Przypadki suwalskiej Temidy

Przypadki suwalskiej Temidy

Może się okazać, że „największa afera sądowa w RP” warta jest… 15 tysięcy złotych, a w jej cieniu giną afery milionowe

Suwalski świat prawniczy: sprzedajni sędziowie, adwokaci pomagający przestępcom w kupowaniu wyroków, interesowni prokuratorzy. Przynajmniej tak to wygląda w oczach Prokuratury Apelacyjnej w Białymstoku. Co kilka dni Suwałki mają nową sensację – samobójstwo, porwanie, kolejne aresztowania. Wreszcie wybuchła sprawa rzecznika dyscyplinarnego Krajowej Rady Sądownictwa, który rzekomo skłaniał przestępcę do złożenia fałszywych zeznań. Media zaczęły mówić o największej aferze sądowej w Polsce. Minister Zbigniew Ziobro, że „może to być gigantyczny skandal i kompromitacja”. Może się jednak okazać, że to raczej rozdęta ponad miarę żałosna tragifarsa za 15 tys. zł, w której cieniu giną afery milionowe.

Po co sędzi miód?
Sędzia Lucyna Ł. w sprawie suwalskiej afery sądowej zeznawać już nie będzie. Jej ciało odnaleziono w sobotę, 9 września, rano. 5 km od domu, w maleńkim jeziorku w Kruszniku tuż obok Wigier.
Od piątku, 8 września, 62-letnia sędzia, rzecznik dyscyplinarny suwalskiego sądu okręgowego, wiedziała, że prokuratura wystąpiła o pozbawienie jej immunitetu sędziowskiego. Za przychylne wyroki miała przyjąć od przestępców szynkę, wędzonego węgorza, kilka słoików miodu.
Wiele wskazuje na to, że popełniła samobójstwo. Ale czy pod ciężarem takich zarzutów człowiek odbiera sobie życie?
– Nigdy nie uwierzę w to, że nasza pani sędzia mogła od kogoś brać słoik miodu – gwałtownie broni swojej sąsiadki mieszkanka Bryzgla. – Pani Ł. miała pasiekę. Sama od niej dostawałam miód. Po co było jej brać?
– Kto wie, jaką ona tajemnicę ze sobą utopiła? – bardziej stwierdza niż pyta przysłuchująca się rozmowie staruszka. – Taka pani! Bogata, mąż sławny. Pewnie hańby nie umiała znieść.
Mieszkała w Bryzglu z mężem, znanym nie tylko w Polsce fotografikiem. W winę i samobójczą śmierć Lucyny Ł. nie wierzą ani przyjaciele domu, ani sąsiedzi, ani większość pracowników sądu okręgowego.
15 listopada Prokuratura Rejonowa w Augustowie umorzyła śledztwo w sprawie śmierci Lucyny Ł. Uznała, że jej przyczyną było samobójstwo lub nieszczęśliwy wypadek.

Mecenas chce rozmawiać w bagażniku
Jednym z najbardziej spektakularnych wydarzeń było zatrzymanie znanego adwokata, Władysława H. Mecenas to postać nietuzinkowa. W młodości działacz Niezależnego Związku Studentów. Jeszcze za PRL, co wielu dziwiło, został prokuratorem. Po 1989 r. szybko awansował na suwalskiego prokuratora wojewódzkiego. Kolejny awans – już do Warszawy: za premiera Jerzego Buzka został dyrektorem departamentu w MSWiA.
Ostatnio pracował jako adwokat i świetnie sobie radził, skutecznie broniąc przemytników. Dorobił się pięknego domu nad Wigrami, jeździł dżipem, czym budził zazdrość w niezbyt bogatych Suwałkach.
Zatrzymanie mecenasa H. poprzedzone zostało jego bardzo oryginalną wypowiedzią dla prasy (o stosowaniu przez prokuraturę ubeckich metod) i równie oryginalnym wyczynem.
We wtorek, 11 października 2005 r., około 19.30 w bardzo ruchliwym punkcie Suwałk kierowca passata wymusił zatrzymanie się audi. Z passata wyskoczyło trzech mężczyzn uzbrojonych – jak podała lokalna prasa – w metalową rurkę i kij bejsbolowy. Wyciągnęli z audi pasażerkę i usiłowali ją zamknąć w bagażniku passata. Działo się to na oczach patrolu policji, więc napastnicy natychmiast zostali zatrzymani. Byli to: adwokat Władysław H. i jego dwaj synowie.
Mecenas tłumaczył, że chciał porozmawiać z ową panią. Czy tak się rozmawia z własną asystentką z kancelarii adwokackiej? – pytała lokalna prasa.
astępnego dnia po aresztowaniu mecenasa H. i jego synów suwalska policja ogłosiła komunikat, że tej sprawy nie należy łączyć z tzw. aferą korupcyjną w suwalskim wymiarze sprawiedliwości. Następnego dnia obie sprawy już łączono. Ba, mecenas H. stał się bodaj głównym bohaterem afery. I jest to afera dużo poważniejsza, niż wcześniej mogło się wydawać, bo w grę wchodzą dziesiątki tysięcy dolarów, a nie szynki i miody – dowiedziała się suwalska publiczność. To mecenas H. miał być pośrednikiem między przestępcami a suwalskimi sędziami. – I niech pan nie wierzy, że chciał wrzucić do bagażnika samochodu i wywieźć do lasu swoją asystentkę tylko po to, by ją przekonać, żeby nie odchodziła z pracy – ironizuje suwalski prawnik. – Wiele wskazuje na to, że dziewczyna miała potężnego haka na swojego pryncypała.
Główny zarzut wobec mecenasa H. to korumpowanie sędziów. Nieżyjącej już Lucyny Ł. i Grażyny Z., jej przełożonej.

