Przestrzelone życie

Przestrzelone życie

Dawid Lis myślał o tym, żeby zostać zawodowym wojskowym. Sparaliżowany po policyjnym postrzale swoją przyszłość wiąże z komputerami Co czuje człowiek w chwili, gdy dosięga go kula pistoletu? – Nic – przekonuje Dawid Lis. – Nie wiedziałem nawet, że mnie trafili. Poczułem tylko, że robi mi się ciepło i nie mogę się ruszać. Żadnego bólu ani krzyku – tłumaczy przystojny i wysportowany 20-latek z krótko obciętymi włosami. 29 kwietnia 2004 r. to punkt zwrotny w jego życiu. Data, po której nic już nie jest takie, jak przedtem. – To miał być przyjemny wieczór. Opijaliśmy mój bilet do wojska. Tydzień później miałem być w armii – wspomina, spoglądając na stojący obok wózek inwalidzki, który nijak do niego nie pasuje. Już bardziej ten mundur i kamasze. Zresztą one nie były mu straszne. Zastanawiał się nawet, czy nie zostać w armii na dłużej. Teraz może o tym zapomnieć, bo takich jak on do wojska nie biorą… Skończył na wózku, bo znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. To były sekundy – Pojechaliśmy do Swarzędza odwieźć po imprezie kolegę, gdy wracaliśmy, drogę zajechała nam alfa romeo – opowiada. – To wyglądało jak napad. Wyskoczyli faceci z pistoletami. Byliśmy przerażeni. Pierwsza myśl – uciekać, ale nie dali nam szans… – zawiesza głos. W rovera, którym jechali, wpakowano 39 kul. Trzy z nich trafiły kierowcę – Łukasza, jedna pasażera – Dawida. – To były sekundy. Po wszystkim spojrzałem na krwawiącego kumpla i spytałem, co mu jest, bo tak dziwnie charczał. Potem straciłem przytomność i ocknąłem się na OIOM-ie. Łukasz nie miał tyle szczęścia. Zmarł chwilę później. Zabiła go kula, która utkwiła w głowie. Nie był to jednak pocisk bandyty, ale policjanta… Ubrani po cywilnemu funkcjonariusze z wydziału kryminalnego byli przekonani, że strzelają do groźnego przestępcy, który odgrażał się, że żywcem policja nigdy go nie schwyta. Byli przekonani, że to ten, na którego czyhali, bo gangster miał się ukrywać w bloku, spod którego odjechali chłopcy, i jeździć niemal identycznym samochodem. Bandytę schwytano dzień później, ale tragicznej pomyłki nie dało się już naprawić. Dawid niechętnie opowiada o tym, co się wtedy wydarzyło. Chciałby uciec od koszmaru z ulicy Bałtyckiej, ale czarne myśli powracają. Często wspomina zabitego Łukasza. Nic dziwnego, znali się od piątej klasy podstawówki. Razem kończyli zawodówkę i pracowali jako lakiernicy u jego ojca. Świetnie się rozumieli. Bilans jednej kuli Pierwsza o tragedii dowiedziała się Marianna Juchniewicz, babcia Dawida. – W szpitalu nie chcieli mnie nawet do niego wpuścić, cały czas pilnowali go policjanci. Wszyscy – łącznie z lekarzami – traktowali wnuka jak przestępcę – żali się pani Marianna. – Czy jak ktoś trafia do szpitala postrzelony, to od razu musi być bandziorem? – wtrąca poirytowany ojciec. Matka długo nie mogła się otrząsnąć po tym, co usłyszała od lekarzy. Przestrzelone żebra, opłucna, przepona, śledziona, wątroba, kręgosłup i nerw podtrzymujący wydalanie – to brzmiało jak wyrok śmierci. – Byłam w szoku. Jedna kula, a ile narobiła. Prawdziwy dramat przeżyłam jednak wtedy, gdy mi powiedziano, że Dawid nie będzie mógł chodzić – wyznaje ze łzami w oczach. Do dziś trudno jej w to uwierzyć. – Mam go jednego, do tej pory nie był nawet poważnie chory, a teraz przykuty do wózka… Taki młody, co on przeżył? – pyta retorycznie, zapalając nerwowo kolejnego w ciągu kilku minut papierosa. Do Dawida wieść od tym, że będzie skazany na wózek, długo nie docierała. – Początkowo wcale mnie to nie ruszało. Byłem przekonany, że to tylko na moment. Nigdy nie miałem wśród znajomych osób niepełnosprawnych, więc nie wiedziałem, co to znaczy – urywa. W szpitalu przeleżał ponad trzy miesiące. Jak mówi, na tyle długo, że urósł w tym czasie 8 cm. Przeszedł dwie poważne operacje. Dzięki nim uratowano jego organy i wyciągnięto tkwiącą w kręgosłupie kulę. Przez pierwsze półtora miesiąca zalegał na szpitalnym łóżku niemal bez ruchu. Był słaby. Nie mógł spać po nocach. Gdy ból się nasilał, a lekarze nie mogli mu dać więcej środków znieczulających, prosił, aby go dobić… Powoli docierała do niego świadomość tego, co się wydarzyło i jaka czeka go przyszłość. Pieniądze to nie wszystko Jeszcze w szpitalu zaczęli przychodzić do niego adwokaci.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2005, 42/2005

Kategorie: Kraj