Pytania po zamachu

Pytania po zamachu

German police officers patrol over the Christmas market in Frankfurt, Germany, Tuesday, Dec. 20, 2016. (AP Photo/Michael Probst)

Do dziś Unia nie ma wspólnej, dostępnej dla wszystkich jej służb listy potencjalnych terrorystów Korespondencja z Berlina 22 grudnia 2016 r., Berlin-Moabit. Zwykle dwa dni przed świętami Perleberger Strasse wczesnym wieczorem tętni życiem. Ludzie kupują ostatnie prezenty pod choinkę, czekają na autobus, jedzą kebab lub idą do pobliskiej stacji metra Birkenstrasse. Dzisiaj ta ulica jest pusta i tym razem nie tylko deszcz odwodzi berlińczyków od wychylania nosa z domu. Ludzie dopiero otrząsają się z szoku po zamachu na Breitscheidplatz. „W Berlinie nic już nie jest takie jak wcześniej”, napisał Gunnar Schupelius, komentator dziennika „B.Z.”. „Nie wierzyłem, że w Berlinie może się wydarzyć coś podobnego jak w Nicei”, wyznał wyraźnie wstrząśnięty burmistrz stolicy Michael Müller na miejscu zdarzenia w Charlottenburg. Natomiast tutaj, na Perleberger Strasse, gdzie codziennie rano kupuję bułki, domniemany zamachowiec z Berlina chodził do meczetu. Kilometr dalej, na Friedrich-Krause-Ufer, Tunezyjczyk Anis Amri nagrał film z zapowiedzią dokonania aktu terrorystycznego i uprowadził polską ciężarówkę, którą 19 grudnia przed godz. 20 ruszył w kierunku Kurfürstendammu. Przy kościele Pamięci 24-latek wjechał potężnym tirem w tłum ludzi na jarmarku świątecznym. Bilans: 12 ofiar śmiertelnych, w tym zastrzelony wcześniej polski kierowca, i 48 osób rannych. W głowach Niemców pojawiły się od razu sceny z nicejskiej Promenady Anglików, gdzie w lipcu terrorysta Mohamed Bouhlel w podobny sposób zamordował 87 osób. Te same reakcje Politycy po takich zamachach reagują zazwyczaj tak samo. Teraz też albo składali standardowe wyrazy współczucia, pozbawione głębszej refleksji nad tym, co się stało, albo próbowali zdyskontować niepowodzenia proimigracyjnego kursu kanclerz Angeli Merkel. O ile cyniczny wpis europosła AfD Marcusa Pre­tzella: „To są ofiary śmiertelne pani Merkel”, nie budził większego zdumienia, o tyle komentarze polityków chadecji były zaskakujące. „Berlin zachowuje się w kwestiach bezpieczeństwa i migracji rażąco niedbale”, zauważył sekretarz generalny Andreas Scheuer w rozmowie z dziennikiem „Der Tagesspiegel”. Opinia ta uruchomiła w sieci łańcuch potępień, skutkujących pokornym wycofaniem się sekretarza generalnego CSU z popełnionego faux-pas. „Musimy się przyzwyczaić do tego, że takie ataki będą teraz zdarzały się częściej”, skonstatował zaś z godnym podziwu stoicyzmem Thomas de Maiziere, minister spraw wewnętrznych. Zgoda, być może powinniśmy przyjąć tę nową rzeczywistość do wiadomości, ale przecież nie możemy się na nią godzić. Pozostaje bowiem wiele pytań, na które berlińczycy chcieliby znać odpowiedź. Jak to możliwe, że sprawca nie tylko mógł uciec w samym sercu stolicy z miejsca zbrodni, lecz także wrócić do meczetu na Perleberger Strasse (gdzie zarejestrowały go kamery), a następnie pojechać – przez dwie granice – pociągiem do Włoch? Jak mogło dojść do zamachu, skoro Amri był od miesięcy obserwowany przez służby i został uznany za potencjalnego wichrzyciela? Trudno oprzeć się wrażeniu, że europejscy politycy po każdym akcie terroryzmu wpadają w tę samą pułapkę. „Do dziś Unia nie ma wspólnej, dostępnej dla wszystkich jej służb listy potencjalnych terrorystów. Po każdym takim wydarzeniu słyszymy deklaracje, że trzeba taką stworzyć. Stawiamy mury przed jarmarkami, a potem nic się nie dzieje. Przywódcy państw członkowskich żądają od siebie nawzajem więcej informacji, ale sami nie chcą ich udzielać”, dziwił się Peter Neumann, ekspert ds. terroryzmu, w rozmowie z „FAZ”. Grudniowy zamach w Berlinie obnaża nie tylko słabości niemieckiej polityki bezpieczeństwa. Wiele niedopatrzeń wynika też z nieprawidłowości w polityce azylowej. Anis Amri właściwie nie miał w ogóle prawa pobytu w Niemczech. Jego wniosek o azyl został odrzucony, Tunezyjczyk posiadał jedynie dokument potwierdzający odroczenie deportacji (tzw. Duldung). Różne tożsamości Służby od dawna wiedziały, że Amri jest radykalnym islamistą, mimo to nie mogły go powstrzymać przed swobodnym przekraczaniem europejskich granic. Nawet jeśli nie wiemy jeszcze zbyt wiele o samym sprawcy, wszystko wskazuje na to, że tym razem zaniedbania służb i urzędu migracyjnego są o wiele poważniejsze niż w przypadku Jabera al-Bakra, syryjskiego imigranta, który planował atak na berlińskie lotnisko i w październiku powiesił się w więzieniu w Lipsku. Kazus Anisa Amriego dowiódł bezradności niemieckich urzędników, często niepotrafiących ustalić, z kim mają do czynienia. Fakt, że mimo wytoczenia najcięższych dział

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 02/2017, 2017

Kategorie: Świat