Sędziowskie targi
Grażynę Z. we wrześniu 2005 r. pozbawiono pełnionych funkcji: przewodniczącej wydziału karnego i wiceprezes suwalskiego sądu okręgowego. Rozprawa przed Sądem Apelacyjnym w Gdańsku o pozbawienie immunitetu sędziowskiego długo nie mogła dojść do skutku ze względu na jej chorobę. Wreszcie Grażyna Z. wyzdrowiała. Po niekorzystnym dla siebie werdykcie odwołała się do Sądu Najwyższego. Rozprawa odbyła się 23 lutego. Przegrała. Tuż po werdykcie usłyszała:
– Jest pani zatrzymana.
azajutrz cała Polska dowiedziała się, że „największa afera sądowa w RP” warta jest…
15 tys. zł. Tyle miała przyjąć sędzia Grażyna Z. od września 2001 r. do kwietnia 2005 r.
– Mówili, że za łapówki to wszystko – starszy pan pokazuje okazały jak na Suwałki dom sędzi. – Ale za 15 tys. to chyba tylko komin czy co? Albo te prokuratory szukać nie umieją, albo wrobili kobietę, ot co!
a rozwikłanie tej wątpliwości prokuratura ma trzy miesiące, bo na tyle, na razie, aresztowano Grażynę Z. Sąd Okręgowy w Białymstoku nie uwzględnił jej zażalenia na postanowienie o tymczasowym aresztowaniu.
Grażyna Z. i Lucyna Ł. przez wiele miesięcy rozpracowywane były przez CBŚ. Gdy do prasy przeciekały smakowite kąski, w rodzaju tych, że panie sędzie potrafiły się targować z przestępcami o każde 100 zł łapówki (oraz szynki i miody), nikt nie traktował tego zbyt poważnie. Śmieszna wysokość łapówek budziła powszechne zdumienie i niedowierzanie.
Tym bardziej że Grażyna Z. była osobą znaną i zasiedziałą w suwalskim środowisku prawniczym. Wcześniej przez lata była tu prokuratorem, a jej szefem – jako suwalski prokurator wojewódzki – był mecenas H.
Po nim funkcję prokuratora wojewódzkiego sprawowała Elżbieta K. Grażyna Z., oprócz zarzutów korupcyjnych, dodatkowo podejrzana jest o to, że jako przewodnicząca komisji egzaminacyjnej dostarczyła pytania na egzamin sędziowski córce Elżbiety K., swojej dawnej szefowej. – To była po prostu koleżeńska przysługa – mówi osoba związana z suwalskim światkiem prawniczym. – Jakkolwiek to zabrzmi, wiem, że dzieje się tak wszędzie. Padło na Suwałki, bo zawsze tak jest, że afery wykrywa się raczej na dole, a nie na górze.
Nadzwyczajna hojność biznesmena
Czy więc rzeczywiście łagodny wyrok, zwolnienie z aresztu lub przełożenie terminu rozprawy były do kupienia w Suwałkach za szynkę lub kilkaset złotych? Że do kupienia – zgadzają się tu niemal wszyscy, że za szynkę – nie wierzy nikt. Stawki musiały być wyższe. – Niech pan sobie przypomni sprawę biznesmena, który w swoim czasie wykazał się wielką hojnością wobec suwalskich parafii – radzi osoba związana z suwalskim wymiarem sprawiedliwości.
Biznesmen ów przed kilkoma laty podejrzewany był o wyłudzenie potężnych kwot podatku VAT. Z aresztu wyszedł. Sędzia Lucyna Ł. zasądziła
100 tys. zł poręczenia, choć adwokaci ponoć gotowi byli przynieść więcej.
Tymczasem biznesmen wraz z małżonką okazali się nadzwyczaj hojnymi filantropami. Błyskawicznie obdarowali kilka suwalskich parafii sumą przekraczającą milion złotych. Dosłownie ścigali się, kto da więcej. Ona dawała 40 tys. zł, on – tego samego dnia! – 48 tys. zł. Tej samej parafii. Innym razem, też chodzi o ten sam dzień i tę samą parafię, ona była lepsza – 49 tys. zł, on tylko 45 tys. zł.
Otrzymane pokwitowania wystarczyły, by wystąpić do urzędu skarbowego o zwrot nadpłaconej kwoty podatku – 500 tys. zł.
a co poszedł ów milion, księża oczywiście nie pamiętali. Generalnie – na biednych w Polsce i Białorusi. Suwałki, jak to Suwałki, zaczęły gadać, że darowizn, a przynajmniej aż takich darowizn, na pewno nie było, były tylko pokwitowania. Kiedy miejscowi prokuratorzy zaczęli dociekać, gdzie ten milion, sprawę przejęła prokuratura apelacyjna.
