Przystanki zarosły trawą

Przystanki zarosły trawą

01.05.2018 Podkarpacie Zniszczony i zapomniany przystanek Polskiej Komunikacji Samochodowej. fot. Tadeusz Koniarz/REPORTER

Nie trzeba jechać daleko, by znaleźć miejsca bez autobusów. 75 km od Warszawy też są białe plamy – Wiochy to wiochy, nie odezwą się, nie pójdą strajkować – stwierdza gorzko Alina, mieszkanka wsi w gminie Lipie. Nie wierzy już, że w jej miejscowości znów będzie tyle autobusów, by możliwe było życie bez samochodu. Gmina Lipie położona jest na styku województw śląskiego i łódzkiego. – Jest tu kilka wiosek, na północny wschód od Lipia: Julianów, Lindów, Stanisławów, Albertów czy Wapiennik i Chałków, zostawionych niemal zupełnie z niczym – opowiada Alina. Kobieta nie chce, bym ujawniła, w której z tych wsi mieszka. Boi się, że ktoś ją rozpozna i będzie miała problemy z załatwieniem czegoś w gminie. Uważa, że niezmotoryzowani mieszkańcy wsi zawsze pozostaną grupą społeczną bez żadnej karty przetargowej: – Rząd musi mieć przecież pieniądze na nowe 500+ czy na podwyżki dla nauczycieli. Bo jeśli staną szkoły w trakcie matur, to będzie dramat. U nas więc nic się nie zmieni. Podróż w jedną stronę Autobus z Julianowa do najbliższego miasta, Częstochowy, rusza o godz. 6.10. Jedzie przez kolejne wioski, potem przez gminne Lipie i wiele innych, bliższych miastu miejscowości. Choć do Częstochowy stąd niespełna 40 km, podróż z ponad 30 przystankami zajmuje półtorej godziny. – Ale to chyba dobrze, że autobus zabiera po drodze ludzi z kolejnych wsi? – pytam Alinę. – Wcale nie. Z tych miejscowości bliżej Częstochowy jest znacznie więcej autobusów, którymi można dojechać do miasta. To krążenie nie jest do końca uzasadnione – tłumaczy. Przeglądam dalej rozkład. Drugi autobus rusza z Julianowa o godz. 6.25. Trzeci o 12.50. Ten ostatni to najszybszy kurs i ma najmniej przystanków, ale i tak jedzie godzinę z kwadransem. Powrotny z Częstochowy jest… jeden. O godz. 11. Mieszkając w Julianowie i nie mając samochodu, nie da się pracować w mieście. I jeszcze jeden kłopot. – Autobusy w kierunku Julianowa jeżdżą tylko od poniedziałku do piątku. W ferie, wakacje i weekendy nie ma nic – podkreśla Alina. Sprawdzam wieś gminną, Lipie, sądząc, że tam będzie znacznie lepiej. Faktycznie – autobusów Lipie-Częstochowa (i z powrotem) jest przez cały dzień aż 11. Ale przedostatni z miasta wraca już o 15.30, jeśli zatem ktoś kończy pracę o godz. 16, musi czekać na autobus do 18.35. W sobotę, czyli wtedy, gdy w kierunku Julianowa nic już nie jedzie, do Lipia można dojechać z Częstochowy kursem o godz. 10.10 i 14.30. Wieczorne kino czy restauracja w mieście odpadają. W niedzielę nie ma zaś żadnych autobusów – ani z Lipia, ani z Julianowa. – Do Częstochowy da się dojechać tylko z Krzepic, a to kilkanaście kilometrów od Julianowa – opowiada Alina. Zastanawia się czasem, dlaczego w niedzielę nie mógłby chociaż prywatny bus jeździć w kierunku Julianowa czy Lipia. – Słyszałam od znajomej, że przewoźnicy proponowali to pani wójt, ale ponoć odpowiedziała, że nie ma takiej potrzeby, bo wszyscy mają samochody. Czy to prawda? Wójt gminy Bożena Wieloch zapewnia, że zdaje sobie sprawę z problemu wykluczenia transportowego. – Wielokrotnie podejmowaliśmy rozmowy z lokalnymi przewoźnikami, ale ich oferty nie spełniały wymaganych przez nas kryteriów – wyjaśnia. Innymi słowy, dla gminy dofinansowanie takich przejazdów byłoby zbyt kosztowne. – Prowadzimy konsultacje z mieszkańcami dotyczące potrzeb komunikacyjnych, aby przygotować się na wdrożenie rozwiązań zapewniających optymalną sieć połączeń – zapewnia dalej pani wójt. – Jako samorząd działamy bardzo intensywnie. Jednak to, co robimy, nie ma umocowania prawnego. A transport publiczny od lat oczekuje na rozwiązania systemowe. Nie można mówić, że wykluczenie komunikacyjne mieszkańców to nieudolność samorządów. Najgorzej mają kobiety Wioski w okolicy Julianowa to przykład typowej białej plamy, otoczonej przez obszary lepiej skomunikowane. – Jesteśmy na styku województw śląskiego i łódzkiego. Parę kilometrów dalej jest już łódzkie, tam jest trochę busów – mówi Alina. – Czasem bardziej opłacałoby się dojechać w tamtą stronę, np. do leżących na styku województw Smolarzy. Tam jest przystanek. Sama tak przez parę lat jeździłam kilka kilometrów rowerem. Stamtąd autobusem dojeżdżałam do pracy. Zima, mróz, śnieg, wichury, a ja na tym rowerze. Takich kobiet jak ja była masa. Nadal tak jeżdżą całe lata. Alina mieszka w gminie Lipie od urodzenia: – W czasach mojej młodości było tu czym jeździć. W okolicy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 13/2019, 2019

Kategorie: Kraj