Przyjmij mnie, pustynio

Przyjmij mnie, pustynio

fot. Mariusz Widerynski

Pustelnia ojca Gabriela była jak latarnia morska, otwarta dla wszystkich zagubionych na morzu życia 7 grudnia prawie kilometrowa kładka przez bagna do skitu – pustelni św. Antoniego i Teodozjusza Kijowsko-Pieczerskich w Odrynkach, skrzypi pod nieskazitelnie czystym śniegiem. Mrocznie, choć minęło dopiero południe. Cisza tak wielka, że słychać szelest zmarzniętych trzcin na wietrze. Na grobie gospodarza skitu, ojca Gabriela, nie zdążyła jeszcze zwiędnąć górka kwiatów, jeszcze płoną przy nim lampki. Inne, porozstawiane wzdłuż ściany cerkwi, wzdłuż alejek, przy polowej kuchni, przy dębach, już zgasły. Pustelnik, doktor teologii, archimandryta, przez kilka lat zwierzchnik monasteru w Supraślu, odszedł 22 listopada w wieku 56 lat. W 2005 r. Olga Pietruczuk-Zajkowska przekazała mu ziemię w dawnym uroczysku Kudak na nadnarwiańskich łąkach w Odrynkach. Według przekazów w miejscu tym stała kiedyś czasownia (niewielka budowla bez specjalnie wydzielonego miejsca na ołtarz – przyp. red.), którą nakazał zbudować kniaź Wiśniowiecki, przodek naszego króla, po tym jak w 1518 r. objawiła się mu ikona św. Antoniego Kijowsko-Pieczerskiego i wskazała wyjście z mokradeł. Od pierwszej połowy XVII w. do 1824 r. istniał tu prawosławny klasztor pw. Wniebowstąpienia Pańskiego. Ojciec Gabriel nawiązał do tych tradycji monastycznych. Oficjalnie skit w Odrynkach został powołany w 2009 r. przez abp. Sawę, prawosławnego metropolitę warszawskiego i całej Polski. Rok później powstała maleńka, drewniana cerkiewka z bali pw. św. Teodozjusza i Antoniego Pieczerskich, a w 2013 r. konsekrowano większą cerkiew Opieki Matki Bożej. – Nie należy płakać po ojcu – mówi Aneta, która dyżuruje w kuchni skitu. – On by tego nie chciał. Odeszło jego ciało, lecz duch pozostał. W ostatnich tygodniach próbował nas przygotować na rozstanie. Raz powiedział nawet, że czuje, że nie dożyje do końca roku. Przed śmiercią prosił: „Kiedy odejdę z tego świata, przychodźcie do mnie na mogiłkę i mówcie o swoich kłopotach, będę wam pomagał”. Eugeniusz z Białegostoku, młody, około trzydziestki, który od lat pilnuje porządku w skicie, sprząta, pali w piecu i takie to jego posłuszanije, mówi, że ojciec tu jest. – Jednego dnia, późnym wieczorem czuwaliśmy z kolegą w domku na górze. Nagle poczuliśmy zapach świętego oleju, którym nas namaszczał. „Myro czuć, batiuszka chodzi”, wyszeptaliśmy. Za wcześnie W 2008 r. ojciec Gabriel nie przyjął wyboru na biskupa pomocniczego ówczesnej diecezji przemysko-nowosądeckiej, dzisiaj przemysko-gorlickiej, i został pozbawiony funkcji przełożonego monasteru w Supraślu. Wybrał życie w Odrynkach, bliżej zwykłych ludzi i przyrody. – Ojca poznałam w klasztorze w Supraślu w latach 90., kiedy pojechałam do niego po radę i zioła. Później jeździłam do ośrodka diecezjalnego w Krzywcu, gdzie leczył ludzi ziołami i odprawiał nabożeństwa za chorych – opowiada Aneta. – Na tych bagnach, przeszło 10 lat temu zamieszkał w kolejowym wagonie, początkowo nawet nieobudowanym. Obok stała ławeczka pod dębami i paliło się ognisko. Tu się z nim spotykaliśmy. Zanim położono kładkę, aby dostać się do wsi, trzeba było brodzić w wodzie. Zimą baliśmy się, że on tutaj zamarznie. Potem wspólnymi siłami skit rozbudowano. Gdy kilka lat temu przywiozłam tu wujka Aleksandra, który te łąki za młodu kosił, to nie mógł wyjść z podziwu, że coś takiego powstało. – Jeszcze siedem lat temu – dodaje jeden z mężczyzn – w miejscu, gdzie jest teraz cerkiew, stało pół metra wody. Nawieziono tu masę ziemi, aby podnieść teren. Otoczono skit fosą, która jest też zbiornikiem przeciwpożarowym. Fosę zarybiono, wpuszczono karpie, szczupaki. Wzdłuż kładki postawiono latarnie, we wrześniu odbyło się 500-lecie pustelni. Pewnie te wszystkie starania nadwątliły siły naszego batiuszki. – Kiedy zadzwoniła koleżanka z wiadomością, że ojciec Gabriel nie żyje – mówi Halina Sadowska z Odrynek – w szoku wyskoczyłam z łóżka i pobiegłam do Tamary, której syn w cerkwi służy, aby potwierdzić wiadomość. Dwa miesiące wcześniej zbierałam podpisy pod petycją w sprawie naprawy kładki do wsi Rybaki, zajrzałam też do skitu. Ojciec podpisał, obiecał nawet drzewo. Nie miałam pojęcia, że był tak ciężko chory. Uśmiechał się jak zwykle. Lecz przesadnie nikogo nie głaskał. Jak latem zawiozłam mu ogórki, ziemniaki i inne warzywa, aby miał z czego przygotowywać dla wiernych zupę po sobotnim nabożeństwie,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 02/2019, 2019

Kategorie: Reportaż