Przenoszenie słoni w POLOmarkecie

Przenoszenie słoni w POLOmarkecie

18.02.2017 BYDGOSZCZ MIASTO FORDON PROTEST ZSP POLO MARKET FORDONSKA 110 AKCJA PRACOWNICY FOT. FILIP KOWALKOWSKI/POLSKA PRESS

Darmowa praca po godzinach, dźwiganie ciężarów, błaganie o przerwę – tak wygląda codzienność w firmie, która została laureatem programu Dobry Pracodawca Miesięcznie przez dwa potężne centra logistyczne w Kłobucku i Giebni przemaszerowuje 4 tys. afrykańskich słoni. Tylko z jednego magazynu każdego dnia wyruszają w Polskę 94 słonie. Firmowe tiry co 19 godzin okrążają Ziemię, pokonując 160 tras na dobę. Nad wszystkim czuwają uśmiechnięci i oddani pracownicy. Fundamentem tego ogromnego przedsięwzięcia jest zaufanie. Dwie kategorie towaru Filmowa reklamówka roztacza przed nami widok idyllicznej krainy. Czystość, wysoka jakość usług, profesjonalny personel. Pierwsze skojarzenie – prywatna warszawska klinika medycyny estetycznej. W tej historii chodzi jednak o segment spożywczy. – W ciągu tygodnia sama przeniosłam kilka takich afrykańskich słoni – opowiada Alicja. 4 tys. słoni to 20,5 tys. ton suchych produktów, które miesięcznie opuszczają ogromne magazyny. 94 słonie to 470 ton produktów świeżych. Alicja przyznaje, że nie ma pojęcia, dlaczego w promocyjnym filmie wagę towarów przeliczono akurat na wagę tych zwierząt. W sklepie należącym do sieci POLOmarket pracuje od pięciu lat. W jej dziale towar umownie dzieli się na dwie kategorie. Pierwsza kategoria – towar jadalny – pochodzi z transportu, druga – to mięso, którym rzuca kierowniczka, np. „Jak ci się, k… nie chce robić, to się zwolnij”, „Co ty robisz, poj… cię?”, „Jesteście patologią, p… lenie”. Pierwszy towar ma określoną wagę. Nigdy mniej niż 500 kg. Alicja z Mariolą przez kilka godzin dziennie dźwigają ponad pół tony świeżych produktów. Wędliny, garmażerka, sery, surowe mięso, ryby. W okresie przedświątecznym tonę dziennie, a nawet kilka ton na dobę. Przyjeżdża tir i ktoś musi go rozładować. W dziale mięsnym są tylko we dwie. Zgłaszały kierowniczce, że nie dają rady i potrzebują pomocy. Miały nie marudzić, tylko wziąć się do roboty. – W dziale mięsnym codziennie same musiałyśmy to wszystko zważyć i poukładać. Nosiłam te ciężkie skrzynki z chłodni do sklepu, czasami towar znajdował się w sklepie, wtedy pchałam go przez pół sklepu do mięsnego. Taka wieża ze skrzynek ważyła ponad 120 kg – podkreśla Alicja. POLOmarket to jedna z największych sieci supermarketów w Polsce. 300 sklepów i 6,5 tys. pracowników. W zeszłym roku część z nich zaczęła głośno mówić o łamaniu przez pracodawcę Kodeksu pracy. Prosili o pomoc media, sądy i prokuraturę. Największą otrzymali jednak od Związku Syndykalistów Polski (ZSP). Syndykaliści z powodzeniem walczyli w zeszłym roku o prawa pracowników supermarketów Dino. Dzisiaj wspierają pracowników POLOmarketu protestujących m.in. w Świdnicy, Sobótce, Świebodzicach, we Wrocławiu, w Wadowicach, Unisławiu, Gdańsku oraz na Górnym Śląsku. – POLOmarket znalazł się pod dużą presją ze względu na medialne nagłośnienie naszych protestów. Wszystko zaczęło się od pracownicy, która zorganizowała kolegów i koleżanki, mających dość złego traktowania – mówi lider ZSP Jakub Żaczek. Ostatnie miesiące to dobry czas dla takich akcji. Klimat walki o prawa pracownicze wzmocniły wyniki ostatnich kontroli w sklepach konkurencyjnej sieci – Państwowa Inspekcja Pracy zakończyła kontrolę w 17 sklepach Biedronki. Wykryto wiele nieprawidłowości, m.in.: zmuszanie do pracy w nadgodzinach osób wychowujących małe dzieci, odmawianie 15-minutowej przerwy w pracy, niewypłacanie wynagrodzenia za nadgodziny. Bez przerw, ale z wędliną Życie w supermarkecie spożywczym toczy się falami. Największe przechodzą rano, potem między godz. 13 a 15 i wieczorem od 16 do 19. Tak przynajmniej wygląda obraz sklepu widziany oczami stałych klientów. Z tej perspektywy nie widać niepłatnych obowiązków po godzinach pracy i braku pracowników w poszczególnych działach. Nie słychać też błagania o przerwę i nieznoszącej sprzeciwu odmowy. – W dziale mięsnym pracowało nas niewiele. Gdy zgłaszałyśmy potrzebę przerwy śniadaniowej, kierowniczka udawała, że nas nie słyszy, albo mówiła, że nie musimy mieć przerwy – opowiada Mariola. Pracownicy zjadali kanapki ukradkiem i w pośpiechu. Najczęściej w chłodni. Chodziło o to, żeby nie narazić się kierowniczce. Każdy ich ruch był przez nią pilnie śledzony. Tak jak wtedy, gdy złapano na gorącym uczynku pracownicę, która sięgnęła po plasterek sklepowej wędliny. To był jej pierwszy raz. Tego dnia nie zjadła śniadania i była bardzo głodna. Cały sklep usłyszał, że jest złodziejką. –

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2017, 49/2017

Kategorie: Kraj