w bójkach, ale nie potrafią ani mediować ani im się przeciwstawić. Radź sobie sam Centrum szkoły to toaleta, a raczej palarnia, uważana za najmniej bezpieczne miejsce. Dzięki precyzyjnemu systemowi stania na czatach nauczyciele nie wiedzą, co tam naprawdę się dzieje. Ciężko jest też na schodach, bo każdy może być z nich zepchnięty. Klasa wcale nie jest bezpieczna, bo w tłoku łatwiej komuś dołożyć, a nauczyciel jest w niej samotny wobec dużej grupy. W Warszawie bowiem obowiązuje zasada, że klasa nie może mieć mniej niż 26 osób. Przeważnie liczy ok. 30 uczniów. To taki system oszczędnościowy, który produkuje agresję. Wszystko może się też zdarzyć w szatni, gdzie jest ciasno i ciemno. Dariusz Kulma (matematyk, co jak przyznaje, już może wywołać złość) jest wychowawcą w gimnazjum nr 2 w Mińsku Mazowieckim. Wspomina, jak w pierwszych latach pracy ostro reagował na uczniowską agresję. Refleksja przyszła, gdy jeden chuliganów powiedział: – Może pan po mnie jeździć. Wszyscy tak robią. – Teraz staram się akceptować uczniów, wysłuchać, rozmawiać – mówi. – Raczej nie podsycać konfliktów. Oczywiście, jeśli kara jest konieczna, trzeba to zrobić szybko i wytłumaczyć, dlaczego jest właśnie taka. Dziś prawie każde gimnazjum planuje lekcję wychowawczą „o agresji”. Jest sporo dobrych programów, tylko efektów nie ma. Nieobecni winni Kto podsyca agresję? Nikt się nie poczuwa do winy. Rodzice obciążają media i szkołę, pedagodzy twierdzą, że to rodzice opuścili dzieci i zrezygnowali z ich wychowania. – Ale tak naprawdę winni jesteśmy my wszyscy, dorośli – mówi Andrzej Wyrozembski, dyrektor warszawskiego gimnazjum nr 42 przy ulicy Twardej. Jednak i on uważa, że rodzice zobojętnieli na problemy dzieci. – W moim gabinecie stoi gruby segregator z nieodebranymi listami poleconymi do rodziców – mówi. – Oczywiście, nie jestem fanem biurokracji, więc wysyłam je dopiero, gdy wyczerpię inne próby kontaktu. Andrzej Wyrozembski winnych znajduje także poza szkolnym systemem. To on przez dwa lata nie mógł się pozbyć młodocianego przestępcy. Choć chłopak miał 16 spraw w toku, jednak uznano, że ma prawo do edukacji. Do szkoły chodzi 600 uczniów, ale on, o wiele starszy od pozostałych gimnazjalistów, i jego przyboczni byli postrachem. Zbawienie przyszło przypadkowo. Ktoś odkrył, że od pół roku pseudouczeń ma już wyrok. Z kolei Dariusz Kulma stara się zamienić wywiadówki w rozmowy z rodzicami. Ma to być debata, a nie tylko rozdanie karteczek ze stopniami. Jednak zdaniem pedagoga, Włodzimierza Paszyńskiego

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2005, 21/2005

Kategorie: Kraj