Na stanowiska prezydenta i ministra spraw zagranicznych Unii Europejskiej nie wybrano ulubieńców mediów. Dziennikarze głoszą nieszczerze, że oczekiwali wybitnych osobowości posiadających dalekosiężną wizję. Widział kto takie osobowości na czele państw demokratycznych w czasach pokoju? Gdyby nie zagrożenie wojenne, Anglicy nie wybraliby Churchilla na szefa rządu; gdy tylko wojna się skończyła, natychmiast go usunęli. Również generał de Gaulle za pierwszym i drugim razem dochodził do władzy dzięki wojnie. Nie należy przesadnie uogólniać, ale ludzie boją się silnych osobowości i tam, gdzie mogą, czyli w demokracji, nie dopuszczają ich do władzy, chyba że grozi większe niebezpieczeństwo niż oni. Media, cały świat dziennikarski nie pożąda poważnych mężów stanu mających wizje, lecz pragnie mieć uciechę z postaci telegenicznych, „oglądalnych”, a w braku tychże dobre są figury woskowe, którym można nadać kształt, jaki się chce. Polscy komentatorzy znajdują się w pierwszym szeregu niezadowolonych z belgijskiego poety i angielskiej baronessy, bo zdaje się, że oboje nie słyszeli o największej katastrofie geopolitycznej XXI wieku – mówię o gazociągu bałtyckim. Nieciekawe osobowości – piszą komentatorzy. Polska za to wydelegowała do władz Unii ciekawą osobowość – Jerzego Buzka. Najgorszego premiera III RP, który przeprowadził trzy sławetne, niepotrzebne, ale kosztowne reformy i jako pierwszy skierował politykę energetyczną na bezdroża, gdzie ona nadal się znajduje. Od razu dał się poznać jako figura woskowa i trzeba było, o czym wielu zapomniało, kierować nim z drugiego siedzenia. Mógł nim kierować nawet człowiek tak bardzo nieutalentowany politycznie jak Marian Krzaklewski. Osobowość, talenty czy brak talentów i inne cechy jednostek zajmujących wysokie stanowiska we władzach Unii mają znaczenie mniejsze, niż może się wydawać, a to ze względu na sposób podejmowania decyzji polegający na wielostronnych uzgodnieniach, na trybie koncyliacyjnym, nie do zniesienia eksperckim. Wszystko to ma miejsce również w polityce krajowej, ale w Brukseli i Strasburgu trzeba to pomnożyć, powiedzmy, dwadzieścia siedem razy. Czynniki jednoczące Europę tkwią nie w tak zwanej woli politycznej, lecz w czymś mniej subiektywnym i chwiejnym, w wymiarze bardziej rzeczywistym i w procesach, jak mi się wydaje, nieodwracalnych. Nawet pierwotna inicjatywa wyszła nie tyle od ludzi – Schumana, Monneta itd. – co była następstwem oczywistości, że trzeciej wojny cywilizacja europejska nie przeżyje. Jednoczenie się Europy jest mocne tam, gdzie samo się robi, i chwiejne, niepewne tam, gdzie zależy od polityków. Poglądy mogą się zmienić, ale zbliżenie, a nawet już ściśnienie ludzi w Europie, dzięki coraz dziwniejszym środkom komunikacji zmniejszającym przestrzeń, jest nieodwracalne. Do polityków należy tworzenie instytucji utrwalających i regulujących fakty dokonane, co do czasu przyjęcia nowych krajów z Europy Wschodniej (dziś są one już środkowe) bardzo dobrze im się udawało. Europa Wschodnia nigdy nie miała ani wielkiego talentu, ani wielkiego poszanowania dla instytucji (Polska, Rumunia w szczególności) i dziś w Unii nadal to widać. W Polsce w ogóle nie myśli się o instytucjach utrwalających zjednoczenie Europy. Ten lepszy, kto żąda szybszego rozszerzenia na wschód, a co się stanie z Unią, gdy rozszerzy się ponad możliwość absorpcji nowych ludów, to już nie tutejsze zmartwienie. *** Polska została przyjęta do Unii Europejskiej dzięki Niemcom. Jak się odwdzięcza i jakie jest psychologiczne podłoże tego „odwdzięczania” się, objaśnia profesor Adam Chmielewski, filozof ze szkoły analitycznej, redaktor najciekawszego według mnie fachowego czasopisma „Studia Philosophica Wratislaviensia”. W swojej ostatniej książce „Psychopatologia życia politycznego” przytacza dowody na to, że „w ciągu piętnastu lat transformacji Niemcy starały się zaspokoić zarówno racjonalne, jak i niekiedy nierozumne polskie roszczenia tylko po to, aby pozyskać państwo i społeczeństwo polskie dla Unii Europejskiej”. (Ale, od siebie dodam, daj kurze grzędę… Polskie władze i media tak się rozzuchwaliły w stosunku do Niemiec, że czują się w prawie decydować, komu nie wolno wejść do zarządu niemieckiej instytucji muzealnej, a rząd niemiecki dla utrzymania dobrych stosunków z kłótliwym sąsiadem podporządkowuje się temu kaprysowi). Mimo relatywnej (to znaczy: w stosunku do Niemiec) słabości Polski pod względem ekonomicznym i politycznym, o czym równie dobrze wie władza, jak i społeczeństwo, Polacy pragną być „uznawanymi za co najmniej równych Niemcom; najsilniejszą i najmniej kwestionowaną podstawą
Tagi:
Bronisław Łagowski









