Putin przeciw bojarom

Putin przeciw bojarom

Rosja stała się zanarchizowaną spółką 89 regionów. Gubernatorzy prowincji zakładali własne ambasady w obcych krajach, wydawali przepisy prawa “Blitzkrieg Putina”. Tak moskiewska prasa określiła pierwsze działania nowego prezydenta Rosji, a zwłaszcza jego inicjatywę ukrócenia dotychczasowej wszechwładzy gubernatorów w 89 regionach kraju. “Nikt nie spodziewał się, że Władimir Władimirowicz zacznie działać tak szybko”, napisał dziennik “Siewodnia”. Przyzwyczajeni do mielących powoli młynów rosyjskiej biurokracji komentatorzy przecierali, jak podało moskiewskie Radio Majak, oczy ze zdumienia, kiedy Putin oznajmiał w parlamencie na spotkaniu z… gubernatorami, że zamierza pozbawić ich przywileju zasiadania w Radzie Federacji, a na dodatek przeforsuje możliwość odwoływania szefów regionów przez Kreml, co do tej pory wydawało się po prostu nie do pomyślenia. Ludzie, którzy lepiej znają rosyjskiego prezydenta, triumfalnie odpowiadają: “A nie mówiłem”. Sprawdzają się opinie, które już wcześniej akcentowały zdecydowane stanowisko Władimira Putina wobec procesu rozpadania się kraju na coraz bardziej niezależne i częstokroć zanarchizowane kawałki. Człowiekiem, który pierwszy zaczął stawiać tamę temu procesowi, był… obecny prezydent, jeszcze jako nie mający zbyt szerokich uprawnień szef kremlowskiego departamentu odpowiedzialnego za kontrolę nad 89 regionami Rosji. “Gdyby nie Władimir Władimirowicz, gubernatorzy śmialiby się Jelcynowi w twarz. Ale Putin potrafi zginać nawet bardzo twarde karki”, opisywał wydarzenia z lat 1998-99 urzędnik z Kremla. Znamienne, że znaczna część Rosjan w pełni rozumie stanowisko Władimira Putina w sprawie regionów. Uliczne sondy radiowe przynoszą dziesiątki wypowiedzi, krytykujących “rozdrapywanie matuszki Rosji przez nienasyconych bojarów”. Głosowi opinii publicznej wtórują eksperci. “Rosja nie była już jednolitym państwem, tylko spółką akcyjną zarządzaną przez 89 skłóconych i mających często sprzeczne interesy akcjonariuszy”, stwierdził na łamach dziennika “Siewodnia” były minister sprawiedliwości, Walentin Kowaliow. Niektórzy przypominają w tym kontekście tytuł z gazety “Kommersant”, która napisała kiedyś wręcz: “Rosja to pojęcie umowne”. Prawda była (i jest), oczywiście, mniej dramatyczna niż rewolwerowe tytuły gazet, ale nikt w Moskwie czy Jekaterinburgu nie twierdzi dzisiaj, że rozpanoszony regionalizm dobrze służył skuteczności rządzenia w ostatnich latach. Ukształtowana w czasach Borysa Jelcyna struktura administracyjna stopniowo stawała się coraz bardziej niesterowalna. Wybierani w wyborach powszechnych gubernatorzy, nawet jeśli próbowali współpracować z centrum na Kremlu, często zderzali się z bezwładem biurokracji oczekującej na (coraz krótsze) okresy powrotu do zdrowia poprzedniego prezydenta. Bezradny rząd federalny nie potrafił skoordynować funkcjonowania poszczególnych części kraju. “Temu, że poszczególne prowincje Rosji przekształcały się w udzielne księstwa, winni są także dotychczasowi przywódcy Rosji”, przytomnie zauważyły moskiewskie “Izwiestia”. Chaos na Kremlu nie był jednak jedynym czynnikiem, umożliwiającym uniezależnianie się rosyjskich regionów. W wielu prowincjach władzę dzierżyli gubernatorzy z opozycyjnej wobec Jelcyna Partii Komunistycznej, w okręgu kurskim rządził Aleksander Ruckoj, współautor antyprezydenckiego puczu z 1993 roku, w Kraju Krasnojarskim Aleksander Lebiedź, kontrkandydat w prezydenckich wyborach. “Żaden z tych ludzi nie widzi powodu, by słuchać się jelcynowskiego centrum”, napisał kilka lat temu dziennik “Wremia”. Symbolem niezależności od rządu w Moskwie stał się także szef obwodu kemerowskiego, Aman Tulajew, mający za sobą tysiące górników z tamtejszego węglowego zagłębia, który zwykł grozić urzędnikom federalnym, że “kilofami przepędzi darmozjadów z ich kremlowskich pałaców”. Przez minione lata nawet rosyjska stolica nie słuchała się centrum. Mer Moskwy, Jurij Łużkow, rządził w mieście, nie oglądając się ani na prawo, ani na uzgodnienia z Kremlem. W pewnym momencie jego pozycja stała się tak silna, że zaczął tworzyć blok polityczny, skupiający zrewoltowanych wobec władz Federacji gubernatorów, w nadziei, że wygra wybory parlamentarne, a nawet, że uda mu się zostać nowym prezydentem Rosji. Powstrzymały te plany dopiero ubiegłoroczne wybory do Dumy, w których blok Łużkowa (wskutek bardzo brzydkiej kampanii pomówień w rosyjskich mediach) poniósł druzgocącą porażkę. Gdyby konflikty pomiędzy władzami całej Rosji a gubernatorami w poszczególnych regionach ograniczały się tylko do kwestii prestiżu i formalnej zależności od centrum, byłoby zresztą jeszcze pół biedy. Rosnące z roku na rok lokalne ambicje i naturalne procesy odśrodkowe sprawiły jednak, że regiony w ogóle przestały oglądać się

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2000, 22/2000

Kategorie: Świat