Kwestią winy biznesmena (lub jej braku) od kilku lat zajmuje się Łomża. W Suwałkach o sprawie właściwie już zapomniano. Biznesmen, choć wedle lekarza nie mógł przebywać w areszcie, prowadzi firmę.
– Prawda, że to znacznie ciekawsze niż te nędzne słoiki miodu i śmieszne łapówki? – uśmiecha się na pożegnanie mój rozmówca. – Tylko z nazwiskami proszę uważać. Lepiej nie wymieniać, bo pozwą i wygrają. Bo i prawo, i sprawiedliwość mamy przecież w naszym kraju. Tyle że niektórzy mają potężnych protektorów. Teraz jeszcze potężniejszych.
Cóż, w tej części Polski dużo się mówi o wpływach kurii biskupiej. Ale to pewnie tylko gadanie. Całkiem konkretnie i bez niedomówień wypowiedział się na ten temat Krzysztof Jurgiel, do niedawna poseł PiS, a obecnie minister. Na łamach białostockiego „Kuriera Porannego” przyznał, że interweniował w sprawie przesłuchiwanych księży, bo nie można ich przecież traktować jak przestępców, co czyniła suwalska prokuratura.
Łomżyńska prokuratura nie poczuła się zobligowana do energiczniejszego działania nawet wtedy, gdy się okazało, że tętniak, który „zagrażał życiu” biznesmena, to zwykły wymysł, co udowodnili biegli. – W tej sprawie chodzi o miliony. I nic, cisza. Bo to wstydliwe dla nowej władzy. A sprawę za 15 tys. rozdmuchuje się jako „największą aferę sądową w Polsce”. Przecież to śmieszne – mówi suwalski prokurator. – Tylko na litość boską bez nazwiska! – kończy przerażony swoją szczerością.
Przemytnik zeznaje w samą porę
Istnieje więc suwalska afera sądowa czy nie? Część tutejszego środowiska prawniczego twierdzi z przekonaniem, że to sprawa nadgorliwości i politycznej dyspozycyjności prokuratorów białostockich. To nie przypadek, że im właśnie powierzono niektóre sprawy, np. sfinalizowanie afery Rywina. Czyżby w sprawie Suwałk chodziło zatem o szybki, satysfakcjonujący nową władzę wynik? Na dowód, że tak jest, przytacza się w Suwałkach przypadek Mirosława B.
Do rangi głównej osoby dramatu urósł Mirosław B., były milicjant, a obecny przemytnik, dobry znajomy mecenasa H. i sędzi Grażyny Z. To na jego zeznaniach w dużej mierze prokuratura oparła zarzuty przeciw sędzi Grażynie Z. Sprawa odebrania jej immunitetu wlokła się prawie pół roku, gdy nagle Mirosław B. dzięki TVN 24 ujawnił: sędzia Misiak skłaniał go, by tak zmienił swoje zeznania, żeby stały się one korzystne dla Grażyny Z.! Do skorumpowanych sędziów, interesownych prokuratorów, pośredniczących w kupowaniu wyroków adwokatów przecież ciągle jeszcze niskiej, prowincjonalnej rangi dołączył ktoś z wysokiej, stołecznej półki. Bo sędzia Paweł Misiak to nie powiatowy, lecz centralny funkcjonariusz – rzecznik dyscyplinarny przy Krajowej Radzie Sądownictwa. Minister Ziobro mógł ogłosić na cały kraj: – Jeśli to się potwierdzi, będzie to gigantyczny skandal i kompromitacja.
I trzeba stwierdzić, że byłby to skandal i kompromitacja w samą porę. Tak jak dokładnie wtedy, kiedy było trzeba, swoje rewelacje ogłosił Mirosław B. W porę też protokół z jego zeznaniami obciążającymi Pawła Misiaka wylądował na biurku redaktorów TVN 24.
W suwalskich kręgach prawniczych mówi się, że Mirosław B. sam tego Misiaka nie wymyślił, że ktoś mu w tym pomógł. Faktem jest, że Prokuraturze Apelacyjnej w Białymstoku i samemu ministrowi Ziobrze, który właśnie wyruszył na wojnę z niemal całym światem prawniczym, „sprawa Misiaka” spadła z nieba. I to dokładnie wtedy, kiedy spaść powinna.
Ale to może tylko takie sobie, suwalskie gadanie.

Wydanie: 13/2006, 2006

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy