Mimo grypowej psychozy w mediach rynek drobiarski nie odczuł załamania Zakłady drobiarskie wydają się dobrze zabezpieczone przed wirusem ptasiej grypy, który mogą przenieść dzikie ptaki wodne. Jeśli jednak system okaże się nieszczelny, fermom grożą milionowe straty. Leszek Lemke, dyrektor ds. badań i rozwoju Drosedu, który ma swą centralę w Siedlcach (strategicznym akcjonariuszem Drosedu jest francuska grupa LDC – jeden z dwóch największych przetwórców drobiu w Europie), od poniedziałku rano działa w podległym zakładzie w Toruniu, bo w tym mieście nad Wisłą odkryto padłe łabędzie, które chorowały na grypę. Co chwila dzwoni do niego telefon i jakiś dziennikarz pyta o szczegóły. Na przykład czy kurczaki i indyki z toruńskiego Drosedu są zagrożone. Odpowiedź jest przecząca. Kury odcięte od świata – Praktycznie od jesieni ub.r. podejmujemy różne działania związane z zagrożeniem ptasią grypą – mówi dyrektor. – Wynikają one z zaleceń władz weterynaryjnych, wydanych 26 sierpnia i powtórzonych 15 października. Wszystkie nasze posunięcia sprowadzają się do tego, by ograniczyć do minimum możliwość zarażenia ptaków hodowlanych. Nasi dostawcy i kontrahenci mają już zamknięte kurniki, właściwie odcięte od świata. W zakładach Drosedu w Siedlcach, Toruniu, Tomaszowie itd. już wtedy wprowadzono zasady szczególnej ostrożności, więc obecne informacje nie są dla nas żadnym zaskoczeniem. W chwili, gdy stwierdzono ognisko choroby w Toruniu, wdrożono w tutejszym zakładzie dodatkowe zasady, konkretnie chodzi o jeszcze jeden krąg śluz sanitarnych i dezynfekcyjnych, przez który muszą przejść pracownicy i pojazdy wjeżdżające na teren – dodaje dyr. Lemke. – Personel obowiązkowo dezynfekuje obuwie, a samochody wjeżdżające po towar albo przywożące żywiec mają dodatkowo dokładnie odkażane koła i podwozia, aby niczego zakażonego z zewnątrz nie wwieźć. Wprowadzono też absolutny zakaz wchodzenia do zakładu osób niezatrudnionych. Dotyczy to również dziennikarzy – podkreśla. – Kontaktujemy się albo telefonicznie, albo poza zakładem. Dla nas jest to jednak tylko przypomnienie normalnych zasad dbałości o warunki sanitarne. Czy mięso drobiowe z Torunia jest bezpieczne? – Tak. Nasz drób jest doskonale zabezpieczony przed zarażeniem. Służy temu przede wszystkim zintensyfikowany nadzór weterynaryjny, który ma za zadanie nie dopuścić, by jakikolwiek chory ptak wjechał do zakładu. Ale nawet gdyby do tego doszło, obróbka termiczna zabija wirusa. Wszystkie przetwory są temu poddane. Dmuchamy jednak na zimne, stąd te wzmożone kontrole i zabezpieczenia. Systemem kontroli są objęte kurniki, ściółka, ścieki z zakładu itd. – zapewnia dyr. Lemke. Mirosław Szulc, dyrektor generalny Roldrobu w Tomaszowie Mazowieckim (Roldrob należy do grupy Drosed), również przekonuje, że żadnych nadzwyczajnych działań nie trzeba podejmować, bo w firmie od dawna obowiązują bardzo rygorystyczne procedury jakościowe związane na przykład z certyfikatem jakości ISO 9001. Wiąże się to także ze stałym nadzorem weterynaryjnym. – Nie ma niepokoju o produkcję – mówi – co najwyżej o konsumpcję. Martwimy się, czy na skutek informacji o ptasiej grypie nie nastąpi panika i załamanie rynku. Zapewniamy stuprocentowe bezpieczeństwo naszych produktów, wymagane w Unii Europejskiej procedury są przestrzegane. Mamy system identyfikacji, pozwalający prześledzić drogę kurczaka od rolnika aż na stół. Możemy wszystko powiedzieć o towarze znajdującym się na półce w sklepie – z jakiego gospodarstwa, ba, z jakiego kurnika pochodzi. Nie ma na razie wirusa H5N1 wśród drobiu i mam nadzieję, że nie będzie – konkluduje dyrektor Szulc. Nie mają nawet papużki U największego w Polsce producenta mięsa i przetworów indyczych, Indykpolu, który ma 25-procentowy udział w tym segmencie rynku, a od kilku lat jest również liderem grupy kapitałowej spółek drobiarskich specjalizujących się w hodowli i przemysłowym tuczu indyków, zapewnienia o bezpieczeństwie brzmią podobnie. – We wszystkich zakładach Indykpolu od lat stosowane są procedury systemu bezpieczeństwa zdrowotnego HACCP i systemu jakości ISO 9001. Nasze obiekty funkcjonują zgodnie z wszelkimi zaleceniami państwowych służb weterynaryjnych. Od ponad roku jeszcze bardziej restrykcyjnie niż zwykle stosujemy zasady higieny i zoohigieny – słyszymy w dyrekcji. Robert Rogowski, dyrektor ds. ekonomiczno-finansowych Indykpolu SA, zapewnia nawet, że pracownicy ferm oraz zatrudnieni bezpośrednio przy produkcji wyrobów nie mogą trzymać w swoich gospodarstwach jakiegokolwiek ptactwa i są izolowani od wszelkich możliwych źródeł zakażenia. Polacy nadal jedzą Na szczęście rynek drobiowy w Polsce nie zareagował nerwowo na doniesienia o pierwszych
Tagi:
Bronisław Tumiłowicz









